***
Filip
— Jak to „uciekła” wam? — warknąłem, powstrzymując się ostatkiem silnej woli przed zmiażdżeniem czegokolwiek w zasięgu wzroku. — Przecież rozkazałem wyraźnie, że macie jej pilnować na każdym kroku!
Andre zbladł i rozejrzał się, jakby liczył na to, że którykolwiek z jego współpracowników mu pomoże.
— Macie ją natychmiast znaleźć, a kiedy już to zrobicie, od razu przyprowadźcie ją do mnie! Czy to jest zrozumiałe?! — ryknąłem na cały salon, a wilkołaki wybiegły z domu i po chwili zniknęły między gęstymi drzewami.
Mieli zrobić tylko jedną rzecz. Pilnowanie Rosie może nie należało do najłatwiejszych, ale właściwie gówno mnie to obchodziło. Rozkazałem pilnować rudowłosej, więc miała być pilnowana!
— Alfo, mamy nowe wieści — do pokoju wkroczył Albert, a jego mina nie zapowiadała niczego dobrego.
— Jakie? — spojrzałem na niego spod byka.
Bez mojej mate przy boku stawałem się nieobliczalny.
— Członkowie watahy księcia wtargnęły na nasze terytorium — złożył raport, a moja wściekłość sięgnęła zenitu.
— Czego oni tu, do cholery, szukają? — utrzymywanie ludzkiej postaci naprawdę wiele mnie teraz kosztowało.
— Z pałacu została uprowadzona potencjalna księżniczka — rzucił, jakby mówił o pogodzie, a ja rąbnąłem pięścią w ścianę, robiąc w niej kolejną dziurę.
No i cały salon do remontu.
— Ana została porwana? Jakim cudem? Przecież miała być pilnie strzeżona! Co za idioci czuwali nad jej bezpieczeństwem? — ryknąłem, na co wilkołak aż podskoczył w miejscu.
— Wśród nich był zdrajca... — zaczął, jakby chciał mi wytłumaczyć ten karygodny błąd ze strony księcia, ale nie zamierzałem tego dalej słuchać.
Jeśli Ana została uprowadzona, to Rosie musiała pierwsza się o tym dowiedzieć i pobiegła na pomoc. Tylko kto przekazał jej tak cenne informacje? I skąd w ogóle o tym wiedział?
— Przyprowadź mi natychmiast strażników, którzy mieli rano wartę pod drzwiami luny — wydałem rozkaz, a przerażony chłopak od razu pobiegł go wykonać.
Mogłem wezwać ich w myślach, ale zależało mi na tym, żeby zastanowić się w samotności nad realnym zagrożeniem, które czyhało gdzieś w pobliżu na dwie, zagubione wilczyce.
Rosalie zawsze była niepokorna i robiła wszystkim na złość. Podczas gdy mnie rozpierała radość, miłość i duma z powodu odkrycia naszej więzi, ona kipiała ze złości. Nie pomogły prośby, groźby i płacz. Nikt nie mógł podważać woli bogini natury, nawet jeśli w jego żyłach płynęła błękitna krew.
— Alfo, podobno nas wzywałeś — moje przemyślenia przerwało wejście dwóch młodych wilków, które kojarzyłem z porannych treningów.
— Kto rano wchodził do luny? — przeszedłem od razu do sedna i z ciekawością obserwowałem ich twarze.
Ku mojemu zdziwieniu nie zdawali się przerażeni wściekłością swojego alfy, tym bardziej zaginięciem Rosie. Nie podobało mi się to wszystko.
— Nikt, kogo należałoby się w jakikolwiek sposób obawiać, alfo — odpowiedział wreszcie jeden z nich, a jego maska chłodnej obojętności nie opadła ani na chwilę.
Westchnąłem, zdruzgotany własną głupotą. Nie wszystko dało się rozwiązać siłą. Zbyt długo polegałem na dyplomacji ojca i teraz sam błądzę jak dziecko we mgle.
— Macie pojęcie, co robi się ze szpiegami? — stanąłem za fotelem, leniwym ruchem odwracając się w stronę okna. — Najpierw gniją w lochach, potem przechodzą tortury, które trudno sobie nawet wyobrazić, a na końcu giną marnie.
W szybie widziałem doskonale ich odbicie. Nadal stali, zupełnie nieporuszeni tym, co przed chwilą im powiedziałem. Teraz tkwiłem w szoku, który musiałem szybko zamaskować.
— Kim jesteście? — wycedziłem, prostując się dumnie i mając nadzieję, że ta postawa skłoni ich do mówienia.
Patrzyli na mnie ze spokojem, jakby wiedzieli, że nic nie mogę im zrobić. A może wizja śmierci nie była dla nich tak straszna?
— Nie zdradzimy naszego pana — uniosłem zdumiony brwi, ale cierpliwie czekałem na ciąg dalszy. — Rosalie Fullmoon jest w dobrych rękach. Nie wysyłaj za nią pogoni, alfo, a wszystko dobrze się skończy. Obie przeczekają wojnę w bezpiecznym miejscu.
Obie?
— Ana Wild? — mój głos zabrzmiał obco, ale musiałem wiedzieć cokolwiek o tym magicznym stworzeniu. — Udało się? Uratowała ją?
— Tak, alfo — wpatrywałem się tępym wzrokiem w ciemny materiał, który nie rozwiewał żadnego z setek moich wątpliwości.
Po raz kolejny zostałem złapany we własną pułapkę.
— Możecie odejść — mruknąłem, a oni posłusznie opuścili pomieszczenie. — Gdziekolwiek chcecie.
Co teraz, drogi książę? Jak postąpimy, kiedy nie wiadomo, kto jest wrogiem, a kto przyjacielem?
CZYTASZ
Mała i biała
WerewolfAna żyje w cieniu rodzeństwa, które usilnie próbuje się jej pozbyć. Ojciec dziewczyny, Beniamin, grozi jej śmiercią i wykluczeniem ze stada. Wszystko zmienia dzień, w którym zostaje zamknięta w lochu przez swoje siostry. Wilczyce są zazdrosne i nie...