11 grudnia 2038 roku, godzina 13.27
Dom Chapmanów*Harry*
- Musimy jak najszybciej znaleźć wam jakiś dom. - stwierdziła ciocia Rose dosiadając się do mnie, Kary i Luthera w salonie.
- Ale najpierw musimy jeszcze pojechać do Detroit. - powiedziała Kara i cicho się zaśmiała.
- Po co? - zdziwiła się ciocia Rose.
- Obiecałam Harry'emu spotkanie z Markusem, a obietnic dotrzymuję. - powiedziała kobieta.
- Harry... - zaśmiała się Rose.
- Zdaje mi się, że jeśli chcecie jechać to polecam jak najszybciej. - powiedział mój tato, stając i opierając się o kanapę, na której aktualnie siedzieliśmy. - Święta się zbliżają, więc nie będzie czasu.
- Więc pojedźmy dzisiaj. - usłyszałem pod sobą głos Alice.
- Alice? - zaniepokoiła się Kara - Alice, gdzie ty jesteś? - kobieta rozejrzała się.
- Tu jest. - zaśmiał się Luther pokazując na ławę a spod znajdującego się na stoliku, obrusu wyszła Alice.
- Alice... - zaśmiała się Kara przytulając dziewczynkę. - Nie strasz mnie tak.
- Dobrze. - odpowiedziała brunetka śmiejąc się cicho. - To pojedziemy tam dzisiaj? - zapytała.
- Możemy. - powiedziała ciocia Rose. - I tak muszę pojechać do domu po kilka rzeczy, więc mogę was wziąść ze sobą.
Na jej słowa, wstałem i zaczął iść w stronę schodów.
- Tylko pójdę po coś i możemy jechać. - powiedziałem po czym wszedłem na piętro.
Swoje kroki skierowałem ku swojego pokojowi.
Wziąłem stamtąd jedynie bluzę i telefon, po czym zszedłem na dół.Jedyne co się zmieniło, to nieobecność Luthera i Alice. Reszta rodziny i Kara siedzieli tam, gdzie przedtem.
- Gdzie Alice i Luther? - zapytałem.
- Poszli już na podwórko. - powiedziała Kara wstając. - Alice chciała się jeszcze pożegnać z Asherem. - Asher, to mój drugi husky. Rzadko bywa on w domu, bo lubi zimno.
- Pójdę zobaczyć, jak tam u nich. - poinformowałem i wyszedłem na korytarz.
Ubrałem bluzę, kurtkę i buty, po czym wyszedłem przed dom, a tuż za mną wybiegł Łapa.
Zacząłem rozglądać się po ogrodzie.
Po jakimś czasie dostrzegłem Alice chowającą się wśród śniegu. Tymczasem Luther siedział na śniegu kilka metrów dalej i głaskał Ashera.Gdy tylko pies usłyszał zamykanie drzwi odwrócił głowę w moją stronę i zaczął biec w stronę Łapy.
- Harry! Chodź tu! - krzyknęła Alice wychodząc spod śniegu.
Ja zaśmiałem się i powoli zacząłem iść w jej stronę.
Naprawdę cieszę się, że Alice zachowuje się jak normalne dziecko, bo przynamniej trudniej wykryć czy ona i jej rodzina to Androidy.
Mam nadzieję, że jak wrócimy nie będą mieli problemów z rozpoczęciem nowego życia.Podszedłem do Alice i kucnąłem koło niej.
- Czego życzy sobie Alicja z Krainy Czarów? - zaśmiałem się. W taki sposób czasem nazywam Alice.
- Chciałam tylko, by pan Harry Potter tu przyszedł. - dziewczynka też się zaśmiała. Ona mnie tak nazywa, bo wieczór wcześniej oglądaliśmy razem filmy z Harry'm Potterem i od tamtego czasu jestem dla niej tym czarodziejem.
Jeszcze przez kilka następnych minut śmialiśmy się.
- Alice! Harry! Chodźcie, jedziemy. - usłyszałem głos cioci Rose.
- Już idziemy. - odkrzyknąłem, po czym wstałem i zacząłem kierować sie w stronę samochodu, a Alice za mną.
Stanąłem koło samochodu.
Jeszcze przez chwilę myślałem nad tym, co mnie czeka w Detroit - mieście, którego połowa mieszkańców to Androidy.- Harry! - usłyszałem za sobą głos Maxine. - Znowu wyjeżdżasz?
- Znowu. - odparłem odwracając się w jej stronę.
- No i znowu nie będę mieć co robić. - powiedziała uderzając głową o moje ramię.
- Max, wytrzymałaś już beze mnie miesiąc, więc wytrzymasz jeszcze kilka dni. - zaśmiałem się cicho.
- No nie wytrzymam! - krzyknęła blondynka. - Harry, weź już nie jedź nigdzie!
- To tylko na kilka dni. - starałem się jej wpoić do głowy, że nie będzie mnie tylko kilka dni.
- Nie obchodzi mnie to! - wykrzyknęła dziewczyna. - Wszyscy wyjechali i nie mam nikogo, z kim mogłabym spędzić czas.
- Spokojnie, jeszcze przed świętami wrócę. - uspokoiłem ją.
- Skoro wrócisz przed świętami, to jadę z tobą. - wyrwała dziewczyna.
- Skoro tak bardzo chcesz. - westchnąłem. - Ale wymyśl, gdzie będziesz siedzieć, bo już jedzie nas piątka.
- Ta mała dziewczynka usiądzie na kolanach, tego wysokiego mężczyzny i już. - powiedziała fioletowooka. No tak, nie wie, jak Alice, Luther i Kara się nazywają.
- Okey, ale jak coś, ta mała dziewczynka to Alice, ten wysoki mężczyzna to Luther, a kobieta, która stoi koło nich to Kara. - powiedziałem.
- Jasne. Zapamiętam. - zaśmiała się.
- Długo mam czekać w tym samochodzie? - ze środka auta wydobył się głos cioci Rose.
- Już idziemy. - odpowiedziała Kara, po czym wsiadła do samochodu, a za nią Luther i Alice.
- Chodź. - powiedziałem do Maxine i wsiadłem do samochodu.
Dziewczyna wsiadła tuż po mnie.
Na szczęście Alice usłyszała naszą rozmowę i od razu usiadła na kolanach swojego ojca dając Maxine miejsce, by usiąść.- Oo... Jedziesz z nami Maxine? - zapytała Rose patrząc na nas.
- Nie dało się jej wytłumaczyć, że wyjeżdżamy na tylko na kilka dni, więc postanowiła jechać z nami. - wytłumaczyłem.
- No dobra. Nie mam nic przeciwko. - zaśmiała się kobieta, po czym włączyła samochód i ruszyła.
- A tak w ogóle to, lubisz Androidy? - zapytalem przyjaciółkę, gdy wyjechaliśmy z podwórka.
- Nie mam o nich większej opinii, ale nawet je lubię. - odparła ściągając swoją czapkę z głowy.
- To dobrze. - powiedziałem, a Kara cicho się nerwowo zaśmiała.
Hej
Jest rozdział? Jest xD
Proszę się szykować, bo jest coraz bliżej ważnego wydarzenia c:
Ale nie będę spojlerować~Julka
CZYTASZ
Aɴᴅʀᴏɪᴅs Aʟsᴏ Fᴇᴇʟ | Detroit: Become Human
Fanfiction! W książce występują wulgaryzmy itp. ! Jak sprawić by radość, tolerancja i spokój zmieniły się w smutek i wojnę? Proszę. Starczy, że ktoś postanowi rozpętać wojnę, w kraju, który był u skraju wojny niecały miesiąc temu... Dalsze losy protagonist...