Nadszedł w końcu dzień naszego wyjazdu do mojego rodzinnego miasta. Z domu watahy wyjechali już bliźniacy, a Peter, Jack i Christina właśnie kończyli pakowanie. Za to ja kierowałam armią 5 mężczyzn, którzy znosili bagaże i sprzątali dom. Czasami warto być Luną stada. Collin zaszył się w swoim gabinecie i poprawia i podpisuje ostatnie dokumenty przed naszym wyjazdem, gdyż ma całkowity zakaz pracowania (wydany przeze mnie), na czas naszego wyjazdu do mojego rodzinnego miasteczka.
Moja mała armia już prawie skończyła ogarnianie domu oraz pakowanie bagażu. A nasi goście właśnie schodzili na dół taszcząc za sobą swoje wielkie walizki. Chtistina schodziła po schodach ostatnia, było widać, że się męczy. Popatrzylam na Jacka i Petera, którzy śmiejąc sie praktycznie zbiegali po schodach, w rękach trzymali swoje walizki. Przewrócilam oczami. Dżentelmeni.- Ben! - Zawolałam jednego z członków watahy. Pomóż Christinie znieść bagaż. Proszę. - Uśmiechnęłam się do niego.
- Tak jest szefowo! - Zasalutował i pobiegł że pomoc biednej dziewczynie, której wciąż nie lubię ale powoli, bardzo powoli czuję do niej coraz większą sympatię.
- Dziękuję. - Powiedziała Christina uśmiechając się do mnie promiennie.
- Podziękuj raczej Benowi. - Powiedziałam z lekkim uśmiechem, dziewczyna pokiwała na to głową, a ja się odwróciłam i poszłam do gabinetu mojego narzeczonego, żeby powiedzieć mu, że już naddzedł czas naszego wyjazdu. Dotarłam pod jego gabinet i zapukałam do drzwi.
- Proszę! - Usłyszałam zza drzwi. Otworzyłam je i weszłam do gabinetu.
- Cześć Kochanie. - Powiedziałam. - Musimy już wyjeżdzać. - Powiedziałam. Collin, kiedy tylko podniósł głowę, uśmiechnął się do mnie szeroko i gestem bakazał mi do niego podejść.
- Skarbie przecież wiesz, że nie musisz pukać, możesz od razu wchodzić. - Powiedział, kiedy do niego podeszłam. I złapał mnie w tali i posadzil okrakiem na swoich kolanach.
- No niby tak, ale czuję się pewniej, kiedy zapukam. - Powiedziałam, a Collin lekko pokręcił głową z uśmiechem i mnie delikatnie pocałował. Potem nasz pocałunek zmienił się na namiętny. I oddaliśmy się chwilą rozkoszy.
Pożegnaliśmy przyjaciół Collina, kiedy odjeżdzali, po czym my wpakowaliśmy się do samochodu i z multum ochroniarzy pojechaliśmy do mojego starego domu. Tak bardzo tęsknię za moją rodziną i nie wiem jak ja wytrzymam tych kilka godzin podróży.
Jechaliśmy już bardzo długo, a ja zaczęłam rozpoznawać okolice. Jesteśmy już blisko. Zaczęłam nerwowo ruszać nogą i wpatrywałam się w okno. Poczułam nagle rękę na moim udzie. Szybko się odwróciłam i tam zobaczyłam uśmiechniętą twarz mojego mężczyzny.- Skarbie spokojnie. Zaraz będziemy. - Powiedział to i mnie lekko pocałował, a ja od razu się rozpłynęłam. Kocham kiedy on tak robi. Tak się w niego wpatrywałam, że nie zauważyłam, że już jesteśmy pod domem. Kiedy w końcu to zrozumiałam, szybko wygramolilam się z samochodu i ppbiegłam do drzwi, które właśnie się otworzyły, a w nich zobaczyłam moich rodziców. Rzuciłam się im w ramiona, śmiejąc się jak małe dziecko.
- Tęskniłam za wami. - Powiedzialam z twarzą przytuloną do torsu mojego taty. Nie zdawałam sobie sprawy jak bardzo brakowało mi ich uścisków. Odsunełam się od nich i momentalnie osoba mniejwięcej ojego wzrostu mnie przytuliła.
- Cześć siostrzyczko. - Powiedziałam.
- Cześć Soph, tęskniłam. - Powiedziała wtulona we mnie.
- Ja też szkrabie. - Powiedziałam ze łzami w oczach, odsunełam się od niej i następny w kolejce był mój brat.
- Cześć Soph, wyglądasz bardzo dobrze, jak na ciebie. - Powiedział po czym uśmiechnął się i otworzył ramiona a ja w chętnie go przytuliłam.
- Tęskniłam David wiesz? - Powiedziałam.
- Ja też brzydulo. - Odpowiedział. Odsuneliśmy się od siebie i naglevtrzy osoby naraz mnie przytuliły.
- O Boże, Sophie nie zostawiaj mnie na tak długo. - Powiedziała Amanda a Emil i Drake pokiwali głowami.
Po wszystkich uściskach i po dokladnym zapoznaniu Collina z rodziną i przyjaciółmi weszliśmy do domu. Rozsiedliśmy sie w salonie. Brat Amandy i moja siostrzyczka siedzieli obok siebie przytuleni, Amanda i Drake też tak samo jak ja i Collin oraz Emil i Alissa i oczywiście moim rodzice. Z wszystkich ukochanych osób tylko mój brat jest sam. Muszę mu kogoś znaleźć. To jest mój nowy cel. Pomyślałam.
Rozmawialiśny z rodziną bardzo długo, kiedy zrobiło się bardzo późno wszyscy poszli do pokoju a moi przyjaciele poszli do swoich domów. Ja już chciałam się zapytać mojej mamy gdzie Collin ma iść spać bo jakoś głupio mi z myślą, że moja mama jest pewna że wie że śpimy razem z Collinem ale ona mnie wyprzedziła:- Kochanie ty i Collin śpicie razem w twoim pokoju. Może najmłodsza nie jestem, ale wiem, że raczej śpicie razem, a już szczególnie jako narzeczeństwo. - Zaczerwieniłam się i pokiwałam głową - Dobranoc skarbie. - Pocałowała mnie w głowę. - Dobranoc Collinie. - Po czym odwrociła się i poszła na górę do swojej sypialni.
- To co? Idziemy spać Skarbie? - Zapytał Collin, ja pokiwałam głową, po czym wyciągnełam do niego ręcę.
- Nieś mnie. - Powiedziałam, jestem zbyt zmęczona, żeby pójść po schodach. Zawsze jestem na to zbyt zmęczona, ale dzisiaj to już w ogóle. Collin się zaśmiał i mnie podniósł w stylu panny młodej. Ja wtuliłam się w jego klatkę piersiową i momentalnie zasnęłam.
Jesteśmy już tydzień w moim rodzinnym domu i jest to wspaniały tydzień, pełen śmiechu. A Collin nie pracuje już cały tydzień! Myślałam, że jest to niemożliwe, ale jednak mnie zaskoczył. Rodzina go pokochała, a mój braciszek jest bardzo nadopiekuńczy co bardzo mnie śmieszy, a jeszcze śmieszniejsze hest to, że Collin jest zazdrosny o mojego brata.
Właśnie jedliśmy śniadanie, kiedy zadzownił telefon mojego mate. Popatrzył na numer i zmarszczył czoło po czym przeprosił i odszedł od stołu. Popatrzyłam na niego zaniepokojna.
- Sophie, to kiedy będzie ślub? - Zapytała moja mama.
- Jeszcze tego nie omawialiśmy z Collinem, ale musi się ustabilizować sytuacja z wygnanymi. - I w tym momencie palnęłam się w czoło za mój nie wyparzony jęyk bo nie powiedziałam mamie o moich raczej nieprzyjemnych przygodach. Im mniej wie tym lepiej dla jej zdrowia.
- Z wygnanymi? A co się dzieje? - Super. Dobra jakoś trzeba to ominąć.
- Było pare ataków, nic się nie stało poważnego. - Tylko mnie prawie zgwałcono mamo. Pomyślałam.
Wtedy do stołu wrócił Collin i powiedział coś, czego się nie spodziewałam w tym momencie.
- Sophie, Wygnani zaatakowali we wszystkich stanach. Nie podejrzewaliśmy, że jest ich tak dużo. Nie dajemy rady z obroną, a j-ja muszę tam jechać. - Powiedział po czym wziął mnie w ramiona, a ja zaczęłam płakać i wczepiłam palce w jego koszulę. Nie chce, żeby tam jechał. - I skarbie, muszę jechać za pół godziny, zostawię ci część ochrony i Peter po ciebie przyjedzie, bo musisz jechać do domu watahy. - Powiedział.
- Czemu? - Zapytałam płaczliwym tonem.
- Bo jak tu przyjadą Wygnani, Soph to zabiorą ciebie a twoją rodzinę zamordują, a jak będziesz w domu watahy to i ty będziesz bezpieczniejsza i twoja rodzina też. - Powiedział Collin, a ja się czułam tak jakbym dostała pięścią w brzuch.