*XXIV*

18.5K 882 63
                                    






***




Bash

Wiedziałem, że spotkamy po drodze ojca, bo jakby inaczej, skoro cały czas czułem jego zapach, unoszący się w powietrzu. Kręcił się po całym pałacu, zapewne próbując upolować mnie z Aną albo Braina z informacjami o Eoinie. Na dodatek musiałem unikać całej reszty watahy, bo Joachim nie należał do najmądrzejszych, Igor zaraz wpadłby na jakiś głupi pomysł, Alan był typowym przedstawicielem naszej rasy, a Brain wciąż mówił tylko o tym, jakie konsekwencje przyniesie sparowanie się Rosalie z Filipem. Caroline za to postanowiła cały dzień spędzić w ogrodzie, gdzie pielęgnowała z zachwytem swoje róże.

Kiedy próbowałem wypchnąć małą na taras, dopadł nas Charls. Wiedziałem, że tak to się skończy. Niechętnie odwróciłem się w jego kierunku, kątem oka obserwując reakcję dziewczyny.

Wydawała się całkiem rozluźniona, dopóki złośliwy staruszek nie rzucił tekstu o ciąży. Miałem ochotę zamknąć go w szklarni z matką i niech tam siedzi za karę do jutra.

— Jesteśmy bardzo zajęci — wtrąciłem, kiedy Ana rzuciła przezabawną uwagę o krawacie ojca i udało mi się w końcu opanować serdeczną falę śmiechu.

Charls nie był zadowolony, że próbujemy za wszelką cenę uciec, ale widząc moją wściekłą minę, odpuścił.

— W takim razie wybaczcie moje najście, muszę zając się pewnymi sprawami watahy — ostatnie słowa dobitnie podkreślił, dając mi do zrozumienia, żebyśmy na siebie uważali, bo teren, choć pilnie strzeżony, nie jest bezpieczny.

— Do widzenia — burknęła niezbyt grzecznie Ana i obdarzyła mnie ponurym spojrzeniem. — Wszyscy już wiedzą, że jestem twoją przeznaczoną?

Westchnąłem, niepewny czy skłamać, czy jednak powiedzieć prawdę. Po chwili namysłu zdecydowałem się na to drugie.

— Wszyscy, którzy powinni wiedzieć — przyznałem, obserwując jak jej piękne, lazurowe oczy ciskają we mnie najprawdziwsze błyskawice. — To może spacer? — zaryzykowałem, ale czułem, że i tak się zgodzi.

Jakby na to nie patrzeć, nie miała za dużego wyboru.

— Niech będzie — w jej głosie zabrzmiało coś niepokojącego, ale udałem, że wcale nie zwróciło to mojej uwagi.

Zastanawiałem się jak właściwie zacząć rozmowę i przekazać jej wieści, z których na pewno nie będzie zadowolona. Kto normalny ucieszyłby się na wieść, że jakiś psychol, a w dodatku przywódca kurduplowatej watahy, pragnie chorej zemsty za urojone przewinienia.

Poprowadziłem ją białymi alejkami w najbardziej oddalony kąt ogrodu, gdzie kwitły sławetne krzewy różane, hortensje i azalie. W oddali słychać było orzeźwiający szum strumienia.

— Coś przede mną ukrywasz — odezwała się pierwsza, a ja szybko podchwyciłem temat.

— Tak, to prawda. Przespałaś trochę wydarzeń i powinnaś mieć świadomość, że czyha na ciebie niebezpieczeństwo.

Usiadła na drewnianej ławce, kierując twarz ku przyjemnym, ciepłym, słonecznym promieniom. Wyglądała jak mała bogini, zaklęta w ludzkim ciele. Zresztą nie było to dalekie od prawdy.

— Słucham — zamknęła oczy, jakby nie chciała już więcej mnie widzieć.

Nie mogłem mieć do niej pretensji, że nie zdaje sobie sprawy z realności zagrożenia.

— Dostaliśmy wypowiedzenie wojny od twojego przybranego ojca, Beniamina. Zażądał twojego natychmiastowego zwrotu albo wyrżnie wszystkich, którzy staną mu na drodze — wyrzuciłem z siebie, obserwując uważnie jej reakcję.

Wstała gwałtownie, zrzucając pozorną maskę obojętności.

— Co takiego?! I mówisz mi to dopiero teraz?! — krzyczała, a ja nie mogłem skupić się na niczym więcej, poza jej pięknymi, koralowymi ustami. — BASH!

Kiedy wypowiedziała moje imię, miałem ochotę słuchać go bez końca, byleby tylko nie przestawała wciąż mówić. Wybudziłem się niechętnie z magicznego transu i spojrzałem w jej oczy, jaśniejące niezdrowym blaskiem.

— Wiemy, że Beniamin nie jest twoim ojcem, Ana. Wiemy także, kto nim naprawdę jest i dlatego mamy przewagę nad stadem tego śmiecia — warknąłem, wyobrażając sobie, jak Beniamin kładzie brudne łapy na tym, co należy do mnie.

Nigdy na to nie pozwolę.

— O czym ty mówisz? — zdziwiła się, ale jej głos stał się cichszy i zachrypnięty, jakby podświadomie czuła, że mam rację. — Znasz mojego prawdziwego ojca?

Pokiwałem głową na znak, że to prawda i nie skłamałem jeszcze ani razu. Mimo to i tak byłem zaskoczony, że na wieść o innym rodzicielu zareagowała aż tak spokojnie.

— W takim razie kto nim jest? — utkwiła we mnie ogromne oczy, wyczekując cierpliwie odpowiedzi.

— Eoin, przybrany brat mojego ojca.

Wciągnęła głośno powietrze i zatoczyła się do tyłu.

— EOIN?! — wrzasnęła, łapiąc się za głowę. — Niby jakim cudem?!

Chyba coś pominąłem w aktach o życiu Any.

— To ty go znasz? — zdziwiłem się, bo byłem pewny, że dziewczyna nawet nie będzie wiedziała, o kim właściwie mowa.

— Oczywiście, że tak — prychnęła. — Przecież to mój wuj od strony matki.

Wybałuszyłem oczy.

— BRAT ANASTAZJI?!

Nasze krzyki zaalarmowały resztę watahy. Igor, Alan, Joachim i Brain przybiegli do nas w ciągu kilku sekund i zdumieni spoglądali to na mnie, to na Anę.

— Co się stało? — rzucił zdyszany Brain. — Sądziłem, że zostaliście zaatakowani!

— Eoin wmówił Anie, że jest bratem Anastazji — wyrzuciłem z siebie, na co mała obrzuciła mnie lodowatym spojrzeniem.

Mój beta roześmiał się donośnie, ignorując nasze zdumione miny. W pewnym momencie stracił równowagę i runął jak długi na idealnie przystrzyżony trawnik, nadal zwijając się z radości.

— Można wiedzieć, co cię tak bawi? — syknąłem, próbując wyczytać coś z twarzy pozostałych, ale wydawali się równie zdruzgotani zachowaniem wilka, co ja.

— Skurczybyk, miał łeb — wychrypiał, wstając i otrzepując spodnie z pozostałości ziemi.

Miał, ale po co to wszystko?

Mała i białaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz