*XL*

13K 632 19
                                    






***



Ana

Oburzona usiadłam na zakurzonym materacu, który ugiął się lekko pod moim ciężarem.

— Ale jak to „zaatakowali nas”? — pytałam głucho, a inni wymownie oglądali swoje buty albo plamy wilgoci na suficie. — Kto? Beniamin? Powiedzcie coś w końcu!

Stali niewzruszeni, od czasu do czasu wymieniając wymowne spojrzenia z matką. Luna stała oparta o drewniany parapet i czujnie wyglądała przez brudne okno, za którym wątpiłam, że cokolwiek widziała.

— Dostaliśmy rozkazy, żebyś o niczym nie wiedziała — wyrzucił z siebie Ron, ale niczego więcej nie chciał już zdradzić.

— Jesteście bezpieczne i powinnyście tu zostać do samego końca — dodał Harry, chociaż nie było to konieczne.

Wiedziałam już wystarczająco, żeby wysnuć odpowiednie wnioski.

— Gdzie są inne wilczyce? — zwróciłam się tym razem do blondynki, niecierpliwie bębniącej palcami o wyblakłe drewno.
— Gdzie jest Rosie?

Westchnęła przeciągle, jakby była zmęczona tym, że wciąż musi wszystkim wszystko tłumaczyć. Była matką i obecną królową, ale zdecydowanie pozbyłaby się tego miana jak najszybciej — gdyby oczywiście mogła.

— Pewnie tam, gdzie ją zostawiłaś — zdecydowała się odpowiedzieć na drugie z moich pytań, a nawet zdobyła się na lekki uśmiech.

Co do mnie to szczerze wątpiłam, żeby Rosalie została w lesie razem z driadą. Chciała wpłynąć na mnie, a ja nieszczególnie chciałam się podporządkować jej mało bohaterskim pomysłom. Czy to było mądre? Nie. Czy było odważne? Tak, ale to był ten rodzaj głupiej odwagi, której sama nie potrafiłam sobie wytłumaczyć. Nie wiedziałam, skąd się wzięła, ale panicznie bałam się stchórzyć i pokazać ojcu, że zawsze miał rację.

Że byłam tylko nikim, odchowanym przez przypadek w wilczej rodzinie. Równie przypadkowej.

— A wilczyce? — przełknęłam gulę w gardle i wstałam, także podchodząc do okna.

Do drugiego, bo w pomieszczeniu były dwa i oba były tak samo brudne.

— Są bezpieczne — zapewniła luna. — Wyszkolone walczą, a matki z dziećmi schroniły się w piwnicach pałacu. Musiały opuścić wioskę, żeby zapewnić sobie i młodym szansę na przetrwanie.

Zamknęłam oczy, z trudem odnajdując w sobie siłę, by ponownie je otworzyć.

— Chcę z nim walczyć — wyrzuciłam z siebie, odwracając się gwałtownie w jej stronę i zupełnie ignorując bliźniaków.
— Chcę zemsty!

Luna pokręciła ze smutkiem głową.

— Zemsta nie jest odpowiedzią na całe zło tego świata — przemówiła łagodnie, ale w jej głosie brakowało typowej dla luny stanowczości.

— Nie rozumiesz, nie znasz go — tłumaczyłam dalej, ale pozostała nieugięta.

— Znam Beniamina lepiej, niż mogłoby ci się wydawać — kontynuowała niezrażona. — To bestia w wilczej skórze, nie ma w nim ani krzty człowieczeństwa. Tylko że kiedyś mógł być inny, bo wszyscy rodzimy się nieskalani przyszłością. Jego rodzice od dziecka szkolili go na mordercę i łowcę, bo chcieli, by znalazł się w najlepszych królewskich szeregach, ale on wcale nie chciał się tam znaleźć. W tym wypadku to ambicja rodziców zwyciężyła, Crackers skończył szkołę wojskową i mało brakowało, aby stał się najlepszy. Pchany nadal bezwzględnością rodziców, poślubił księżniczkę Anastazję Wild, dziewczynę blisko spokrewnioną z samym królem, bo była córką jego siostry. Otrzymał jej rękę w nagrodę, gdy wykrył spisek wśród wampirów buntujących się przeciwko świeżemu paktowi i natychmiast doniósł o tym władcy. Kryzys udało się zażegnać, ale sztucznego małżeństwa już nie. Anastazja nie chciała, niemal zapierała się nogami, gdy wyprowadzał ją z rodzinnej posiadłości. Owszem, Crackers był przystojny, potężny i niezwykle pociągający, ale to nie był TEN. Wszyscy o tym doskonale wiedzieli, a jednak pozwolili na to, co się stało — przeczesała dłonią włosy, jakby zmęczył ją sam powrót do minionych wydarzeń. — Gdyby choć jedna osoba była zdolna powiedzieć nie, być może dzisiaj nie musiałybyśmy się martwić o losy naszych przeznaczonych i pociech.

— Ale tylko być może — mruknęłam pod nosem sfrustrowana własną bezsilnością.

— Jesteś jeszcze bardzo młoda — zauważyła. — Musisz się tak wiele nauczyć. Bycie luną jest trudne, ale bycie luną i królową jest niemal nie do spełnienia.

Rzuciłam jej rozzłoszczone spojrzenie.

— Nie muszę być królową — warknęłam.
— Wcale tego nie chcę.

Kobieta przyjrzała mi się uważnie, a mi nagle zrobiło się głupio, że wyładowywałam na niej złość, której nie znałam nawet powodu.

— Urosłaś — stwierdziła poważnie, podchodząc nieco bliżej. — I twoje włosy...

Automatycznie chwyciłam pasmo, próbując dostrzec coś, co zobaczyła Caroline.

— One siwieją — dokończyła z uśmiechem, na co zrobiłam więcej, niż zdumioną minę.

Harry i Ron taktownie nie wtrącali się do rozmowy, ale po uwagach matki, także zaczęli taksować mnie wzrokiem.

— Nie rozumiesz, prawda? — zachichotała tymczasem blondynka, a ja o mało nie wybuchłam, z trudem powstrzymując jakąś bestię w środku do przejęcia nade mną kontroli. — Ty się przemieniasz w wilkłę.

Już chciałam roześmiać się bezczelnie i powiedzieć, że to niemożliwe, gdy nagle Ron i Harry upadli na ziemię, krzycząc z bólu.

— Co się dzieje?! — zdołałam jedynie wykrztusić, gdy nagle moje ciało przeszył potężny prąd i także upadłam na podłogę.

Mała i białaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz