*XXXIV*

13.8K 637 28
                                    






***




Ana

To nie był najlepszy pomysł. Poza tym zupełnie mi się nie podobał.

— An, nie rób takiej zbolałej miny — jęczała Rosie, której nie trzeba było zbyt długo przekonywać. — Jeśli wrócimy, wszyscy możemy zginąć. Przez ciebie.

Oburzona potrząsnęła rudymi lokami.

— Naprawdę tego właśnie chcesz?

Westchnęłam głośno, chowając twarz w dłoniach.

— Nie, Rosie, nie chcę tego! Jednak nie mogę siedzieć tu z myślą, że tam giną nasi przyjaciele, rodzina i pobratymcy! — krzyknęłam żałośnie, mając ochotę rozpłakać się jak mała dziewczynka.

Wierzba przyglądała nam się z zainteresowaniem, ale taktownie nie wtrącała w naszą rozmowę.

— Musi być inna droga — burknęłam,z trudem przełykając gulę, która nagle wyrosła mi w gardle. — Nie zostanę tu bezczynnie.

Rosalie spojrzała na mnie zdziwiona, ale po chwili zmrużyła gniewnie oczy, a ja już wiedziałam, że słowa, które teraz padną, będą bolesne dla obu stron.

— Oczywiście, że była — syknęła, gwałtownie wstając ze spróchniałego drzewa, które najpewniej powalił na ziemię porywisty wiatr. — Gdybyś oddała się mojemu bratu, nikt nie musiałby cierpieć. Przecież wilkła to najpotężniejsze stworzenie, jakie w ogóle chodziło kiedykolwiek po ziemi.

Skąd ona wiedziała...?

Poczułam się tak, jakby ktoś właśnie wylał na mnie wiadro lodowatej wody. Chciałam się jakoś obronić przed ostrym osądem przyjaciółki, ale nie mogłam, bo... miała rację. Wolałam postępować egoistycznie, wciąż myśląc tylko o sobie. Nie interesowało mnie, że przyszłość nadejdzie szybciej, niżbym sobie tego życzyła.

Od początku zdawałam sobie sprawę z rangi zagrożenia. Wiedziałam, że Beniamin jest głodny zemsty, a głód ten przyprawia go o jeszcze większe szaleństwo. To wszystko sprawiło, że stał się naprawdę niebezpiecznym, a przede wszystkim nieobliczalnym przeciwnikiem.

— Masz rację — wyszeptałam, także wstając. — Czas to naprawić.

Dźwięk rozdzierającego się materiału zakłócił leśną ciszę. Nie słuchałam krzyków Rosie, nawet jeśli były to przeprosiny. Podjęłam decyzję i teraz nie było już odwrotu. Biegłam, aby przekonać się, czy księżyc dokonał słusznego wyboru, a to wszystko nie było jedynie tragiczną pomyłką.





***




Był już późny wieczór, gdy dotarłam w znajome miejsce.

Tajemnicza wieża jaśniała delikatnym blaskiem, który na tle czarnego nieba wyglądał niebywale pięknie. To był widok warty zapamiętania.

Zanim zdołałam podejść na tyle blisko, żeby podrapać pazurami w grube drzwi, drogę zastąpiła mi biała wilczyca.

— Lilith — ucieszyłam się, a ona zamerdała ogonem, co zupełnie do niej nie pasowało.

— Ana — skłoniła się dostojnie. — Co cię do nas sprowadza? Powiadomiłam  Morganę  jakiś czas temu, że znalazłaś się na naszych ziemiach, ale powątpiewałyśmy, że wpadniesz w odwiedziny.

Potrzebuję pomocy — wyjaśniłam pośpiesznie. — I to jak najszybciej.

Nie chciałam owijać sprawy w bawełnę. Wiedziałam, że co by się nie stało i tak mi pomogą.

W takim razie za wieżą jest ukryte wejście do piwnicy. Idź tam, przemień się i przebierz w to, co tam znajdziesz. Czekamy na górze — zniknęła, zanim zdołałam się rozmyślić.

Zrobiłam tak, jak kazała. Nieco podmokłe podziemia nie zachęcały do zwiedzania, ale w metalowej skrzyni znalazłam suknię, której wcale nie miałam ochoty wkładać. Nie mając jednak wyboru, szybko uporałam się z rzędem perłowych guzików i żywo pobiegłam do drzwi frontowych.

Teraz kamienne stopnie były wyłożone szmaragdowym dywanem, a na ścianach tliły się kaganki ze świecami, prowadząc mnie prosto w ręce czarownicy.

— Ana! Jednak Lilith nie kłamała! Jak się tu znalazłaś? Na długo zostajesz? Gdzie twoja rudowłosa przyjaciółka? — zasypywała mnie pytaniami, na które sama nie znałam odpowiedzi.

— Potrzebuję twoich czarów, Morgano — wyszeptałam, a piękne oczy czarownicy pojaśniały z podniecenia. — Muszę dostać się do pałacu króla wilkołaków, ale ktoś mnie ściga. Jeśli ukryjesz mój zapach, pozostanę nieuchwytna.

Białowłosa, która dotychczas siedziała grzecznie przy stole (o dziwo!) w lnianych spodniach i zwiewnej, błękitnej koszuli, postanowiła dołączyć do rozmowy.

— Wolisz eliksir czy zaklęcie? — zapytała prosto z mostu.

— A co jest silniejsze? — odpowiedziałam bez zastanowienia.

Kobiety spojrzały na siebie porozumiewawczo.

— Zaklęcie — przyznały równocześnie, na co zachichotałam nerwowo.

— W takim razie oddaję się w wasze ręce — uśmiechnęłam się bez cienia radości, ale byłam zbyt zdruzgotana, aby myśleć teraz o czymkolwiek innym, poza wojną, Beniaminem i ewentualnie Bashem.

Tego ostatniego starałam się zepchnąć na sam koniec tych bujnych myśli.

Morgana zniknęła na chwilę w sypialni tylko po to, żeby przytargać ze sobą grubą księgę, której widok mnie nie zaskoczył. Otworzyła ją z lubością i cierpliwie zaczęła przeglądać spis treści. Kiedy w końcu znalazła to, czego szukała, pisnęła uradowana.

— Trzeba oddać dobrowolnie krew i wypowiedzieć osobiście formułę, przy asyście osoby obdarowanej mocą — wyjaśniła po dwukrotnym przeczytaniu kolorowej strony. — Czyli ty nie musisz mieć asysty, bo sama w sobie jesteś wystarczająco magiczna.

Świetnie. Właśnie tego było mi trzeba.

— Jak długo czar będzie działał? — oby jak najdłużej, bo to szmat drogi.

— Tak długo, dopóki tu nie wrócisz i go nie zdejmiesz — Lilith zatarła ręce, a Morgana podwinęła rękawy i sięgnęła po srebrny sztylet o rękojeści wysadzanej zielonymi klejnotami.

— Jestem gotowa — skinęłam głową i zamknęłam oczy.

Nie przepadałam za widokiem krwi.

Mała i białaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz