*XLII*

12.5K 655 13
                                    






***




Bash

Wiedźmy otoczyły nas, wznosząc ręce do góry w dziwnych, aczkolwiek niepokojących gestach. Gdyby nie tępy ucisk, który niemal rozsadzał mi czaszkę, nie pozwalając się skupić na niczym poza bólem, już dawno rozszarpałbym wszystkie na strzępy.

Dookoła leżały równie skołowane wilki, piszcząc lub powarkując cicho, niektóre z powodu niewyobrażalnego cierpienia, inne z bezsilności.

— Ojcze? — spróbowałem, ale nie otrzymałem żadnej odpowiedzi.

Nie byłem też w stanie dojrzeć, czy któryś z przyjaciół znajduje się gdzieś w pobliżu, chociaż próbowałem kątem oka przeszukiwać teren.

Tymczasem czarne postaci świetnie się bawiły, mamrocząc pod nosem mało interesujące zaklęcia, które brzmiały dosyć mrocznie, a język, jakim się posługiwały, był mi nieznany. Nie sądziłem, że w ogóle ktokolwiek poza nimi go znał. Czarownice nie zniżały się do poziomu czarnej magii, zbyt mocno lękając się zakażeniem ciemnością i utratą raz na zawsze swojego poprzedniego życia, wampiry w ogóle nie posługiwały się tego typu energią, a druidzi raczej korzystali z mocy starożytnych run i natury, nie wiążąc swojego życia z wadliwymi egzemplarzami Dziewiczego Boru.

Powoli zaczynałem tracić nadzieję na to, że nasz los się poprawi. Nie doceniliśmy przeciwnika, który podjął poważne ryzyko, prosząc wiedźmy o pomoc. One nic nie robiły bezinteresownie, a zapłata, której żądały w zamian, była zbyt wysoka, by spłacić ją za czasu swojego ziemskiego padołu. Dlatego też nikt nie korzystał z ich porad.

Bash?! — rozległo się niespodziewanie w mojej głowie, a ja zmusiłem ciężkie powieki do współpracy.

Zdecydowanie jednak odmówiły posłuszeństwa, a obraz rozmazał się, pozostawiając po sobie ledwo widoczne smugi poszczególnych kolorów i powoli zaczynałem wątpić, że ktokolwiek z nas to przeżyje.

Bash! — głos wydawał się bardzo odległy, ale brzmiał znajomo i zdecydowanie irytująco.

Spróbowałem odpowiedzieć na wezwanie, niestety bezskutecznie. Czułem, jak niewidzialne więzy ściśle oplatają moje ciało, a ból niknie gdzieś pod falami zbliżającej się ciemności.

Przez ten krótki czas przed oczami przeleciały mi najpiękniejsze chwile z mojego życia, jakbym oglądał film, ale w zwolnionym tempie. Jedno było mocniejsze i wybijało się ponad pozostałe — pierwsze spojrzenie w oczy Any.

Niezwykły lazurowy odcień koloru niebieskiego, który ciemniał, gdy się denerwowała i jaśniał, gdy zdawała się czymś podekscytowana. Przypomniałem sobie jej pierwsze słowa, pierwszy pocałunek, pierwszy prawdziwy uścisk, pierwsze wspólne decyzje, pierwszy spacer — to wszystko miało swój niepowtarzalny urok i już na zawsze zostanie przysłowiowym pierwszy razem. Żałowałem, że nie będę miał okazji zostać ojcem, a potem dziadkiem, tak wiele jeszcze w życiu pragnąłem zrobić, a ostatecznie wszystko przekreślił jeden wyjątkowo głupi kundel, któremu zachciało się przejąć władzę nad światem.

— Przeklęte wiedźmiska! — przeklął tymczasem ktoś obok mnie, chociaż nie miałem cienia szansy, by w tym stanie dostrzec jego twarz. — Przysięgam, że zniszczę je wszystkie. Po kolei będą patrzyły w lustra i padały jak muchy na ziemię. Trzeba z tym ścierwem w końcu zrobić porządek! Raz i gruntownie!

Tego głosu zdecydowanie nie znałem, ale może zbyt długo działały na mnie złe moce i nie rozróżniałem już bliskich od obcych?

Beniaminie, pokaż się i walcz! — zanim zdołałem skojarzyć fakty, coś ciężkiego wylądowało na moich plecach i zaczęło agresywnie ujadać.

Wstawaj, gamoniu! Rozumiesz?! Masz natychmiast wstać, inaczej An urwie mi głowę! — szczekała Rosie, chociaż jej głosu wolałbym akurat nie rozpoznawać.

Poza tym dobrze było mieć świadomość, że jest cała i zdrowa.

Póki co, bo nie chciałem przedwcześnie zapeszać.

Zróbcie już z tym porządek! — zdenerwował się tym razem inny głos, od którego ciarki przeszły mi po plecach.

Był dojrzały, dostojny i nie znosił sprzeciwiu, nie dlatego, że jego właściciel wyróżniał się czymś wyjątkowym, ale dlatego, że biła od niego niewyobrażalna potęga.

Pokaż się, kanalio — zawtórował mu inny, znacznie spokojniejszy i delikatniejszy. — Chciałabym, by rachunki po latach zostały wyrównane. Nie każ mi po siebie przychodzić, bo wtedy nie będę znała żadnej litości.

Tego głosu nie dało się pomylić z żadnym innym. To była ona. Moja ukochana. Przybyła, aby mnie uratować, tym samym łamiąc całą listę zakazów i nakazów. Jeśli pomyślnie przejdziemy przez to całe bagno, już ja ją nauczę posłuszeństwa wobec swojego partnera i alfy.

Jednak tym razem coś innego nie dawało mi spokoju. Czułem dwie silne samice. Obie z pewnością należały do tajemniczego rodu wilkł.

Znałem tylko jedną — Anę Wild.

W takim razie kim była druga i jakim cudem w ogóle istniała?

Mała i białaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz