*XXXI*

15.1K 715 18
                                    






***




Ana

Biegłyśmy przed siebie, starając się jak najszybciej przebierać łapami. Serce tłukło mi w piersi i miałam wrażenie, że nigdy nie wydostaniemy się z terytorium wroga. Nie chciałam nawet myśleć o tym, co zrobi Beniamin, kiedy już zorientuje się, że jego ofiara dała nogę z celi.

Modliłam się w duchu, żeby Edmund nie ucierpiał. Nie darowałabym sobie jego krzywdy. Rosalie też zaryzykowała własne życie, ratując mi tyłek. Byłam ciekawa, czy Filip wiedział, co wyprawiała za jego plecami ukochana. Raczej wątpiłam, że pytała go o zgodę, a znając przyjaciółkę, pewnie nie raczyła go też poinformować, że wychodzi na parę ładnych godzin.

Dokąd tak właściwie idziemy? — zapytałam, a Ros spojrzała na mnie jakoś tak dziwnie.

Przykro mi, Ana, ale nie mogę zabrać cię do Basha. Przynajmniej nie teraz — wywróciłam na jej lament oczami.

Zupełnie nie zależało mi na tym, żeby leżeć w ramionach swojego mate i liczyć gwiazdy na nocnym niebie.

Wcale.

W ogóle.

Do babci? — zgadywałam dalej, a Rosie zamyśliła się na chwilę.

Tak, ona też tam będzie — zapewniła.

Tylko jedno miejsce przyszło mi na myśl, ale nie mogłam wprost uwierzyć, że Rosalie by mnie tam zabrała z własnej woli. Tym bardziej że nie miała dobrych wspomnień z tamtych rejonów.

Idziemy do Dziewiczego Boru, prawda? — próbowałam podłapać z wilczycą kontakt wzrokowy, ale nie było to wcale łatwe.

W końcu westchnęłam zrezygnowana, ale ku mojemu zaskoczeniu Rosie zdecydowała się odpowiedzieć.

Nie, Ana — zaprzeczyła, a jej głos brzmiał bardzo przekonująco. — Aczkolwiek musimy się przez niego przeprawić. To da nam pewność, że wataha Beniamina nagle nie dopadnie nas w drodze.

Zaciekawił mnie strach w głosie dziewczyny. To nie brzmiało tak, jakby bała się sługusów mojego ojczyma, ale raczej miejsca docelowego naszej podróży.

Ukrywasz coś przede mną? — w oddali zamajaczyły mi znajome drzewa, więc niemal odetchnęłam z ulgą.

Wtedy Ros zatrzymała się gwałtownie i zastrzygła uszami, jakby wyłapała coś, czego ja nie mogłam usłyszeć.

Już tu są! — krzyknęła i popchnęła mnie przed siebie. — Nie oglądaj się, Ana! Biegnij!

Starałam się, ale nie byłam nawet w połowie tak szybka, jak rudowłosa. Jej charakterystyczna sierść wciąż migała mi gdzieś między krzewami, ale nie mogłam dotrzymać jej kroku.

Po chwili i ja usłyszałam ciężkie dudnienie, które rozległo się w całym lesie. Ten odgłos napawał mnie strachem, bo niebezpieczeństwo i dla mnie stało się teraz bardziej namacalne.

Szybciej, Ana! — darła się wilczyca, ale ja nie słuchałam.

W powietrzu unosił się bowiem zapach, który dobrze znałam, a moje zmysły wręcz zupełnie oszalały.

Mamo? — przystanęłam w miejscu, rozglądając się dookoła, ale nigdzie nie dostrzegłam ukochanej rodzicielki. — Mamo?! — zawołałam już bardziej płaczliwie, ale nadal pozostawałam bez odpowiedzi.

Zdumiona Ros wybiegła zza drzew i zaczęła ciągnąć mnie za ogon, zmuszając, żebym ruszyła za nią... ale ja wcale nie chciałam. Obróciłam się w przeciwną stronę i ponownie wprawiłam łapy w ruch, czując się jak w transie.

Ona gdzieś tu była. Musiałam ją jedynie odnaleźć.

Ana?! ANA! — przyjaciółka wydawała się przerażona moim zachowaniem, ale miałam to gdzieś.

Słyszałam ją, czułam ją i byłam pewna, że ona gdzieś tu była. Tylko kilka kroków dzieliło mnie od odkrycia prawdy.

Przeklęte wiedźmy! — krzyczała dalej Rosie, chwytając mnie za skórę na karku. — Nie pozwolę im cię skrzywdzić! Po moim trupie!

Nie wiedziałam, o czym ona w ogóle mówiła. Kto chciał nas skrzywdzić? Przecież tam była moja mama! Zaczęłam się wyrywać, ale zaraz moje mięśnie zupełnie odmówiły posłuszeństwa i jedyne, co mogłam robić, to patrzeć.

Patrzyłam więc z żalem, jak oddalamy się od miejsca, gdzie Anastazja mogła ukrywać się między drzewami. Wspomnienia wywołały lawinę uczuć, których nie byłam w stanie ponownie wyciszyć. Słone łzy były wszystkim, co ofiarowałam jej w zamian za życie.





***




— Gdzie jestem? Co się stało? — szeptałam gorączkowo, zanim jeszcze otworzyłam oczy.

Usiłowałam przypomnieć sobie cokolwiek z ostatnich kilku godzin, ale w głowie miałam jedynie pustkę.

— Beniamin ma sporo znajomych w swoim wyjątkowo obleśnym typie — mruknęła Rosie, która, o zgrozo, stała przede mną zupełnie naga.

Dopiero po chwili zorientowałam się, że ja także nie mam na sobie ani grama ubrania. Jakim cudem?

— Ros, gdzie my jesteśmy? — wstałam, ale ból głowy pozwolił mi jedynie usiąść z powrotem na lekko wilgotnym mchu.

— W Dziewiczym Borze, rzecz jasna — wyjaśniła krótko, robiąc kwaśną minę. — Na cholernej ziemi druidów, którzy musieli przenieść dupska gdzie indziej.

— Druidów? — wyjąkałam, bo nie podobało mi się to ani trochę.

Nie wspominałam ich zbyt dobrze. Zresztą rudowłosa także nie.

— Spokojnie, Ana. Ci tutaj są jacyś inni — wyszeptała, podając mi jakąś białą tunikę. — Tylko umyj się najpierw. Masz poocierane dłonie i nogi, trzeba to przemyć.

Nie zwróciłam na to wcześniej uwagi, ale miała rację. Weszłam do przyjemnie chłodnej wody, ale strumień sięgał mi jedynie do kolan. Szybko obmyłam zakurzoną skórę i w miarę dokładnie przemyłam rany, po czym owinęłam się szatą.

— O co tu chodzi, Ros? — wyszłam na brzeg, wyciskając z mokrych włosów nadmiar wody.

— Sama chciałabym to wiedzieć — mruknęła, a jej postawa napawała mnie niepokojem.

— Jesteś pewna, że to byli druidzi? A jak wyglądali? — dopytywałam, bo małomówność przyjaciółki niezwykle mnie irytowała.

— No właśnie normalnie — stwierdziła po chwili namysłu. — Zupełnie inaczej niż tamci. Poza tym jesteśmy przecież w innej części lasu.

— Czego od nas chcieli? — ta historia robiła się coraz ciekawsza.

— Właściwie to niczego. Zostawili dla nas szaty, jak spałaś i powiedzieli, że możemy do nich wpaść, jeśli będziemy chciały — streściła całą rozmowę, nie zauważając nawet, że ktoś przygląda się nam z lekkim uśmiechem.

Postać, która ujawniła się od razu, gdy tylko ją dostrzegłam, była wysoka, miała wielkie, błękitne oczy, mnóstwo piegów i jasną czuprynę do samej ziemi.

— A ty to kto? — zaniepokoiłam się od razu, łapiąc Ros za rękę i stając tuż obok.

— Spokojnie, moje kochane — przemówiła tak łagodnym głosem, jakby samo tchnienie wiatru wzbudziło ten niezwykły dźwięk. — Jestem Wierzba, strażniczka jednego z wielu drzew w tym lesie.

Naraz doznałam olśnienia.

— Jesteś driadą!

Mała i białaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz