Cześć wszystkim,
Wstawiam rozdział poprawiony i trochę zmodyfikowany. Postaram się robić jak najmniej błędów jak wyłapiecie od razu mówcie. Zmienię jak najszybciej się da. Postanowiłam zmienić trochę fabułę i pisać to opowiadanie już jak książkę wyższych standardów. Dlatego też zapraszam do śledzenia na nowo tych moich wypocin :p//Hahajoke :*
------------------------------------Prolog
- Z prawej! - wrzasnął mi do ucha kumpel. Zrobiłem unik i odwróciłem się do przeciwnika. Wymierzyłem i trafiłem prosto w jego krzywą już szczękę. Pod moją ręką usłyszałem trzask łamanych kości. Nie bolało, a to oznaczało, że to on się połamał. To dobrze. Zaśmiałem się w duchu. Przecież muszę się czymś bić. Raz już miałem złamaną łapę. Mimo tego i tak postanowiłem się bić z innymi. Nie wyszło to najlepiej. Teraz ręka do końca się nie zrosła, a na zdjęciu rentgenowskim można zobaczyć zrośniętą kość do połowy, a druga natomiast jest porostrzaskana w drobny mak
Kolejny unik i kolejne uderzenie. Z tym gościem było trochę trudniej. Obronił się i próbował we mnie wymierzyć . Złapałem jego rękę i uderzyłem z całej siły w przedramię, kiedy ją zgiął, kopnąłem w wewnętrzną część uda i ponownie zgiął się w pół. Popchnąłem go na ziemię, ale szybko wstał i chciał więcej. Tej części nie znoszę najbardziej ale musiałem to zrobić, sam się prosił. Jedno uderzenie w niezasłoniętą twarz, jedno kopnięcie w żebra i jedno kopnięcie w krocze. Leżał. I chyba długo tak sobie poleży .Pobiegłem w stronę gościa z mojej dzielnicy. Skopywało go trzech na raz. Dwóch się bije trzeci korzysta pomyślałem i odciągnąłem jednego z nich .
- Wypadło na ciebie .- Uderzyłem pięścią w zdezorientowaną twarz. Opadł na ziemię jak marionetka. Chyba zemdlał. Odciągnąłem kolejnego i kolejnego, żaden nie chciał się ze mną dalej bić. Obydwoje uciekli.
- już idziecie ? - krzyknąłem za nimi.
Wyciągnąłem rękę do leżącego gościa i pomogłem mu się podnieść.- Dzięki stary. - klepną mnie po plecach i poszedł dalej się bić. Chwilę stałem i omiatałem wzrokiem plac zamieszek. Kurwa jak ja to kocham pomyślałem.
Wyciągnąłem z kieszeni flarę, do której wczoraj przyłączyłem pare petard. Wskoczyłem na pobliska skrzynkę pocztową z graffiti spongeboba :p
i odpaliłem flarę. Moim uszom doszedł syk, a z trzonka zaczął lecieć czerwony dym.
Rzuciłem granata w stronę grupy blacków naparzających, któregoś z moich. Kurwa co to za młody, będę musiał z nim pogadać. Chłopaki widząc upadający obok nich granat uciekli zostawiając tamtego na ziemi wręcz nie ruchomego. Zeskoczyłem ze skrzynki i skierowałem się w jego stronę, w między czasie petardy wydały swój charakterystyczny dźwięk ale nawet wtedy postać nie poruszyła się. Cholera. Ukucnąłem przy nim i odsłoniłem czerwona bandanę z jego szyi. Dotknąłem dwoma zimnymi palcami jego przepoconej skóry aby sprawdzić czy jest jeszcze tętno. Opuściłem głowę i zacząłem powoli oddychać aby unormować swój oddech i odpowiednio zmierzyć mu tętno. Klęczałam tam z opuszczona głową i zamkniętymi oczami dobre kilka minut. I nic. Zakryłem mu twarz piętnastolatka czerwonym materiałem i oklapłem obok niego bez siły. Oparłem łokcie na kolanach,a w dłoniach skryłem twarz. Po chwili podniosłem wzrok na plac boju. Ludzie mnie omijali jak nieżywego. Może to i dobrze. Lubiłem się bić, zabijać też jeśli to konieczne, ale każda śmierć osoby z mojego gangu była dla mnie wyjątkowo trudna. Mój wzrok opadł na kolesia stojącego między kamienicami wpatrującego się w wydarzenia na otwartej przestrzeni. Mimo że stał w cieniu padała na niego lekka smuga światła. Jak ja nie znoszę Blacków. Nie chciał się bić? Przykro trzeba było nie przychodzić. Wstałem i już szedłem w jego stronę. Nie chciało mi się biegać, a często byli tacy co po prostu zaczęli uciekać na nasz widok. Nie lubiłem się przemęczać. Bywa.
CZYTASZ
Nocne wojny
RomanceWyobraź sobie że miałaś wspaniałego brata zamieszanego w wojny gangowe. Dogadywaliście się jak żadne inne rodzeństwo ale pewnego dnia dowiadujesz się, że nie żyje. I kiedy kończysz odpowiedni wiek postanawiasz go pomścić a jedyne co wiesz o jego zab...