*XLIX*

13.8K 603 14
                                    






***




Ana

Omegi dołożyły wszelkich starań, abyśmy wyglądały jak na członkinie królewskiego rodu przystało.

W długiej sukni czułam się nie na miejscu i miałam ochotę ją z siebie zrzucić, a najlepiej spalić albo zakopać głęboko w Dziewiczym Borze. Według wilczej tradycji purpurowy materiał nawiązywał do żałoby, dlatego też w tym kolorze przyszło mi wystąpić przed całą watahą.

— Możemy zaczynać? — zwrócił się wysoki, szczupły młodzieniec do mojego partnera.

Bash skinął lekko dostrzegalnie głową i ścisnął mocniej moją dłoń, której palce rozpaczliwie zaciskałam w pięści.

— Proszę — Charls podał mu miecz, a ja o mało nie zemdlałam.

Nie chciałam na to patrzeć ani minuty dłużej.

— Felicio Anno Cracers, Wielka Rada uznała Cię za współwinną bestialskiego ataku na Rodzinę Królewską, a także spisek związany z chorym pożądaniem władzy i korzyści materialnych przez twojego ojca, Beniamina Cracersa. Każdy akt przemocy wobec którejkolwiek z ras jest definitywnym wystąpieniem przeciwko postanowieniom zawiązanego między nimi pokoju. W związku z powyższym Rada podjęła decyzję o natychmiastowym wyroku śmierci, a narzędziem sprawiedliwości zostanie miecz królewski — wyrecytował głośno wampir, a stojąca za nim czwórka skwapliwie pokiwała głowami.

Widząc srebrne ostrze w powietrzu, zrobiło mi się słabo i musiałam podeprzeć się o księcia, żeby nie upaść.

Kiedy owo narzędzie sprawiedliwości zawisło nad karkiem siostry, zamknęłam oczy. Spodziewałam się rozdzierającego serce krzyku, ale nic takiego się nie stało. Zamiast tego dało się jedynie słyszeć uderzenie klingi o kamienny stół, na którym Felicia opierała głowę.

Pamiętam tylko czerwień i to jak przez mgłę. Nie miałam pojęcia, czy to krew, czy może głowa robi mi psikusy, ale schowałam twarz w ciepłej klatce piersiowej Basha i nie zamierzałam jej w najbliższym czasie stamtąd wyciągać.

Zrobiłam to dopiero po czwartym i zarazem ostatnim uderzeniu, które zakończyło cały koszmar uczestnictwa w katowaniu mojego rodzeństwa.

— Dałaś radę — oświadczył książę, kiedy było już po wszystkim.

Nie potrafiłam wydobyć z siebie ani jednego dźwięku. Po wszystkim, to znaczy, po czym konkretnie? Po śmierci całej rodziny, z której przeżyłam tylko ja i babcia?

— Chodźmy stąd — mruknęłam w jego koszulę i nie czekając na odpowiedź, ruszyłam szybkim krokiem w stronę egzotycznych oranżerii ukrytych za pałacem.

Miałam to w nosie, czy pójdzie ze mną, czy zostanie. Teraz potrzebowałam chwili z daleka od wszystkich, żeby jak najszybciej rozpocząć długotrwały proces zapominania.

— Ana Wild — ktoś zastąpił mi drogę i z trudem przełknęłam ślinę, patrząc w lodowate oczy młodzieńca, który wykonał wyrok. — Devon Vladimir Dracula, następca rubinowego tronu.

Dopiero teraz dotarło do mnie, że to wampir. Wcześniej nie zwracałam uwagi na cechy charakterystyczne dla jego rasy, ale gdy udało mi się odrobinę ochłonąć, karciłam się w myślach za własne niedbalstwo.

— Słucham — głos mi zadrżał, co chłopak od razu wychwycił.

— Boisz się — bardziej stwierdził, niż zapytał.

Wzruszyłam ramionami.

— Bynajmniej nie ciebie — prychnęłam i chciałam go wyminąć, ale mi na to nie pozwolił.

— Nie chciałbym, aby w twoim sercu pozostał żal do mojej osoby — zaczął — bo nie byłby to sprawiedliwy żal.

Zamrugałam kilkakrotnie, nie dowierzając własnym uszom.

— W głębi serca wiesz, że wyrok nie był wymysłem nadnaturalnej wyobraźni, a śmierć ponieśli ci, którzy sami w jej ramiona od początku się pchali — kontynuował, podczas gdy ja stałam jak zaklęta.

— Dlaczego mi to wszystko mówisz? — wykrztusiłam w końcu. — Jesteś członkiem Rady i nie musisz mi się z niczego tłumaczyć.

Teraz to on mi się przyjrzał z nieukrywanym zainteresowaniem.

— Bo wkrótce się spotkamy — uśmiechnął się, ale nie było to typowe cwaniackie wygięcie ust, charakterystyczne dla tej rasy. — I to nie ostatni raz.

Niezupełnie wiedziałam, jak powinnam zareagować na szczere wyznanie wampira. Na szczęście nie oczekiwał ode mnie żadnej konkretnej reakcji.

— Do zobaczenia, księżniczko — rzucił na odchodnym i skłonił się dostojnie, a ja z opóźnieniem odpowiedziałam mu tym samym.

Z dziwną pustką w żołądku patrzyłam, jak odchodzi żwirową aleją w kierunku bramy, gdzie czekali na niego pozostali towarzysze Wielkiej Rady.

— Ciekawe, co miał na myśli — Bash pojawił się tuż za mną, przyciągając delikatnie do swojego torsu. A może cały czas tam stał?  — Wampiry to cholernie tajemnicze stworzenia. Nigdy nie wiadomo, co akurat knują.

Pokręciłam przecząco głową.

— Nie sądzę, żeby to miało nam zaszkodzić — stwierdziłam, rozluźniając się i pozwalając błądzić dłoniom partnera po moich plecach.

— Jeśli syn jest taki jak ojciec, to jestem tego samego zdania — przytaknął, a potem długo jeszcze staliśmy pośród pachnących intensywnie róż i odprowadzaliśmy wzrokiem wilcze rodziny, które po wyroku rozchodziły się do leśnych domów.

Teraz już spokojne, że nic nie zagraża ich partnerom oraz dzieciom. W głębi serca ja także byłam spokojna, bo krąg zatoczył koło i cała przesiąknięta złem pętla, została zamknięta.





***




Siedzieliśmy na tarasie, wdychając słodkie, letnie powietrze.

— Upał — marudziła Rosie, wachlując się porcelanowym talerzem. — Jak tak można? Gdzie są deszcze, ja się pytam?!

Filip zachichotał, głaszcząc dziewczynę po rudych lokach.

— Na razie się nie zanosi — zniszczył jej marzenia, na co westchnęła rozczarowana.

Tymczasem ja śledziłam motyle, wygrzewające się w ostatnich promieniach słońca i zastanawiałam się, co teraz będzie.

— Niedługo koronacja — przypomniał mi Bash, ale puściłam mimo uszu jego uwagę.

— Jakie niedługo? — wtrąciła się Rosie. — Za dwa tygodnie dopiero. To cała masa czasu. Trzeba przygotować suknię, komnaty, kaplicę! Przecież przyjedzie cała masa gości. Dobre kilkaset osób.

Zbladłam, zdając sobie sprawę, że nie byłam gotowa, aby objąć tron. Nie wyobrażałam sobie, że mogłabym kiedykolwiek mieć cokolwiek wspólnego z rodziną królewską, a zaledwie kilka miesięcy temu okazało się, że jestem przeznaczoną księcia.

— Nie wiem, czy dam sobie radę — spanikowana zagryzłam wargę, ale Bash szybko mnie uspokoił.

— Żadne z nas nigdy w ciebie nie zwątpi, An — zapewnił, a mnie zrobiło się cieplej na sercu.

Miałam nadzieję, że te słowa pomogą mi przetrwać nie tylko zbliżający się dzień koronacji, ale i wszystkie przyszłe lata mojego panowania u boku parntera.

Mała i białaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz