Wstawiam znowu bo jedna osoba mnie o to poprosiła 😉
••••••••••••Collin podniósł mnie i wręcz pobiegł do góry do naszego pokoju. Kiedy dotarliśmy posadził mnie na łóżku, a sam zaczął się pakować. Ja siedziałam na łóżku ze szczutą miną i ze łzami w oczach. Mam złe przeczucia, moje przeczucia mówią, że do mnie nie wróci, a ja sama mam jechać pare godzin samochodem z Peterem, kolesiem, któremu nie do końca ufam.
- Collin, ale czemu Peter? - Zapytałam. Muszę to wiedzieć. - Czemu na przykład nie bliźniacy? - Zapytałam. Collin na chwilę przestał się pakować, podszedł do mnie i stanął między moimi nogami i ujął moją twarz w dłonie.
- Peter jest najbliżej i najszybciej odwiezie cię do domu watahy, a właśnie chodzi o czas. Dodatkowo to jemu najbardziej ufam skarbie. - Powiedział na co ja pokiwałam głową, Collin mnie pocałował w czubek głowy i znowu powrócił do pakowania.
Po 10 minutach był spakowany. Podszedł do mnie i mnie namiętnie pocałował.
- Kocham cię Sophie. - Powiedział.
- Ja też cię kocham. - Powiedziałam po czym Collin podał mi rękę, którą chwyciłam i razem zeszliśmy na dół. Wszyscy byli w salonie więc Collin tam poszedł i podziękował za gościnę. Po czym ubrał buty oraz kurtkę, jeszcze raz mnie pocałował i wyszedł. Uslyszałam tylko ryk silnika i juź go nie było. I właśnie w tym momencie kucnęłam i zaczęłam płakać. Poczułam jak ciepłe ramiona mnie otaczają więc wtulilam się w tą osobę i zaczęłam płakać jeszcze bardziej. Po paru minutach się uspokoiłam. Podniosłam głowę z czyjejś piersi, którą okazało się, że była moim tatą.
- Wszystko będzie dobrze kochanie. Na pewno do ciebie wróci. - Powiedział pocieszająco tata.
- Tylko ta nadzieja mi została. - Powiedziałam z lekkim uśmiechem. - Pójdę się spakować, nie wiem kiedy będę musiała wyjechać. - Powiedziałam ze smutkiem, po czym wstałam i skierowałam się do mojego pokoju. Będąc tam postanowiłam, że będę silna więc koniec płakania i histeryzowania. To nie koniec świata. Na pewno go zobaczę. Spakowałam walizkę oraz torbę podręczną, a ponieważ jestem zbyt leniwa, żeby sama znieść walizki to:
- David! - Krzyknęłam. - Pomóż mi znieść moje walizki!
- A co!? Nie masz nóg i rąk, że sama nie umiesz!? - Krzyknął moj kochany braciszek. Przewróciłam oczami.
- David. Idź pomóc swojej siostrze. - Skarciła go moja mama.
- No dobra, dobra. Już idę. - Powiedział zrezygnowany David. 1:0 dla Sophie. Braciszek wszedł do mojego pokoju z naburmuszoną miną, ja za to się do niego szeroko uśmiechnęłam, na co on pokazał mi swój język, po czym wziął moje walizki i zniósł je na dół.
Posiedziałam chwilę w salonie z rodziną, z którą sobie żartowałam i która próbowała odwrócić moje myśli od całego tego zamieszania, za co bylam im dozgonnie wdzięczna. Po około pół godzinie uslyszłam dzwonek do drzwi więc poszłam je otworzyć. W drzwiach ukazał mi się Peter.
- Cześć Sophie. - Powiedział chłopak. - To co gotowa? - Zapytał.
- Tak, tylko pożegnam się z rodziną. - Powiedziałam.
- Okay, to ja spakuję walizki do auta. - Powiedziałał po czym zgarnął walizki i je wyniósł. Ja za to odwróciłam się do rodziny. Wszyscy mieli łzy w oczach. Ja uśmiechnęlam się do nich pokrzepiająco i wszyscy mieliśmy grupowy uścisk.
- Będę za wami tęskniła. - Powiedziałam.
- My za tobą też. Zadzowń kiedy będziesz na miejscu kochanie. - Powiedziała moja mama.
- Kocham was. - Powiedziałam.
- My ciebie też. - Odpowiedzieli. Ja odwróciłam się i wyszłam z domu. Wsiadłam do samochodu Petera na miejsce pasażera.
- Zapnij pasy. - Rozkazał Peter, a ja to momentalnie zrobiłam. Chłopak od razu ruszył, a ja pomachałam mojej rodzinie. Za nami i przed nami jechały auta z ochroną.
- Nie będzie ci przeszkadzało jeśli zasnę? - Zapytałam Petera.
- Nie, śpij do woli. Niewiadomo czy będziesz później spała. - Jego słowa zabrzmiały dziwnie, ale zignorowałam to bo bylam zbyt zmęczona na myślenie. Ściągnęłam bluzę i położyłam na oknie, oparłam o nie głowę i zasnęłam.
Kiedy się obudziłam, na dworze było ciemno. Spojrzałam na zegar i wskazywał on równą 17.
- Jeszcze 2 godziny i będziemy w domu. - Poinformował mnie Peter kiedy tylko zauważył, że już nie śpię.
- Okay. - Powidziałam i stwierdziłam, że skoro mam całe 2 godziny toha ten czas mogę miło spożytkować i pójść spać. Taak, to jest super pomysł. Położyłam więc głowę na oknie i zamknęłam oczy.
- Sophie? - Zapytał Peter.
- Yhm. - Mruknęłam na granicy jawy z snem.
- Podczas naszego pobytu w domu watahy, to znaczy mnie, bliźbiaków i Jacka. Nie wydawało ci się, że Jack się do ciebie przymila? - Zapytał Peter, co mnie kompletnie rozbudziło.
- Nie, według mnie była to czysto przyjacielska relacja. - Odpowiedziałam.
- Yhm. - Teraz to on mruknął.
- Co yhm? - Zapytałam.
- Nic. - Krótko odpowiedział. Dobra, nie będę drążyć tematu.
- Peter, bo zawsze wydaje mi się, że się na mnie tak dziwnie gapisz, dlaczego? - Zapytałam bo nurtowało mnie to od dłuższego czasu.
- Sophie, taka jest moja natura. Zawsze jestem bardzo podejrzliwy jeśli chodzi o nowe znajomości. A to, że jesteś mate mojego przyjaciela tego nie zmienia. - Odpowiedział mi Peter i muszę przyznać, że ma to sens. Przez to lekko się rozluźniłam i zaczęliśmy nawet żartować. I w miare jak jechaliśmy to czułam do chłopaka coraz więksą sympatię. Opowiadaliśmy sobie śmieszne sposoby na podryw, kiedy za nami usłyszeliśmy głośne bum i samochód z ochroną z tyłu ekslodował, to samo stało się z przednim autem. Usłyszeliśy wycie wilków, a ja zaczęłam się panicznie bać.
- Sophie trzymaj się mocno. Musimy jakoś uciec. - Powiedział gorączkowo Peter. Ja pokiwałam głową, a Peter ruszył z piskiem opon, coraz bardziej przyspieszając i próbując rozpaczliwe nas uratować. Nagle z boku zauważyłam światła samochodowe.
- Peter! - Wrzasnęłm przerażona. Chłopak zaklął i próbował zrobić unik, ale było za późno. Auto uderzyło w nas z bardzo dużą siła. Nasz samochód przekoziołkował pare razy. Ogłuszyło nie to na pare minut ale o dziwo wciąż byłam przytomna, choć po twarzy leciała mi krew, a noga i ręka bolała niemiłosiernie. Odwróciłam twarz w stronę Petera.
- Peter. - Powiedziałam, ale on mi nie odpowiedział. Był cały we krwi i wydawało mi się, że nie oddychał.
Łzy napłynęły mi do oczu. Nie, nie, nie. To się nie może dziać. Nagle z mojej strony otworzyły się drzwi, odpięto mi pas i siłą wyciągnięto z samochodu. Zaczęłam się szamotać.- Nie! Puść mnie ty obleśny śmierdzielu. - Zaczęłam wrzeszczeć. Koleś mocno mnie trzymał, a drugi zbliżał strzykawkę w moim kierunku. - Nie! Puszczaj mnie! - Moje protesty na niewiele się zdały i wbili mi igłę w ramię i wstrzyknęli jakąś substancję, po której straciłam przytomność.
![](https://img.wattpad.com/cover/77951863-288-k723589.jpg)