12 grudnia 2038 roku, godzina 15.31
Przed Białym Domem, WaszyngtonPo kilku godzinach podróży, bez przeszkód Markus, Emily i Simon w towarzystwie Anny i Jay'a dojechali do Białego Domu.
Wszyscy zdawali sobie sprawę, że w każdej chwili coś może się stać.Gdy limuzyna zatrzymała się na podjeździe, Androidy oraz Jay wyszli z niej i powoli zaczęli się kierować w stronę wejścia głównego.
- Wow... - zachwycił się Jay. - Widziałem to tylko w telewizji...
- To teraz widzisz na żywo. - zaśmiała się Emily, wspinając się po stopniach prowadzących do drzwi.
- Ogółem, mam cały czas jakieś złe przeczucie... - wyznał Markus, który szedł na samym początku.
- Konkretniej? - zapytał Simon, patrząc ze zmartwioną miną na przyjaciela.
- No... Że pewnie zaraz coś tu przyleci i zacznie ostrzał. - westchnął mężczyzna, po czym stanął, a drzwi wejściowe się otworzyły.
Ze środka wyszedł wysoki mężczyzna w garniturze.
- Prezydent Warren oczekuje was. - powiedział, po czym zaczął prowadzić ich przez korytarze obwieszone obrazami przedstawiającymi poprzednich prezydentów.
Po kilku minutach drogi mężczyzna zatrzymał się przed wejściem do jakiegoś pomieszczenia.
Bez wątpienia można było stwierdzić, że tam znajduje się Warren.- Już sobie poradzimy. - powiedział Markus, a mężczyzna odszedł.
- Więc... Wchodzimy? - zapytała Emily.
- Tak. - przytaknął mężczyzna, po czym otworzył drzwi i wszedł.
W środku była tylko prezydent Warren. Nie była ubrana na galowo, jak zawsze było to pokazywane, lecz w dżinsy oraz białą koszulę.
Cała piątka stanęła przed biurkiem kobiety, a ta wstała i lekko się uśmiechnęła.
- Witajcie. Miło Cię widzieć, Markusie. - przywitała się. - Was oczywiście też. Przepraszam, że przysłałam tak wyróżniający się pojazd, ale podejrzewałam, że Markus nie przyjedzie sam, więc chciałam, by nie było problemów, ale do rzeczy...
- Może lepiej pójdźmy w inne miejsce? - przerwał jej Markus. - W każdej chwili ktoś może zaatakować.
- Tak... Oczywiście. - przytaknęła kobieta, po czym zaczęła iść w stronę drzwi wejściowych mijając przybyszy. - Chodźcie.
Po jej słowach wszyscy szybko zaczęli kierować się za panią Christine, a po kilku minutach doszli do schodów w dół.
- Tu jest schron. - poinformowała wszystkich kobieta. - Wiedzą o nim tylko najwyżej postawieni lidzie w Stanach i od teraz wy, ale niekt poza wami nie może o tym wiedzieć. - mówiąc to zaczęła iść po schodach w dół.
Godzina 15.49
Posiadłość Manfredów, DetroitPodczas, gdy Markus, Simon, Emily, Anna i Jay byli w prezydenckim schronie, North, Josh, Harry oraz Luther byli w posiadłości i obmyślali plan jak można powstrzymać ataki na Detroit, a tymczasem Kara pilnowała by Alice nie myślała o wojnie, bawiąc się z nią i opowiadając różne bajki.
- Kara... - powiedziała w pewnym momencie dziewczynka. - Chciałabym, żebyśmy na zawsze były razem.
- Też bym chciała, słonko. - powiedziała białowłosa. - I póki jesteśmy tu, nic nam nie grozi. - po jej słowach Alice przysunęła się do kobiety i przytuliła ją.
CZYTASZ
Aɴᴅʀᴏɪᴅs Aʟsᴏ Fᴇᴇʟ | Detroit: Become Human
Fanfiction! W książce występują wulgaryzmy itp. ! Jak sprawić by radość, tolerancja i spokój zmieniły się w smutek i wojnę? Proszę. Starczy, że ktoś postanowi rozpętać wojnę, w kraju, który był u skraju wojny niecały miesiąc temu... Dalsze losy protagonist...