*VII*

36.6K 1.8K 96
                                    






***




Ana

Obejrzałyśmy jeden film, potem drugi i trzeci, ale Brian nie odpuścił ani jednej sekundy. Kręcił się po kuchni, udawał, że zawzięcie szuka czegoś w salonie albo po prostu siadał w jednym z foteli i przeglądał od niechcenia gazetę.

Teraz to my czujnie śledziłyśmy go z nadzieją, że wkrótce znudzi się i chociaż wyjdzie do łazienki.

Nie mogłyśmy też swobodnie wymieniać między sobą myśli. Chłopak był za blisko i mógłby wychwycić coś bardzo niepożądanego.

— Ros, pokażesz mi, gdzie jest łazienka? — zwróciłam się do rudowłosej.

Wilczyca zastopowała film i przyjrzała mi się z zaciekawieniem.

Dyskretnie wskazałam w kierunku Braina, który udawał, że wcale nas nie podsłuchuje.

— Jasne, nie ma problemu — załapała w końcu. — Zaraz wracamy — powiedziała jeszcze na odchodnym do wilkołaka, a ten znacząco wzniósł oczy ku niebu.

Rosie zaprowadziła mnie na górę, ale musiałyśmy skończyć odgrywać tę scenkę brawurowo.

— Dzięki — rzuciłam do Rosie. — Macie okno w łazience?

— Nie ma sprawy, poczekam na korytarzu — zapewniła. — Mamy, ale co chcesz zrobić?

Zanim zdążyła zaprotestować, wciągnęłam ją za sobą do środka i zamknęłam dokładnie drzwi.

— Musimy się pośpieszyć — szepnęłam najciszej jak tylko umiałam. — On zaraz się zorientuje, że coś jest nie tak.

Rosie szybko otworzyła okno i spojrzała w dół.

— Wysoko — sapnęła, wisząc na parapecie. — Nie wiem, czy damy radę.

— Nie mamy wyjścia — mruknęłam i wypchnęłam koleżankę za lukarnę, sama od razu idąc w jej ślady.

Jednak nie było tak wysoko jak wydawało się rudowłosej. Poza tym po tej stronie domu rosło sporo drzew i szybko wykorzystałyśmy ich bujne rozgałęzienie do ułatwienia sobie zejścia.

— Nie przemieniaj się — zaprotestowała, kiedy już chciałam ściągnąć z siebie ubrania. — W ludzkiej postaci nasz zapach będzie mniej intensywny i mamy większe szanse, żeby zgubić pogoń.

— Musimy wydostać się z waszego terytorium. Jak daleko jest do granicy? — zapytałam, chowając się w najciemniejszym miejscu pod pokaźnym świerkiem.

— Blisko, ale bezpieczniej byłoby, gdybyśmy spróbowały przedostać się na lotnisko — wyjaśniła. — To pas ziemi nienależący do żadnej ze sfor.

— Niech będzie — zgodziłam się, bo nie znałam tej okolicy tak dobrze jak Ros, a nie było czasu na dokładną analizę planu.

Poczekałyśmy chwilę i przesunęłyśmy na skraj domu, żeby zobaczyć, jak dużo wilków pilnuje pobliskiego terenu. Z ulgą stwierdziłyśmy, że miałyśmy przed sobą pustą przestrzeń, dlatego bez namysłu rzuciłyśmy się w rozpościerającą się przed nami ścianę lasu.

Biegłyśmy ile tchu, korzystając z nieuwagi naszych opiekunów i chwilowego braku pogoni, która powinna ruszyć za nami lada moment.

Gałęzie cicho trzaskały pod naszymi stopami, a nogi często plątały się w dzikie jeżyny lub bluszcz. Kilka razy przewracałyśmy się na ziemię, bo w pośpiechu nie zwracałyśmy uwagi na różnego rodzaju leśne przeszkody.

Biegłyśmy może z dwadzieścia minut, pokonując niewielki dystans, kiedy w oddali rozległo się przerażająco wściekłe wilcze wycie.

— To Brain! — krzyknęła Rosie.

— Musimy się przemienić, inaczej nas złapią — wystraszyłam się, przyśpieszając, chociaż stopy miałam poranione bardziej, niż dziewczyna mogłaby przypuszczać.

Ona biegła w tenisówkach, a ja na boso, bo nie miała żadnych butów w moim rozmiarze.

— Nie, An. Jesteśmy już blisko strumienia, dopiero za nim możemy to zrobić — odzyskała rezon rudowłosa. — Chodź, szybko!

Teraz już nie biegłyśmy. My gnałyśmy przed siebie, jakby gonił nas sam diabeł.

Starałyśmy się ignorować rozlegające się z różnych stron szczekanie i myśleć tylko o tym, że tak niewiele brakuje nam do osiągnięcia celu.

— Do wody — zarządziła i nim zorientowałam się, o co chodzi przyjaciółce, stałam już w lodowatym potoku po kolana.

Rosie sięgała nieco powyżej kostek.

Dotarłyśmy do przeciwległego brzegu i zaczęłyśmy wdrapywać się pod stromą górę, chcąc zmienić już postać na bezpieczniejszą, a przede wszystkim szybszą.

— Rozbierz się — poleciła wilczyca i sama zaczęła pośpiesznie zdejmować ubrania. — Musimy wziąć je ze sobą i najlepiej spalić albo porzucić w jakimś ludzkim sąsiedztwie.

Zgodziłam się z nią i kiedy obydwie stałyśmy już na czterech łapach, chwyciłam seledynową sukienkę w zęby i ruszyłam za przewodniczką.

Nie znałam tej części lasu i musiałam polegać na geograficznej wiedzy przyjaciółki, która prowadziła nas ku wolnej od rygorystycznych zasad ziemi. Miałam tylko nadzieję, że uda nam się tam dotrzeć, zanim dopadną nas strażnicy z watahy Basha.

Mała i białaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz