Harry
*****
- Na pewno musisz tam jechać? - zapytał Matthew niezbyt zadowolony moją decyzją o powrocie.
- To mój brat, muszę wrócić - powiedziałem, wrzucając kilka ciuchów do torby. - Muszę być przy rodzicach, przy nim.
- Louis jest w szpitalu, twoja obecność tego nie zmieni. Za tydzień mamy zaliczenia. Nie możesz wszystkiego rzucić i pojechać.
- A właśnie, że mogę - odparłem, zasuwając sportową torbę. - Nie ma w życiu nic ważniejszego od rodziny. Nie zostawię ich dla jakiegoś głupiego egzaminu.
- Niedługo koniec roku, chcesz to wszystko zaprzepaścić? - zadał kolejne pytanie, spoglądając na mnie wyczekująco.
- Nie wiem, Matthew, nie wiem - powiedziałem, zarzucając pasek torby na ramię. - Nie potrafię teraz o tym myśleć. Mój brat chciał się zabić, rozumiesz?! Gdyby nie rodzice, wracałbym do domu na pogrzeb. Nie mam teraz głowy do podejmowania ważnych decyzji. Jedno wiem na pewno, muszę być tam z nimi.
- Ja nie pojadę - zaznaczył, stojąc przede mną ze skrzyżowanymi rękami. - Zostanę.
- W porządku - odparłem jedynie, wychodząc z naszej sypialni.
Skierowałem się w stronę kuchni. Z szafki wyciągnąłem kluczyki i swój portfel, gdzie miałem wszelkie potrzebne dokumenty. Gdy miałem już wszystko, czego potrzebowałem, skierowałem się w stronę drzwi. Matthew tam na mnie czekał. Nie wyglądał na zadowolonego, ale nie mogłem postąpić inaczej.
- Wracaj szybko - poprosił, składając delikatny pocałunek na moich ustach.
- Zostanę tak długo, jak będą mnie potrzebować - powiedziałem spokojnie. - Powodzenia na dzisiejszym egzaminie.
- Bezpiecznej podróży - powiedział w zamian, przytulając się do mnie w ramach pożegnania.
Opuściłem nasze mieszkanie. Ruszyłem od razu do zaparkowanego samochodu. Torbę rzuciłem na tylne siedzenie i zasiadłem za kierownicą. Zanim odpaliłem silnik, głęboko nabrałem powietrza. Wciąż nie mogłem otrząsnąć się z myśli, że mój młodszy brat mógł umrzeć. Mój Lou.
Dlaczego to zrobił? Co takiego się wydarzyło w jego życiu, że zdecydował się na takie rozwiązanie? Czy to przeze mnie? Szatyn nigdy nie był słaby, wydawać by się mogło, że nie było takiej rzeczy, która by zmusiła go do tego kroku. Nie mogłem sobie nawet wyobrazić, co poczuli rodzice, gdy znaleźli go w salonie z lekami nasennymi. Co by się stało, gdyby nie pojawili się na czas?
Oparłem głowę na kierownicy między zaciśniętymi na niej dłońmi. To było zbyt trudne dla mnie. Wciąż pamiętałem tamten telefon, który informował mnie o wypadku naszych rodziców. To był dla mnie ogromny cios, lecz nie większy, niż teraz. Spodziewać się mogłem wszystkiego po Louisie, ale nie próby samobójczej. Jak bardzo zraniony musiał być? Wciąż nie mogłem tego pojąć.
W końcu ruszyłem samochód z miejsca, włączając się do ruchu. Droga powrotna do rodzinnego miasteczka zajęła sporo czasu. Nie czułem zmęczenia, gdyż w głowie ciągle kłębiły mi się różne myśli. Próbowałem przypomnieć sobie, czy kiedykolwiek Louis zachowywał się dziwnie, czy jego zachowanie kiedykolwiek wskazywało na to, że chce się zabić. Nic takiego nie pamiętałem. Nastolatek imprezował i wdawał się w bójki, ale to nie było nic dziwnego. Niestety to stało się normalnością.
Gdy dojechałem na miejsce, zostawiłem samochód na podjeździe domu. Szybko skierowałem się do drzwi frontowych. Otworzył mi Liam. Mężczyzna wyglądał przerażająco blado w świetle lampy. Wpuścił mnie do środka, kierując nas do salonu. Po chwili opadł na kanapę.
- Zayn jest w szpitalu - powiedział, po krótkim przywitaniu się ze mną.
- Co z Louisem? Lekarze coś mówili? Zayn do mnie dzwonił, ale nie mogłem za bardzo zrozumieć przez telefon, co mówił.
- Z Louisem jest źle - powiedział zbolałym głosem mężczyzna. - Lekarze robią co mogą, ale połączenie leków z alkoholem stanowiło bardzo szkodliwą mieszankę dla serca.
- Ale przeżyje, prawda? Będą przeprowadzać operację? Czy z sercem wszystko dobrze?
- On przeszedł już jedną operację w swoim życiu i wszystko zapowiadało się dobrze. Na ostatniej wizycie kontrolnej kardiolog zalecił ostrożność. Te wszystkie imprezy były niebezpieczne dla niego. A teraz... prawdopodobnie doszło do uszkodzenia. Serce z każdym uderzeniem męczy się, a lekarze... - Liam urwał w połowie, kręcąc głową by odgonić łzy, lecz bezskutecznie. Po chwili całkowicie się rozsypał i wybuchnął płaczem.
- Tato... - szepnąłem, chwytając go za dłoń, by kciukiem delikatnie pogładzić skórę na ręku.
- Powiedzieli, żebyśmy przygotowali się na najgorsze. Może okazać się, że będzie konieczny przeszczep, a... - dodał, a jego głos zadrżał. - Ja nie mogę, my... nie możemy go stracić, rozumiesz? On nie ma nawet dwudziestu lat! Ma całe życie przed sobą, on...
- Już dobrze - szepnąłem, przytulając do siebie mężczyznę. - Louis da radę, słyszysz? Jest silny, nie podda się. Da radę.
- Dlaczego mój mały synek, dlaczego on to zrobił? - wyszlochał w moją koszulkę. - Nie zniosę tego dłużej, on nie może...
Przez parę minut siedzieliśmy w ciszy, którą przerywał od czasu do czasu głośny szloch mężczyzny. Sam też zacząłem płakać. Próbowałem być dzielny, by z naszej dwójki choć jeden był dla drugiego wsparciem, ale poddałem się. Nie potrafiłem wyobrazić sobie dalszego życia bez Louisa. To wszystko było jak najgorszy koszmar. Nasza rodzina ostatnio już dość wycierpiała. Dlaczego los zesłał nam więcej bólu?
- Pojadę do szpitala i zmienię Zayna - powiedziałem cicho, gdy mężczyzna otarł łzy. - On musi być zmęczony, powinniście obaj odpocząć. W razie czego będę dzwonić.
- Kocham cię, Harry - powiedział Liam po chwili. - Ostatnio tak rzadko wam to mówiłem. Przez ten cały czas kochałem was równie mocno, nie możesz o tym zapomnieć. Kocham was, chłopcy. Zawsze byłem z was dumny. Chcę powiedzieć to Louisowi i będę powtarzał wam to codziennie.
><><
Witajcie, kadeci!
Lubicie Matthew? :)
Miłego wieczorku ^.^
Dziękuję za gwiazdki i komentarze ♥
CZYTASZ
Unruly ~Larry/Ziam ✔
FanfictionJak poradzić sobie z sytuacją, kiedy osoba którą znasz od lat jest jednocześnie twoim przyjacielem, bratem i zauroczeniem? Liam i Zayn mają wszystko, czego mogliby sobie zapragnąć. Wszystko, oprócz dzieci. Louis i Harry mają tylko siebie, nie wied...