XXX

1K 131 12
                                    

Jungkook spokojnie leżał za dwudziestodwulatkiem, rysując różne wzorki na jego ramieniu. Oddychał wolno, co jakiś czas wplatając mało zadbane dłonie w blond kosmyki Kima. Taehyung za to co chwila wzdychał cichutko, delektując się obecnością drugiego mężczyzny. Nagle jednak odwrócił głowę w stronę Jeona i niepewnie wyszeptał:

— Miałeś rację... — zaczął, podnosząc się do siadu. — Musimy porozmawiać — kapitan zmarszczył brwi na poważny ton głosu jasnowłosego. Zrobił leniwy gest dłonią, niemo prosząc, by Kim kontynuował. — Musimy płynąć na Tortuge, jak najszybciej. Ja... Ja popełniłem błąd i dlatego wróciłem. Czekałem na ciebie z chłopakami... z Yoongim, ponieważ... – zrobił pauzę, poddenerwowany przygryzając suchą wargę. – Ponieważ jesteś ścigany przez całą flotę gubernatora.

— Twojego ojca? Jest zły o to, że cię uprowadziliśmy, mam rację? Spodziewałem się, że nie odpuści.

— Właściwie to nie tak... Byłem zły i to ja rozkazałem, żeby... — zacisnął opuchnięte usta, nie wiedząc, jak powinien dokończyć zdanie.

— Żeby co?

Po chwili ciszy, która dla dwójki chłopców dłużyła się okropnie, Jeon wolno uniósł dłoń i odgarnął blond włosy z czoła Taehyunga, uważnie patrząc na jego twarz. Coś we wnętrzu pirata boleśnie się ścisnęło, gdy usłyszał kolejne słowa dwudziestodwulatka.

— Z-zabić kapitana — Kim spuścił wzrok, kiedy poczuł jak czarnowłosy odsuwa rękę, głośno wypuszczając powietrze z płuc. — Przepraszam — zapłakał. — Nie spodziewałem się, że twój ojciec umrze, a naprawdę byłem wściekły o to, że chciał zabić mnie i moich przyjaciół. Wiem, że to marne wytłumaczenie... Nie chciałem, żeby tobie stała się krzywda, dlatego rozkazałem, by zabić tylko Czarnookiego... To znaczy kapitana, a teraz ty nim jesteś, więc wyrok śmierci spoczywa na tobie. Cała flota zaczęła szukać Victorii... — mówił szybko. — Kiedy Chanyeol powiedział mi co się stało, bez zastanowienia przypłynąłem tu, żeby w jakiś sposób móc naprawić swój błąd. Namjoon odesłał armię, która czekała na ciebie przy Tortudze, z powrotem do Port Vallis... niestety zapewne kolejny statek już wypłynął, by mnie szukać... Kiedy jesteś ze mną, nie jesteś bezpieczny, ale... Ale jestem egoistą i potrzebuję być przy tobie. Proszę, wrócimy razem na wyspę... porzuć ten statek. Znają jego nazwę, ale nie wiedzą, jak wyglądasz. Możemy się gdzieś ukryć i... — zaczął mocno gestykulować, jednak twarde spojrzenie bruneta zmusiło go do zaprzestania jakichkolwiek ruchów.

— Taehyung, czy ty siebie słyszysz?! Rozkazałeś zabić mojego ojca; osobę, którą ceniłem najbardziej na tym świecie! Teraz chcesz, żebym zrezygnował z załogi, która jest mi oddana, która z całych sił wierzy we mnie i ze statku, którym pływam od stu dwudziestu lat, wszystko przez to, że jesteś totalnym idiotą, który ze swoimi problemami musiał polecieć do wysoko postawionego tatusia — Jeon poderwał się na równe nogi, rozdrażniony chodząc po kajucie. — Wybacz Taehyung, ale nie jestem w stanie teraz na ciebie patrzeć... Muszę to wszystko przemyśleć — powiedział, naciągając na siebie brudne ciuchy.

W następnej chwili wyszedł, trzaskając drzwiami i zostawiając Kima samego w przytłaczającej ciszy.

×⚓×

Taehyung nie wiedział ile czasu minęło, kiedy w końcu postanowił wyjść z kajuty w poszukiwaniu ciemnowłosego chłopaka. Niepewnie rozglądnął się po pokładzie, dostrzegając wysoką postać, stojącą przy nadburciu. Podszedł wolno do Jungkooka, zachowując między nimi niewielką odległość.

— Nie zrezygnuję z tego, Taehyung — powiedział cicho kapitan, świadom obecności drugiego.

— Nie wiem co mną kierowało... — wyszeptał blondyn, patrząc na swoje dłonie. — Wiem, że spieprzyłem i żałuję, że nie mogę cofnąć czasu i po prostu odpuścić... Wtedy nie byłbyś ścigany, a ja... — zamknął oczy, nie wiedząc co powiedzieć. Starałbym się o tobie zapomnieć? Byłbym nieszczęśliwy? Próbowałbym zacząć od nowa?

— A ty co? — zapytał Jungkook, odwracając się w stronę blondyna. Zmarszczył brwi, widząc zmieszanie na jego pięknej twarzy.

— A ja pewnie cierpiałbym nadal, tak jak cierpiałem przez te sześćdziesiąt dni, powoli umierając z tęsknoty za tobą — wyszeptał, nadal bawiąc się swoimi palcami. — Mówiłeś mi, że przez klątwę nie posiadasz pozytywnych uczuć, więc pewnie kiedy się jej pozbyłeś to dużo się nie mogło zmienić. Wmawiałem sobie, że nie mógłbyś od razu mnie pokochać, potrzebowałbyś czasu, żeby na nowo nabyć te uczucia, a ja uciekłem... Mając nadzieję, że jesteś gdzieś tam i choć trochę za mną tęsknisz, ale coś mi mówiło, że w końcu jesteś szczęśliwy i...

— Kamień nie zabiera ci uczuć, które kiedyś posiadałeś i znałeś, on po prostu nie pozwala ci już ich odczuwać, dając w zamian nieśmiertelność. Ale wspomnienia zostają. Co prawda z czasem zaczyna się zapominać, ale wiem czym jest miłość. Widziałem, jak ojciec patrzył na moją matkę, jacy byli szczęśliwi. A kiedy pojawiłeś się na statku, taki niewinny i zagubiony... nie wiem, nie pamiętam, kiedy pierwszy raz zobaczyłem w tobie kogoś więcej, niż osobę, która miała zabrać nas do rubinu. Nie spodziewałem się, że będziesz w stanie poruszyć moje serce, bo myślałem, że to niemożliwe — wyjaśnił. — A później zdałem sobie sprawę, że się w tobie zakochuję. Nie czułem tego, ale wiedziałem... Dlatego chciałem odnaleźć ten cholerny kamień, żeby móc to w końcu poczuć... — łzy zebrały się pod powiekami Taehyunga, a on sam rzucił się w ramiona Jeona, cicho pociągając nosem.

— Proszę... Opuśćmy te wody, popłyńmy gdzieś daleko... Może do Singapuru. Chcę być z tobą, szczęśliwy, żebym nie musiał bać się o twoje bezpieczeństwo i obwiniać, za to że z mojej winy twoje życie jest zagrożone. Tam nas nie znajdą. Proszę, Jungkook — blondyn usłyszał gorzkie westchnienie przy swoim uchu, gdy mocniej zacisnął ręce wokół talii wyższego. Cholernie bolało go to, że kapitan nie odwzajemnił uścisku.

— Wrócimy na Tortuge, Taehyung. Póki jeszcze mamy czas, prawda? — drugi chłopak niepewnie pokiwał głową. — Nie porzucę tego statku, ale mam nowych ludzi na pokładzie, niektórzy z nich mają rodziny. Nie pozwolę, żeby zginęli przez to, że jestem na czarnej liście gubernatora. Nie jestem potworem. Nie wiem, co będzie później, muszę nad tym pomyśleć — delikatnie odepchnął od siebie blondyna, od razu kierując kroki do swojej kajuty.

Taehyung ruszył w ślad za nim, w strachu uważnie przyglądając się plecom Jeona. Następnie usiadł na koi, lustrując wzrokiem zmęczony wyraz twarzy kapitana, który pochylał się nad stołem wyłożonym różnymi mapami, studiując dokładnie każdy ich skrawek. 

Panowała głucha cisza. Blondyn wiedział, że w tamtym momencie właśnie tego Jungkook najbardziej potrzebował. Taehyung nawet nie zanotował chwili, w której czarnowłosy położył głowę na drewnianej powierzchni, w pełni pokrytej różnymi szkicami i odpłynął w rejs prosto do krainy snów.

Kim wstał wolno i ostrożnie stawiając każdy krok, wyszedł na świeże powietrze, wcześniej upewniając się, czy aby przypadkiem nie zbudził kapitana, kiedy stare drzwiczki zaskrzypiały głośno przy ich otwieraniu. Stanął przy nadburciu, opierając się o barierkę i pozwalając, by różne myśli przejęły kontrolę nad jego całym umysłem.

Nie wiedział, jak to się stało, że oddał swoje serce Jeonggukowi, że był gotów zrezygnować ze swojego starego życia u boku ojca, byleby móc być z ciemnowłosym. Dlaczego bez wahania wsiadłby na statek i popłyną na drugi koniec świata, zostawiając wszystko i wszystkich na tych wodach, byleby Jungkook był bezpieczny...

Był tak pogrążony w badaniu ścian labiryntu swoich myśli, że nawet nie zanotował momentu, w którym słońce zaczęło swoją codzienną wędrówkę po złotym niebie, a wraz z jego pierwszymi promieniami, pozostali mężczyźni zaczęli budzić się ze snu i przystępować do wykonywania swoich codziennych obowiązków na pokładzie statku.

Żaden z piratów nie spodziewał się zobaczyć kruchego, jasnowłosego chłopaczka wolnego, bez lin krępujących jego ruchy. W końcu, z tego co pamiętali, Kim powinien stać przywiązany do potężnego masztu, pozbawiony możliwości wykonania choćby jednego kroku w przód...

Brudni mężczyźni doskonale znali zasady panujące na Victorii, mówiące, że każdego zakładnika, który nie był posłuszny należało ukarać, dosadnie pokazując mu gdzie jego miejsce, nieważne jaki status społeczny posiadał. Prawo dżungli, a na morzu to właśnie piraci posiadali władzę. Dlatego też wilki morskie w tamtej chwili zamieniły się w głodne lwy, polujące na swoją bezbronną ofiarę.

𝗵𝗲'𝘀 𝗮 𝗽𝗶𝗿𝗮𝘁𝗲 • taekookOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz