52. Rodzina jest najważniejsza

4.1K 459 180
                                    


Zayn

*****

- Proponuję przenieść go do ośrodka, gdzie otrzyma fachową pomoc - powiedział spokojnie lekarz, spoglądając to na mnie, to na mojego męża. - Tak będzie najlepiej.

- Nie chcemy go nigdzie zamykać - powiedziałem. - Nie porzucimy  go.

- Louis może ponowić próbę samobójstwa - zauważył, poprawiając okulary na swoim nosie. - Sam przed państwem to powiedział, chce się zabić.

- Nie wiedział co mówi - odparł Liam. - My mu pomożemy, jesteśmy jego rodziną.

- To nie wystarczy. Mówię o fachowej pomocy - westchnął mężczyzna. - Jeśli kochają państwo syna, to...

- Nie wyślę go do ośrodka, gdzie przez niedopilnowanie opiekunów powiesił się mój wuj - powiedziałem twardo. - Wiem, co dzieje się w takich placówkach.

- To niemożliwe...

- Proszę powiedzieć to mojemu wujowi - powiedziałem, nie dając się przekonać słowom lekarza.

Taka była prawda. Gdy byłem małym chłopcem słyszałem historię o moim wujku. Mama niechętnie o nim mówiła, a gdy już do tego doszło, nie wyrażała się pochlebnie o psychiatrach, których obwiniała o śmierć. Ertan, bo tak miał on na imię, próbował się powiesić w łazience. Nie udało mu się to. Po wizytach u psychologa skierowali go do ośrodka zamkniętego. Tam miał powrócić do zdrowia psychicznego. Pracownicy tego ośrodka zawiedli. Pewnego ranka zastali mojego wuja powieszonego na sznurówce. Podobno osoba, która raz targnęła się na swoje życie, zrobi to znowu. Nie chciałem w to wierzyć.

- Zabierzemy go do domu - powiedział Liam, nie pozwalając lekarzowi na kłótnię o to, kto ma słuszność. - Louis będzie miał spotkania z psychologiem, zapewnimy mu najlepszą opiekę, ale nigdzie go nie zamkniemy.

- Jak panowie chcą - odparł. - Zaraz dostarczę dokumenty, będziecie mogli opuścić szpital. Chłopak nie wymaga dalszej hospitalizacji. Odpowiednie leki przepiszę na receptę.

Skinąłem głową i odprowadziłem mężczyznę w białym kitlu wzrokiem, aż nie zniknął w swoim pokoju. Dopiero później spojrzałem na swojego męża. Stał wciąż przy mnie.

- Dobrze robimy? - zapytałem, chcąc się upewnić.

- Tak - zapewnił. - Louis potrzebuje nas, swojej rodziny, nie obcych ludzi, którzy wezmą go za wariata.

Wróciliśmy do sali, gdzie zostawiliśmy naszych synów. Louis siedział na łóżku ze spuszczonymi na dół nogami, które nie sięgały podłogi. Harry natomiast zajmował stołek naprzeciw niego. Między nimi panowała cisza, co nie było niczym nowym, tak było od kilku dni.

- Zaraz wrócimy do domu - uśmiechnąłem się do niebieskookiego szatyna, który przez chwilę zawiesił na mnie swój wzrok.

- To wspaniale - ucieszył się Harry. - Prawda, Lou?

- Cokolwiek - wymamrotał, skubiąc zębami swoją dolną wargę.

Po kilku minutach przyszedł lekarz wraz z wypisem. Mogliśmy wracać do domu. Ja wziąłem rzeczy Louisa, a Harry zatroszczył się o nastolatka. Szli przodem. Louis wydawał się być myślami zupełnie gdzie indziej. Pozwalał Harry'emu wskazywać drogę, w który korytarz skręcić.

*****

Będąc w domu, odetchnąłem. Bałem się, że po drodze Louis znów dostanie napadu, że znów zacznie robić sobie krzywdę. Nie zniósłbym tego. Chłopak wiele przeszedł i nie zasłużył na to, co zgotował mu los. Stanowczo zbyt wiele w życiu wycierpiał.

Oczywiście ci zwyrodnialcy, którzy skrzywdzili mojego syna zostali ukarani. Sprawa  trafiła na policję. Dyrektor szkoły zawiesił ich w prawach ucznia. Nie potrzeba było wiele dowodów, gdyż filmik nagrany przez jednego z dręczycieli Louisa był wystarczający. Pragnąłem, aby odpowiedzieli za to, jak wielką krzywdę zrobili szatynowi. Gdybym osobiście ich spotkał, zatłukłbym ich na śmierć.

- Zamówię pizzę, co wy na to? - zapytał Liam chłopców, którzy usiedli w salonie.

- Na jaką masz ochotę, Lou? - zadał pytanie Harry, lekko trącając szatyna, by zwrócić swoją uwagę.

- Na żadną - odparł, kładąc się na kanapie, by po chwili zwinąć się w kłębek.

- Myślę, że z podwójnym serem będzie najlepsza - zdecydował za niego zielonooki. - To twoja ulubiona, prawda?

Tym razem nastolatek się nie odezwał. Westchnąłem cicho, obserwując ich z pewnej odległości. Od czasu kiedy szatyn się wybudził, mówił bardzo mało. Głównie dawał ogólne odpowiedzi, jakby było mu wszystko jedno. Nie widziałem nawet małego śladu szczęścia na jego twarzy, lecz nie dziwiłem mu się. Pragnąłem, aby kiedykolwiek jeszcze się uśmiechnął czy zaśmiał.

- To w porządku, jeśli jesteś zmęczony - kontynuował Harry, nie przejmując się jego milczeniem. - Możesz spać, obudzę cię, gdy dostarczą pizzę.

Po tych słowach sięgnął po koc i przykrył skulonego nastolatka. Poprawił porządnie materiał i podszedł do mnie. Cały czas jednak spoglądał w stronę kanapy.

- Myślę, że w domu poczuje się o wiele lepiej niż w szpitalu - przyznał. - Będę cały czas przy nim.

- Ty masz studia, Harry - zauważyłem. - Nie możesz oblać całego roku. Zostało ci naprawdę niewiele. Ostatnie egzaminy i zakończysz rok.

- Wiem to - westchnął. - Ale nie mogę wyjechać, Louis mnie potrzebuje. Nie chcę was z tym wszystkim zostawiać.

- Poradzimy sobie - zapewniłem.

- Rozmawiałem z profesorem. Pozwolił mi uczyć się w domu, a egzaminy zaliczyć w innym terminie. Zgodził się, gdy wyjaśniłem mu całą sytuację.

- Jesteś pewien? Dasz sobie z tym radę? - chciałem się upewnić.

- Rodzina jest najważniejsza. Liczy się dla mnie Louis, nie głupie studia.

><><

Witajcie, kadeci!

Jak oceniacie Ziama jako rodziców?

Przez pracę nie napisałam ani jednego rozdziału przez tydzień :<

Mam nadzieję, że uda mi się to nadrobić jutro. Gdy skończę pisanie, może pomyślę o małym maratonie ;)

Miłego wieczoru! ♥

Dziękuję  za gwiazdki i komentarze ♥

Unruly ~Larry/Ziam ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz