XVII. Niezdecydowana

85 7 1
                                    

- To nie jest powód do płaczu. - powiedział Mildir - Nie myśl o nim. To zwykły księciunio. Daj sobie z nim spokój.

Elfka spojrzała się na niego krzywo, wstała. Otarła rękawem twarz i odeszła. Elf uderzył ze zrezygnowaniem dłońmi w uda. Westchnął. Wstał i pomaszerował w stronę wyjścia z pałacu. W samej futrynie spotkał Legolasa. Następca tronu złapał chłopaka za kołnierz i podniósł do góry.

- Ty myślisz, że ja jestem głuchy? Jeszcze raz wtrącisz się pomiędzy mnie, a Victorie i twoja głowa uwolni się od Twojego nędznego tułowia.

Książę był wyraźnie wściekły zaistniałą sytuacją. Kiedy się uspokoił powoli puścił Mildira.

- Po pierwsze ona mnie tylko zapytała o radę, a po drugie to wyraziłem swoje zdanie. - powiedział w pełni spokojny elf.

- To lepiej go nie wyrażaj i daj jej spokój do cholery! - krzyknął Książę i uderzył barkiem o rękę Mildira.

Chłopak tylko się zaśmiał pod nosem i poprawił kołnierz.

- On jeszcze nie wie co go czeka. - wymamrotał pod nosem i ruszył przed siebie.

Tymczasem Victoria postanowiła zapomnieć o problemach i zająć się pracą. Założyła ,,robocze'' ciuchy i poszła do zbrojowni. W środku ćwiczyło kilka elfów, które zapewne miały pierwszy raz w życiu styczność z bronią.

- Ej! - krzyknęła Vica - Podejdźcie, nauczę was podstaw.

- Podaj miecz. - nakazała jednemu z mężczyzn. Strażnik podał jej długi, dobrze naostrzony oręż - Podejdź. - powiedziała.

Powoli i nieśmiało zbliżył się do niej wysoki brunet.

- Podnieś broń. - chłopak wykonał polecenie - Dobrze. Atakujesz zawsze z góry. Łatwiej jest tym sposobem zranić, a do tego możesz bez problemu się bronić. Nogi szerzej, zegnij łokieć. Tak jest. - elfica instruaowała strażnika.

Nieco zestresowany elf wykonywał zadania.

- A teraz... Zaatakuj mnie. - zaskoczyło to brunatnowłosego.

Przełknął ślinę i uderzył w miecz Victorii, jednak dziewczyna bez problemu odparła ostrze. Chwilę atakował jeszcze dziewczynę, gdy nagle... Trafił perfekcyjnie w jej obojczyk. Przełożoną nie wzruszył ten ruch, gdyż wiedziała, że ten miecz jest słabo naostrzony. Z pod jej rękawa wypłynęła tylko mała strużka krwi.

- To nic, tylko małe draśnięcie. - uśmiechnęła się - Jak Cię zwą?

- Manwe. - powiedział przerażony całą tą sytuacją chłopak.

- Ooo... Obdarzyli Cię imieniem jednego z najpotężniejszych Valarów. - spojrzała w jego oczy - Dobra. Za 10 minut widzę was przy stajni. Przygotujemy konie i ruszymy na patrol do góry Erebor. Załóżcie pełne uzbrojenie. Nie wiem jakie nastawienie mają do nas krasnoludy. Po tych słowach odłożyła miecz i wytarła zakrwawiony obojczyk. Wyszła ze zbrojowni.

- Cześć. - wyszczerzył się Mildir.

Elfka przewaliła oczami.

- Wydaje mi się, że już się dzisiaj widzieliśmy... Ale nie jestem pewna. - powiedziała z sarkazmem.

- Eh... No widzieliśmy... - złapał ją w talii, jednak dziewczyna odsunęła się i szybkim ruchem założyła hełm na głowę. Rzuciła w stronę mężczyzny ochraniacze na kości piszczelowe i powiedziała:

- Za 5 minut przy stajni.

Ominęła widocznie nie zadowolonego strażnika i poszła przed siebie. Mildir pokręcił głową i założył złotobarwną zbroję. Po kilku minutach do stajni przyszło dwudziestu gotowych elfów. Victoria podeszła do Vento. Przywitała się z nim lekkim poklepaniem po szyi.

- Cześć piękny... - powiedziała delikatnym głosem podając koniowi jabłko. Nałożyła na jego grzbiet długi koc, a na to siodło wraz z zbroją na zad i pierś konia. Pysk odziała mu w złote nauszniki i ochraniacze na nozdrza. Zostało już tylko założyć ogłowie. Wszystkie wierzchowce były już przygotowane do drogi. Jedynym nieposłusznym rumakiem była Fanabieria - klacz Mildira.

Wyrywała się i od razu chciała ruszyć galopem. Uspokoiła się dopiero wtedy, gdy Vica podjechała do niej na Vento. Kobyła znała się z nim od źrebaka i została sprowadzona do Mrocznej Puszczy z Rivendell.

- Jak sądzisz pani... Czy krasnoludy są do nas nadal wrogo nastawione? - zapytał jeden ze strażników.

- Wydaje mi się, że tak. Po całym zajściu z królem Thranduilem wciąż mają do nas żal.

Na twarzach młodych strażników widać było przerażenie. Ich pierwszy ważniejszy patrol. Po słowach Victorii elfowi przyspieszył oddech, jednak elfica zachowała grobowy spokój. Utkwiona wzrokiem w dal lekko ściskała Vento łydkami, by ten szedł równym stępem. Po chwili Fanaberia ruszyła do przodu galopem. Wystraszyła ją biegnąca po podłożu wiewiórka. Mildir nie miał tyle siły, aby zatrzymać klacz. Kiedy ta zwolniła, wrócił do zastępu. Fanabi nadal była niespokojna. Podirytowana jej zachowaniem elfka zeszła z Vento i podeszła do narowistego wierzchowca.

- Idź, wejdź na mojego konia. Ja ci ją ustawię. - powiedziała do Mildira i sprzedała klaczy iście diabelskie spojrzenie. Jednym susem wskoczyła na jej grzbiet. Strażnik wsiadł na Vento, a ten od razu łatwo mu się złożył. Vica kilka razy pociągnęła mocno za wodze, kiedy kobyła chciała ruszyć do przodu. Wszystkie konie w pewnym momencie zaczęły szybko kłusować. Byli już bardzo blisko zamierzonego celu. Słyszeli dziwne dźwięki. Jakby huk rogów z różnych krain Śródziemia. Ale to nie były miło nastawione krainy... Victoria wyjrzała zza brzegu pagórka i ujrzała masę Orków. Próbowały dostać się do zabudowanego wejścia góry Erebor. Na szczycie wielkiego muru można było zauważyć kilkanaście krasnoludów, przygotowanych do ataku na dziwne bestie. Na bramę napierały gnomy jaskiniowe z przytwierdzonymi do łbów, ciężkimi głazami. Jeden z krasnoludów dostał strzałą w ramię. Victoria dobrze znała każdego z nich. Oberwał Fili. Oczy szeroko jej się otworzyły i pędem powróciła do szyku.

- Orkowie... Dużo Orków. - zaczęła - Manwe! Wróć wraz z Mildirem do pałacu. Zbierz całą armię. Sami nie damy sobie rady.

- A my? - zapytała jedna ze strażniczek.

- My? My idziemy walczyć. -podniosła jedną brew do góry i wyjęła miecz. Dwadzieścia jeden elfów przeciwko kilkuset Orkom. Może plan nieprzemyślany, ale skuteczny.

Do końca nieśmiertelności...Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz