12 grudnia 2038 roku, godzina 18.45
Przed Białym Domem, WaszyngtonChwilę temu, skończyło się spotkanie z prezydent Warren.
Było już dość ciemno.
W pewnym momencie rozległ się cichy dźwięk strzału i z każdą kolejną sekundą było słychać coraz głośniejsze odgłosy helikoptera.
Markus oraz reszta ekipy szybko odwróciła się w stronę dźwięku. Z oddali szybko wyłaniał się helikopter.
Ivanoff w liście nie kłamał. Rosjanie zrzucą bombę na Biały Dom.
Momentalnie wszyscy ludzie, którzy tam byli zaczęli uciekać.
- Musimy to powstrzymać. - powiedział szybko Jay.
- Jak według ciebie to zrobimy? - zapytał Markus, który nieco niedowierzał jak Jay się porozumiał w ten sposób.
- Jak zdezorientujemy pilota będzie nie będzie w stanie nic zrobić. . - powiedziała Anna. - Czyli trzeba w niego strzelać.
- Jasne. - odparła Emily. - To wy strzelajcie a ja z Simonem spróbujemy się tam dostać i przejąć ster.
- Dobra. - przytaknął Markus.
Po tych słowach Emily z Simonem odbiegli na bok, a Markus, Anna i Jay starali się zdezorientować pilota strzelając do niego.
- Jaki masz plan? - zapytał Simon wspinając się za Emily na budynek.
- Nie mam. - odparła dziewczyna, gdy stanęła na dachu. - Po prostu trzeba wyczuć dobry moment i jakoś tam wejdziemy.
Na jej słowa, blondyn jedynie przytaknął, po czym brunetka zaczęła biec przez dach, a blondyn za nią.
- Dobra... Helikopter przeleci tędy za... - urwała Emily, by rekonstruować zdarzenie. - 76 sekund.
- A co tam zrobimy? W środku jest pięć osób. - powiedział z niepewnością Simon zerkając w stronę Markusa.
- Niespodziewałabym się, że to powiem, ale trzeba ich zabić. - odparła dziewczyna wyciągając z kieszeni i przeładowywując broń.
- Nie da się tego inaczej zrobić...? - zapytał Simon z nieco przerażonym tonem głosu.
- Simon, niestety nie jest tak, jak ostatnio. To prawdziwa wojna, nie jej groźba i niestety dużo ludzi i androidów umrze. - powiedziała stanowczym tonem, po czym rozejrzała się. - A teraz chodź. - mówiąc to, złapała chłopaka za rękę i po lekkim cofnięciu się, zaczęła biec po czym skoczyła do nadlatującego pojazdu.
Od razu, gdy znaleźli się tam, dziewczyna oddała kilka strzałów w znajdujących się tam żołnierzy jednocześnie postrzeliwując pilota, mocno raniąc trzech i zabijając jednego.
- Nie ruszać się, bo inaczej wszystkich zabiję! - krzyknęła dalej mając nakierowaną na nich broń. - Simon, idź za ster. - dziewczyna spojrzała szybko na blondyna a ten pobiegł i zrzucił pilota z miejsca, jednocześnie przejmując panowanie nad helikopterem.
- Już nie strzelajcie. - powiedział Simon, a Markus, Anna i Jay zaprzestali ostrzał.
Godzina 19.24
Posiadłość Manfredów, DetroitZważając na to, że jest wojna, ten wieczór w całym Detroit był bardzo spokojny.
Do czasu, gdy do posiadłości przy Lafayette, przybył trochę... Albo raczej bardzo nietrzeźwy Leo.
- UWAGA LUDZIE I ANDROIDY, BO WŁADCA TEJ NOCY WŁAŚNIE WBIŁ DO CHATY SWOJEGO ANDROIDOWEGO BRATA!!! - wrzasnął wchodząc do halu. - HALOOOO?! MARKUS LUB KTOKOLWIEK INNY? JEST TU KTOŚ?! - po tych słowach chwiejnym krokiem wbiegł do salonu. - TU JESTEŚCIE! Ja was szukam po całym domu, a wy tu się ukryliście!
- No i przyszedł... - westchnęła zrezygnowana North wstając i podchodząc do mężczyzny. - Jak chcesz gadać, to idź sprawdź, czy nie ma cię w sypialni.
- Dobraa! - krzyknął podekstytowany i wybiegł z pomieszczenia, a po kilku sekundach był w sypialni, gdzie po chwili zasnął.
- Jak wytrzeźwieje, to pogadamy. - prychnęła rudowłosa i wróciła do Kary i Alice, z którymi chwilę temu robiła bazę z krzeseł, fortepianu, poduszek i wielkiego koca, pod którym zmieściliby się wszyscy, którzy obecnie są w domu.
- Kara, kiedy oni wrócą? - zapytała w pewnym momencie Alice.
- Niedługo, skarbie. - powiedziała kobieta z lekkim uśmiechem na twarzy. - Za kilka godzin powinni być z powrotem. - na te słowa dziewczynka uśmiechnęła się.
- Alice, to może pójdziemy coś zrobić do jedzenia? - zapytała North odciągając myśli dziewczynki od tego, że Markus, Emily i Simon mogliby nie wrócić do Detroit.
- Tak! - krzyknęła dziewczynka wybiegając z bazy i kierując się w stronę kuchni.
- Dzięki. - powiedziała cicho Kara a na to, North się uśmiechnęła i poszła za dziewczynką do kuchni.
- Widzę, że macie jakieś sposoby na zajęcie Alice. - zaśmiał się Harry siadając koło Kary.
- Ta... Gdyby nie North, pewnie Alice by się przegrzała od zmartwień. - uśmiechnęła się białowłosa.
- Widać. - zaśmiał się chłopak.
- No nic... Idę im pomóc z tym jedzeniem. - zaśmiała się kobieta wstając.
- No to miłego gotowania. - powiedział chłopak także wstając.
- Dzięki. - odparła Kara znikając za drzwiami kuchni.
Sorry za tak słabą aktywność, ale nie mam czasu na pisanie przez szkołę .-.
Ale postaram się, by rozdziały były raz w tygodniu.~Julka
CZYTASZ
Aɴᴅʀᴏɪᴅs Aʟsᴏ Fᴇᴇʟ | Detroit: Become Human
Fanfiction! W książce występują wulgaryzmy itp. ! Jak sprawić by radość, tolerancja i spokój zmieniły się w smutek i wojnę? Proszę. Starczy, że ktoś postanowi rozpętać wojnę, w kraju, który był u skraju wojny niecały miesiąc temu... Dalsze losy protagonist...