*XVII*

25.6K 1.3K 40
                                    






***




Bash

Zatrzymaliśmy się przed budowlą, która na niewtajemniczonych robiła ogromne wrażenie.

Wychowałem się w murach tego pałacu, ociekającego bogactwem na każdym kroku, co zupełnie mi nie odpowiadało.

Nie odpowiadało to także moim rodzicom, ale zmuszeni byli przejąć gmach po dziadkach i się nim zająć, bo było to swojego rodzaju dziedzictwo, które od wieków przechodziło z rąk do rąk, a wybudowali je moi przodkowie wiele pokoleń wstecz.

— Sebasthianie, to ty? — Caroline wybiegła zdumiona na taras i przyglądała się, jak trzy wypełnione po brzegi samochody, parkują na podjeździe.

— Witaj mamo, gdzie znajdę ojca? Muszę z nim koniecznie pomówić na osobności i to jak najszybciej — wyskoczyłem z jeepa i zatrzymałem się na idealnie przystrzyżonym trawniku.

— Jest u siebie w gabinecie, kochanie — wyjaśniła i schowała się do środka, zapewne mając nadzieję złapać mnie pierwsza i wypytać o Rosalie.

Pobiegłem we wskazane miejsce, ignorując jej matyczną tęsknotę.

Nie szukałem długo, bo ojciec właściwie wybiegł mi na spotkanie, trzymając w trzęsących się dłoniach plik kartek.

— Bash, co to ma znaczyć? Jaka wojna? Jak on śmie?! — krzyczał, zbliżając się do marmurowych schodów i nie dając mi nawet dojść do słowa.

— Przykro mi, ojcze, ale podejrzewałem, że tak się stanie — warknąłem zrezygnowany. — Wilki z watahy Beniamina spaliły Dom Główny. Zabiliśmy wszystkich, którzy brali w tym bezpośredni udział.

— Bash, trzeba było zostawić przy życiu chociaż jednego — westchnął zrezygnowany staruszek. — A gdzie masz siostrę? Co z Rosie?

— Spokojnie, nic jej nie jest. Uciekła zanim doszło do ataku i jest teraz u Filipa — wyrwałem kartki z jego dłoni i rzuciłem na nie okiem. — Chcieliśmy zostawić przy życiu pojmanego, ale zażył truciznę. Beniamin wzywa na wojnę, ale jakie ma przeciwko nam argumenty?

Charls rzucił mi zagadkowe spojrzenie.

— No właśnie, synu, może powiesz mi, kim jest Ana Wild?

Jak mogłem wcześniej o tym nie pomyśleć. Co za głupiec ze mnie.

— To moja mate...

— Mate?! — wrzasnęła Caroline, która wyrosła jak spod ziemi obok męża. — Odnalazłeś swoją bratnią duszę i nic nam nie powiedziałeś? W dodatku księżniczkę czystej krwi!

Przeklętej krwi — warknąłem. — Ana jest małą wilczycą!

Zapadła głucha cisza.

Patrzyliśmy na siebie, a twarz każdego wyrażała zupełnie odmienne emocje.

Matka była w głębokim szoku, ojcu nabrzmiały wszystkie żyły, a ja miałem ochotę wyjść i ochłonąć, zanim rozniosę w pył połowę wyposażenia pałacu.

— To niemożliwe — wyszeptał w końcu ojciec. — Małe wyginęły lata temu.

— Tak? To co mi powiesz o niejakiej Anastazji Wild, matce Any? — w jego oczach przez ułamek sekundy odbił się ogromny smutek.

— Bash... — zaczęła Caroline, ale zignorowałem ją i wybiegłem na zewnątrz, póki byłem jeszcze w stanie utrzymać kontrolę nad własnym ciałem.

Przy samochodach cierpliwie czekali członkowie mojej najbliższej świty.

Igor pogrążony był w rozmowie z Joachimem, a Brain wypytywał o coś Alana i jego młodszych uczniów. Kiedy mnie dostrzegł, przeprosił swoich rozmówców i ruszył w moim kierunku.

— Co się ze mną dzieje? — szepnąłem, zanim zdążył zapytać.

Przyjaciel poklepał mnie pokrzepiająco po ramieniu.

— Jesteś daleko od Any, dlatego wszystko wyprowadza cię z równowagi — wyjaśnił, a ja spojrzałem na niego zdziwiony. — No co? Mama mi zawsze dużo opowiadała o więzi.

Pokiwałem ze zrozumieniem głową i właśnie w tej chwili poczułem wibracje w wewnętrznej kieszeni skórzanej kurtki.

Wyciągnąłem pośpiesznie telefon, a widząc znajomy numer, od razu odebrałem połączenie, licząc na jakiekolwiek dobre informacje.

— Co jest, bracie? — zapytałem, ale odpowiedź Filipa wprawiła mnie w osłupienie.

Napiąłem wszystkie mięśnie, a sfora od razu się ożywiła, słysząc doskonale każde wymienione przez nas słowo.

Rozmawialiśmy przez chwilę, ale ciśnienie w moich żyłach w każdej chwili niebezpiecznie wzrastało. Pod koniec miałem ochotę rozszarpać ojca Any na strzępy, a jego całą watahę posłać do diabła.

— Przywieź ją, Filipie — rozkazałem głosem alfy, ale wiedziałem, że nie było to konieczne.

Filip był do szaleństwa zakochany w Rosalie, która była jego przeznaczoną, ale wypierała się tego, jak tylko mogła. Pozwalałem jej na to, bo wspólnie doszliśmy do wniosku, że prędzej czy później zmieni zdanie i nie ma sensu jej do niczego zmuszać.

Jednak skoro złośnica była na tyle głupia, żeby zapuścić się w pobliże jego ziemi, nic na to nie mogłem poradzić.

Teraz nic i nikt jej już nie uratuje, a mój przyjaciel będzie w końcu spokojny, że ma obok siebie ukochaną.

— Jakie są rozkazy, Alfo? — zapytał Joachim, kiedy schowałem komórkę z powrotem do kieszeni.

Wszyscy przebierali nogami, gotowi w każdej chwili ruszyć po swoją Lunę, co niezmiernie mi się podobało.

Nieświadomie czuli przed nią silny respekt, bo była czystej krwi.

— Chyba wydam ustawę, żebyście sami zaczęli używać mózgów — zażartowałem. — Nasze zguby się znalazły, ale jedna już do nas nie wróci.

— Jak to? — przeraził się Igor, który wszędzie węszył spisek.

— Rosalie zostaje ze swoim mate, a Ana wpadnie do nas jutro na śniadanie — poinformowałem wszystkich i postanowiłem jeszcze raz porozmawiać z ojcem.

Teraz byłem już o wiele spokojniejszy i mogłem prowadzić w miarę swoich możliwości normalną rozmowę z rodzicielem.

Wszedłem do salonu, gdzie zastałem załamaną Caroline i Charlsa, który przytulał ją mocno do piersi.

— Przepraszam, synu. Nie powinienem tak na ciebie naskakiwać — skruszył się, ale szybko mu przerwałem.

— Nie, to ja przepraszam — wkradłem mu się w słowo. — Musimy być ze sobą szczerzy, bo tylko tak możemy pokonać watahę Czarnej Ziemi. Poza tym jutro dotrze tutaj Ana, bo odnalazła się na terenie Filipa.

Obydwoje odetchnęli z ulgą.

— Całe szczęście — ucieszyła się Caroline. — Bałam się, że ten zdrajca dopadnie małą, zanim zdołamy ją przechwycić.

Matka wstała z błękitnej sofy i podeszła do mnie, kładąc dłoń w uspokajającym geście na moim ramieniu.

— Wszystko będzie dobrze — zapewniła. — Charls, musisz powiedzieć mu w końcu o Eoinie — zwróciła się do ojca.

— Tak, masz rację, skarbie. Zostaw nas, proszę, samych — pocałował ją na odchodnym w czoło i odprowadził wzrokiem, zapewne próbując w ten sposób ugrać jak najwięcej na czasie, a poza tym sam widok przeznaczonej działał na niego uspokajająco.

Przez chwilę staliśmy w milczeniu, które ostatecznie przerwał ojciec.

— Przejdźmy się, synu — zaproponował. — Tak będzie mi najłatwiej zebrać myśli.

Zgodziłem się, bo spacer i mnie był bardzo potrzebny.

Mała i białaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz