29. To moja wina

3.6K 436 117
                                    


Harry

*****

Telefon Zayna był niespodziewany. Było dosyć wcześnie, aby do mnie dzwonił. Zwykle robił to popołudniu, kiedy nie miałem zajęć, a najczęściej to ja dzwoniłem. Zdziwiłem się, kiedy na wyświetlaczu pojawiło się imię ojca.

Matthew zaczął marudzić, abym wyłączył tę komórkę i poszedł dalej spać. Nie posłuchałem się, wyraźnie zaniepokojony. Szybko odebrałem połączenie. Z każdym słowem mężczyzny moje serce przyspieszało. Przed oczami miałem tylko obraz wypadku. Dopytywałem się co z Liamem, co z Louisem. Byłem śmiertelnie przerażony. Odetchnąłem nieco, gdy Zayn zapewnił mnie, że wszyscy żyją. To Liam najbardziej ucierpiał, lecz wciąż żył.

Po takiej wiadomości nie mogłem zasnąć. Opowiedziałem Matthew o całym zdarzeniu i zaczęliśmy się ubierać. To on prowadził, ja byłem zbyt roztrzęsiony. Gdy dojechaliśmy do mojego rodzinnego miasta, od razu udaliśmy się do szpitala. Tam udało mi się zdobyć informację o numerze sali, gdzie leży Zayn. Wracał właśnie z badań. Na mój widok zmusił się do lekkiego uśmiechu.

Rozmawiałem z nim tylko chwilę, gdyż nie chciałem go zbytnio przemęczać. Widziałem ciemne wory pod oczami, które oznaczały, że mężczyźnie przydałby się porządny odpoczynek i sen.  Zanim wyszliśmy z sali, Zayn poprosił mnie, abym zajął się Louisem. Obiecałem, że to zrobię. Pożegnaliśmy się i wyszliśmy.

Dopiero parkując pod domem zacząłem zastanawiać się, jak Louis zareaguje na nasze towarzystwo. Ostatnio nie mieliśmy ze sobą dobrych kontaktów. Mógłbym przysiąc, że mnie z jakiegoś powodu nienawidził. Nie wyobrażałem sobie mieszkać z nim przez kilka dni. Jeszcze kiedy Liam i Zayn był, było to jakoś znośne. Jak miałem spotkać się z nim sam na sam? Zapewne znów zacznie kłótnie i będziemy się unikać we własnym domu.

- Nie martw się, Harry. - Matthew próbował mnie pocieszyć. - Będzie z nimi wszystko w porządku, zobaczysz.

- Wiem, tylko... - Pokręciłem głową i zaczesałem swoje niesforne włosy. - Chodzi o Louisa, wiesz jak on jest. Pewnie znów będzie nieprzyjemny, więc proszę cię, abyś był wyrozumiały, on... ma trudny charakter.

- Zdążyłem się o tym przekonać i przyzwyczaić do tego. - Zaśmiał się, próbując rozładować ciężką atmosferę, która nad nami zawisła. - Wiem, że mnie nie lubi, dlatego nie będę wdawał się z nim w dyskusję.

- Dziękuję, że tutaj jesteś ze mną, to dla mnie ważne - przyznałem, nachylając się nad skrzynią biegów, by złożyć delikatny pocałunek w kąciku ust chłopaka.  - Sam bym chyba nie dał sobie z tym rady.

- Zawsze tu dla ciebie będę, H. - Uśmiechnął się i poklepał mnie po kolanie. - Myślisz, że nas wpuści do domu?

- Nie musi, mam klucze.

Wysiedliśmy z auta i zaczęliśmy zmierzać w stronę drzwi. Dawno nie było mnie w domu. Szczerze stęskniłem się za tym miejscem. To tutaj spędziłem najlepsze lata swojego dzieciństwa. To po tym trawniku biegałem wraz z Louisem i kopaliśmy piłkę. Było tu tak wiele wspomnień...

Kiedy Matthew chciał nacisnąć dzwonek, drzwi się przed nami otworzyły. Stał w nich Louis w samych szortach, bez bluzki. Włosy miał potargane na wszystkie strony. Wyglądał bardzo blado. Na jego twarzy pojawił się lekki grymas.

- Ja...

- Wejdźcie - uciął, zanim zdążyłem rozwinąć swoją myśl.

Przepuścił nas w drzwiach i pozwolił zdjąć buty, zanim przeszliśmy do salonu. Panował tu porządek. Jedynie paczka chipsów leżąca na kanapie wskazywała na to, kto do niedawna okupował ten mebel. Telewizor był wyłączony, panowała kompletna cisza.

- Rozgośćcie się, ja będę u siebie - powiadomił nas, chcąc zniknąć na schodach.

- Zaczekaj - zawołałem.

Szatyn o dziwo się zatrzymał. Spojrzał na mnie umęczonym spojrzeniem. Zdecydowanie nie wyglądał za dobrze. Cała ta sytuacja z wypadkiem musiała bardzo na niego wpłynąć.

- Przygotuję kolację, zjesz z nami?

- Już jadłem, nie jestem głodny - powiedział tylko.

- Będzie gotowa za godzinę, zjedz z nami, proszę.

Liczyłem, że się zgodzi, że w końcu ulegnie. Przez chwilę po prostu stał, jakby rozważał moje słowa. Gdy myślałem, że nie doczekam się jakiejkolwiek reakcji, ten pokiwał głową. Po tym szybko udał się na górę.

- Nie było tak źle - powiedział cicho Matthew.

- Do jutra jeszcze daleko - odparłem. - Chodźmy się odświeżyć. Potem pomożesz mi szykować kolację?

- Oczywiście - zapewnił i złożył delikatny pocałunek na moim policzku. - Podkradnę ci czyste ciuchy, chyba nie masz nic przeciwko?

- Nie - zaśmiałem się. - I tak chodzisz w moich za dużych bluzkach bez pytania, co to za różnica.

Z przygotowaniem kolacji nie zeszło się zbyt długo. Wraz z chłopakiem zrobiliśmy spaghetti z gotowym sosem ze słoika. Wystarczyło tylko ugotować makaron, odgrzać sos i jedzenie było gotowe. Matthew nakrył do stołu, a ja przełożyłem jedzenie na talerze.

- Zawołam Lou i zaraz wracam - powiadomiłem czarnowłosego.

- Okej, zaczekam.

Ruszyłem w stronę schodów, następnie po nich wchodząc. Zapukałem do pokoju i nacisnąłem klamkę. W pomieszczeniu było ciemno. Jedynie mała lampka stojąca na biurku dawała nikłe światło. Zauważyłem postać leżącą na łóżku. Myślałem, że zasnął, więc podszedłem by trącić jego ramię. Nie spał. Przez cały ten czas musiał płakać, o czym świadczyły mokre od łez policzki. Próbował ukryć twarz w poduszce, ale ja i tak to zauważyłem.

- To moja wina - powiedział niewyraźnie. - Wszystko zepsułem.

- Hej... nie mów tak - zacząłem łagodnie. - Nie miałeś na to wpływu, Lou. Nie zadręczaj się tym, to był nieszczęśliwy wypadek. Za kilka dni wszystko będzie w porządku, zobaczysz.

- Nie. - Pokręcił głową. - Nic nie będzie takie samo. Już nie.

><><

Witajcie, kadeci!

U kogo też świeci słoneczko? :D

Miłego dnia x

Dziękuję za gwiazdki i komentarze ♥

Unruly ~Larry/Ziam ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz