*XLV*

13K 661 34
                                    






***




Ana

Nie odchodziłam od jego łóżka na krok, cierpliwie czuwając, aż jego osłabione wilcze zdolności pomogą mu się zregenerować. To był ciężki czas dla wszystkich. Każdy kogoś stracił i teraz głęboko przeżywał jego powrót do zdrowia. Posłuchałam babci, choć do dzisiaj nie wiem, czy postąpiłam rozsądnie, bo wybrałam. Posegregowałam wilki tak, jak uważałam za słuszne. Uzdrowiłam i zawróciłam ze ścieżki zmarłych tych, którzy oddali życie za króla. Tylko że każdy swojego króla widział w innym przywódcy i z tym nie mogłam już nic zrobić.

— Jak się czujesz? — Caroline podała mi talerz pełen zupy, ale od razu odłożyłam go na nocną szafkę.

— Fizycznie doskonale, psychicznie zupełnie rozbita — przyznałam szczerze.

— Nie martw się, wkrótce otworzy oczy — pocieszyła mnie, błędnie interpretując źródło moich zmartwień. — Wszyscy są ci wdzięczni, za to, co zrobiłaś. Dzięki tobie ta wojna pozwoliła przeżyć tym, którzy zostali w nią zamieszani przez przypadek.

Westchnęłam, niezupełnie zgadzając się z jej słowami.

— Nie uważasz, że to nie do nas należy decyzja, kto powinien żyć, a kto umrzeć? — zapytałam wprost, patrząc prosto w jej orzechowe tęczówki.

Odchrząknęła, jakby zaskoczona moim pytaniem, ale ku mojemu zdziwieniu na jej twarz wpłynął szczery uśmiech.

— Idealna królowa nie podejmuje idealnych decyzji, ale potrafi dokonać wyborów, które nie tylko ona uważa za właściwe — usiadła po drugiej stronie łóżka i zmierzwiła synowi włosy. — Natomiast idealny król to taki, który widzi ideał w swojej partnerce.

Mimowolnie się uśmiechnęłam, dziękując gwiazdom za tak mądrą teściową.

— Powinnam sprawdzić jak miewa się reszta poddanych — powiedziałam wstając, a blondynka skinęła lekko głową. — Zaopiekujesz się nim przez chwilkę?

— Oczywiście, o nic nie musisz się martwić — zapewniła, a ja ostatni raz rzuciłam okiem na śpiącego Sebasthiana i wyszłam na zaludniony korytarz.

Pałac po raz pierwszy odkąd się w nim pojawiłam tętnił prawdziwym życiem. Na krzesłach pod sztukateriami siedziały żony, narzeczone, matki z dziećmi, a także zniecierpliwieni mężowie i narzeczeni, którzy czekali, aż nasi najlepsi lekarze dokładnie zbadają ich przeznaczone. Wszyscy uwijali się tak szybko jak tylko mogli, ale zajętym komnatom nie było końca, chociaż nawet babcia zaoferowała swoją nieocenioną pomoc i teraz krzątała się gdzieś na pierwszym piętrze.

Idąc przed siebie, widziałam pełne wdzięczności spojrzenia, do moich uszu docierały słowa podzięki i mnóstwo życzeń, dzieci wręczały mi drobne bukieciki z polnych kwiatów i ziół, a także wianki. Było w tym coś niezwykle pięknego i nieuchwytnego, czego całe życie nieświadomie poszukiwałam.

Miłość.

Po przemianie mój organizm szybko zaakceptował księcia, jako przyszłego partnera. Na jego widok budziły się we mnie uczucia, które wcześniej pozostawały głęboko uśpione. Czy to była miłość? Tego nie wiedziałam, bo dotąd nie miałam okazji bliżej jej się przyjrzeć, ale byłam pewna, że nigdy z niej nie zrezygnuję.

Zapukałam do pierwszych drzwi i po cichym zaproszeniu, śmiało weszłam do środka. Na wielkim łożu leżał Brain i ciasno otaczali go w pełni wyleczeni przyjaciele. Alan leniwie przewracał strony ludzkiej gazety, a Igor grał w szachy z Joachimem.

— Jak tam, chłopcy? — jakoś dziwnie zabrzmiało to w moich ustach, ale na dźwięk mojego głosu poderwali się w górę jak jeden mąż.

— Luno, jesteśmy ci naprawdę wdzęczni — wystąpił w imieniu kolegów Alan. — Gdyby nie ty, moglibyśmy pożegnać się z życiem.

— Gdyby nie ja, w ogóle nie byłoby ono zagrożone — mruknęłam, ale posłałam wilkołakom delikatny uśmiech. — Co z Brainem?

— Dochodzi do siebie — zapewnił szybko Igor. — Niedługo powinien się obudzić. A co z alfą?

— Jeśli jeszcze się nie obudził, to pewnie już niedługo to zrobi — jęknęli rozczarowani. — Nie ma się co martwić, jeszcze dzisiaj wszyscy siądziemy do wspólnej kolacji. Omegi już się uwijają jak pszczoły, byleby tylko dogodzić wszystkim pacjentom.

— Całe szczęście, bo jestem głodny jak wilk — na dźwięk tego głosu zamarłam.

Obróciłam się na pięcie i niemal wpadłam w silne ramiona Basha, który nawet się nie zachwiał pod moim ciężarem.

— Ale jak to? Jeszcze kwadrans temu spałeś jak pies Pluto! — krzyknęłam, wtulając się w jego ciepłą pierś. — Tak bardzo za tobą tęskniłam. Wybacz, że przez ten cały czas zachowywałam się jak głupi szczeniak.

Zatrząsł się gwałtownie od śmiechu, który wypełnił całe pomieszczenie przyjemnym, głębokim dźwiękiem. Wszyscy od razu odczuliśmy radość swojego alfy, która była zdecydowanie zaraźliwa, bo i chłopcy po chwili wpadli w niekontrolowany cichot.

— Już dawno ci wybaczyłem — przyznał, jeszcze mocniej mnie do siebie przyciągając. — Na szczęście ten głupi szczeniak wyrósł na bardzo mądrą waderę.

Pacnęłam go pięścią w ramię, na co cmoknął mnie przelotnie w czoło.

— Pewnie nikt mnie nie zapyta o zdanie, ale zgadzam się w pełni z alfą — dobiegł nas zachrypnięty głos Braina.

Rzuciliśmy się w stronę łóżka, żeby serdecznie go wyściskać i do dzisiaj nikt z nas nie wie, jak to się właściwie stało, że złamaliśmy mu przy tym dwa żebra, które potem przez godzinę starannie kleiłam.

Ot, zrądzenie losu.

Mała i białaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz