Prolog

6.1K 302 181
                                    

Grobowiec był doskonale ukryty wśród kamieni, drzew i krzewów. Dawno nieodwiedzany, zarósł pnączami i częściowo zniknął pod warstwą ziemi. Z zewnątrz wydawał się niewielki, lecz jego prawdziwe rozmiary skrywała głębia podziemi.

Rozpalając pochodnię, stanęła przed zniszczonymi kamiennymi schodami, prowadzącymi daleko w dół. Ich koniec pochłaniał mrok. Chciała wierzyć, że tym razem będzie to proste zadanie.

Odwróciła się, spoglądając na konia. Zwierzę prychnęło niespokojnie, poruszając czarnym łbem.

– Zbieraj siły, niedługo wrócę – powiedziała, przenosząc wzrok z powrotem na wejście do grobowca. – Przynajmniej mam taką nadzieję.

Westchnęła, powoli zanurzając się w podziemiach.

Na ścianach wyryto przeróżne runy, lecz nie potrafiła ich odczytać. Przez chwilę wydały się znajome – jak echo dawno zapomnianych słów. Ich znaczenie prześlizgnęło się przez umysł, pozostawiając niejasne wrażenie, że coś powinna pamiętać. Pokręciła głową i ostrożnie ruszyła schodami w dół.

Wiedziała, że na samym końcu znajdzie komnatę z sarkofagiem, strażnika i przedmiot, po który tu przyszła. Czyż właśnie tak, nie było za każdym razem?

Kamienne schody zdawały się nie mieć końca. Powietrze gęstniało, stawało się wilgotne, a zapach zgnilizny drażnił nozdrza. Przystanęła na chwilę, oglądając się za siebie. Światło bijące z wejścia zniknęło w ciemnościach. Poza blaskiem pochodni, mrok pochłaniał wszystko.

Powinna być teraz zupełnie gdzie indziej. Zamiast tego przemierzyła wiele mil w poszukiwaniu zaginionego grobowca. Choć w przeszłości zawsze wydostawała się z przeróżnych tarapatów, tym razem miała dziwne przeczucie niepokoju. Nie był to strach o własne życie. Bardziej przeczucie, aby była ostrożniejsza.

Miała zdobyć ostatnią część. Ostatni element. Przynajmniej tak twierdził jej mistrz.

Zmrużyła oczy, gdy ogień pochodni zawirował. Przełknęła ślinę, słysząc ruch gdzieś w dole. Była już blisko. Wyciągnęła sztylet, mocniej zaciskając palce na rękojeści. Nim dotknęła stopą posadzki w kolistej komnacie, poczuła chłodny powiew na karku.

Przeczucie niepokoju narastało. Otaczało ją, niczym całun, sprawiając, że przeszył ją dreszcz. Nie bała się na tyle, aby zawrócić. Przez myśl nie przeszło jej nawet, że tyle osób byłoby zaniepokojonych jej zniknięciem, gdyby nie wróciła. Nie brała pod uwagę, że nie wróci. Miała w sobie ten dodatkowy zmysł – zawsze ostrzegał przed niebezpieczeństwem.

Zawsze.

Dlaczego tym razem miałoby być inaczej?

Stanęła w kolistej komnacie. W jej centrum, na rzeźbionym katafalku, spoczywał złoty sarkofag. Znała ten układ – widziała go już wcześniej. Znała też runy, którymi pokryto wieko. Nie wiedziała, co oznaczają, ale ich kształt był identyczny, jak przy poprzednich artefaktach.

Umieściła pochodnię w uchwycie przy schodach i podeszła bliżej. Przykucnęła, uważnie badając symbole, szukając tego jednego, który otworzy sarkofag. Przynajmniej tak było w poprzednich grobowcach. Tutaj jednak część znaków była zniszczona, inne ledwo widoczne w migotliwym świetle. Miała wrócić po pochodnię, by przyjrzeć się dokładniej, gdy nagle usłyszała ciche powarkiwanie.

Zaklęła pod nosem, powoli podnosząc wzrok na to, co znajdowało się po drugiej stronie sarkofagu.

Poczuła delikatne ukłucie niepewności, widząc wściekłą twarz bestii. Złote ślepia wpatrywały się w nią uważnie, a z krtani bestii wydobywał się cichy, nieustanny warkot.

– Ostatnim razem twoja śmierć była na tyle spektakularna, że myślałam, że już się ciebie pozbyłam – powiedziała, poprawiając uchwyt na rękojeści sztyletu.

Bestia nie zareagowała. Oblizała kły rozdwojonym jęzorem, opuszczając łeb, jakby szykowała się do skoku. Ciemnobrązowe łuski na grzbiecie zaczęły się zmieniać – na grzbiecie i końcu długiego ogona pojawiły się ostre jak brzytwa kolce. Przemianie towarzyszył charakterystyczny chrzęst pękających kości.

Dziewczyna nie cofnęła się, choć jej serce łomotało piersi jak szalone. Cofnęła się o kilka kroków.

Ryk bestii odbił się echem od ścian, wypełniając komnatę dudniącym pomrukiem. Wszystko, co wydarzyło się potem, zdawało się zwolnioną falą uderzeń, ciosów, ruchów i uników. Przewidywała ruch bestii, zanim ten się rozpoczął, co pozwalało jej unikać ataków. Kolce, którymi stwór ciskał niczym bełtami z kuszy, świszczały w powietrzu, gdy zręcznie ich unikała.

Przez chwilę pomyślała, czy wciąż stałaby na nogach, gdyby to dobrze znane przeczucie, nie ostrzegło jej na czas przed ciosem potwora.

Stwór był wyraźnie szybszy niż podczas poprzednich starć. Każde uderzenie było silniejsze, bardziej precyzyjne. Kolce i szpony niemal ocierały się o skórzaną zbroję, zostawiając cienkie, niebezpieczne ślady. Przechodząc do kontrataku, prześlizgnęła się za plecy bestii – tam zazwyczaj znajdowała słaby punkt.

Tym razem jednak nie było żadnej szczeliny. Całe cielsko Strażnika pokrywał twardy pancerz łusek i kolców.

Zanim zdążyła zareagować, bestia odwróciła się błyskawicznie, wbijając szpon w jej ramię. Z jękiem bólu odskoczyła, lecz potężne uderzenie ogona rzuciło ją na przeciwległą ścianę. Zacisnęła dłoń na krwawiącej ranie, patrząc na zbliżającego się Strażnika. Nie spieszył się. Wiedział, że ma przewagę. Niski, gardłowy rechot niósł się po komnacie, pełen złowrogiej satysfakcji.

Zacisnęła zęby, zmuszając się do skupienia. Kątem oka dostrzegła coś, co przykuło jej uwagę – jedna z run na sarkofagu rozbłysła srebrzystym blaskiem. Odsunęła dłoń od rany i uniosła sztylet. Strażnik rzucił się na nią, ale było już za późno.

Ostrze poleciało w kierunku lśniącej runy niczym pocisk. Gdy dotknęło celu, wszystkie runy na sarkofagu rozbłysły oślepiającym światłem. Bestia wyła z bólu, jakby jej ciało rozdzierano od wewnątrz.

Gdy blask przygasł, Strażnik zniknął. Sarkofag był otwarty. Przeklinając w myślach człowieka, który ją tu wysłał, podeszła do katafalku. Gniewnym ruchem sięgnęła po przedmiot swej wędrówki.

Chwilę później patrzyła na mosiężnego orła z rubinowymi oczami. Drogocenne kamyki rozbłysły w promieniach zachodzącego słońca. To jakby przypomniało o mijającym czasie. Wrzuciła statuetkę do skórzanej torby przy siodle. Skrzywiła się lekko, dotykając prowizorycznego opatrunku na barku. Nie było jednak czasu, aby lepiej zabezpieczyć ranę.

Wiedziała, że powinna być już w zupełnie innym miejscu.

Narzucając kaptur na głowę, skierowała wierzchowca w stronę Złotego Miasta.


Korekta: marzec 2025

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

Korekta: marzec 2025

Przymierze KrwiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz