XXXI

986 122 7
                                    

Blondyn z całych sił próbował wyrwać się postawnym mężczyznom, którzy dziko szarpali jego ciałem, śmiejąc się przy tym głośno. Kilka kopnięć w brzuch, uderzenie w policzek i wyzwiska rzucane pod jego adresem sprawiły, że Taehyung poczuł się niczym dziecko biednych rybaków, gnębione przez bogatsze dzieciaki z miasta. Nie chodziło o ból ani o krew; Kim nie mógł znieść tego nieznanego mu wcześniej upokorzenia.

Nie był jednak w stanie prosić, by piraci zaprzestali swoich tortur. Nie, duma mu na to nie pozwalała, dlatego zebrał się w sobie, odpychając jednego z mężczyzn i wymierzając mu mocny cios w nos.

Korsarzy zdziwił fakt, że taka mała kruszyna była w stanie powalić na kolana jednego z bardziej napakowanych mężczyzn. Sam blondwłosy popatrzył na swoją dłoń mocno zdezorientowany, jednak szybko przeniósł przerażony wzrok na wkurzonego rudobrodego, który otarł brudnym rękawem krew spływającą po jego ustach i splunął szkarłatną cieczą pomieszaną ze śliną prosto pod nogi Taehyunga.

Trójka pozostałych piratów ponownie złapała biednego chłopaka i uniemożliwiła mu wykonanie jakiegokolwiek ruchu, podczas gdy rudy facet wymierzał agresywnie cios za ciosem w poturbowane ciało Kima. Załoga wiwatowała i wydawała z siebie radosne okrzyki, dając osiłkowi wolną rękę do dalszego katowania blondyna. To tak muszą wyglądać rozrywki na wodzie. Taehyung zaśmiał się w duchu, przeklinając przy okazji swoją głupotę.

A mógł teraz stać przywiązany do masztu i znosić mniejsze upokorzenie...

Przymknął powieki, starając się uciec myślami do swojej utopi, domku z kart, który zdążył stworzyć na przestrzeni długich i ciężkich lat funkcjonowania jako syn gubernatora. Życie u boku ojca nie było tak kolorowe, jakby się wszystkim mogło wydawać. Chłopak może i miał pieniądze, mieszkał w ogromnej rezydencji i nosił najdroższe ubrania, jednak brakowało mu w życiu najważniejszego: miłości i opieki. Nie czuł się nigdy kochany przez ojca, można powiedzieć, że dopiero jego zniknięcie sprawiło, że siwy mężczyzna zainteresował się blondwłosym. Brak ciepła i poczucia ochrony, które Taehyung mógł doświadczyć tylko w rodzinie sprawiły, że stworzył w umyśle krainę, do której wracał od czasu do czasu, zupełnie odcinając się od rzeczywistości... 

W tamtym momencie chłopak zdał sobie sprawę, że od kiedy został uprowadzony i poznał Jungkooka, nie musiał wracać do swojej idealnej samotni. To ciemnowłosy pirat podarował mu te uczucia, o których Kim w głębi serca marzył by dostać, dlatego niczym mantrę, nieświadomie powtarzał imię kapitana pod nosem.

W chwili, gdy to do niego dotarło, domek z kart zawalił się, a on otworzył szeroko oczy, wracając do rzeczywistości.
Pierwszym co zobaczył były dwie galaktyki o barwie gorzkiej czekolady, którą Taehyung tak uwielbiał podjadać. Wzrok Jeona cisnął śmiercionośnymi gromami w stronę jego załogi, a przede wszystkim w kierunku rudobrodego, którego dłonie ociekały krwią. Kim nie był tylko pewien czy szkarłatna ciecz należała do niego, czy może do brudnego pirata... Kapitan zacisnął malinowe usta i zrobił krok w przód.

Teraz to on wyglądał jak drapieżnik podczas polowania, jednak jego ofiarą nie był bezbronny baranek, a niebezpieczne wilki.

– Czy ktoś, do kurwy, odpowie na moje pytanie?! – krzyknął – Co się tu dzieje?!

Taehyung wykorzystał moment, w którym uścisk na jego barkach zelżał i rzucił się w kierunku ciemnowłosego, upadając prosto pod jego nogami. Następnie chwiejnie stanął przy boku kapitana, szybko jednak chowając się za jego osobą. Długie ręce niczym macki oplotły umięśniony tors Jungkooka, przytrzymując go w miejscu. Już wystarczyło rozlewu krwi.

— T-to... ten chłopak uwolnił się z lin, musieliśmy ingerować, tak jak uczył nas twój ojciec, kapitanie. Sprzeciwił się twoim rozkazom — zaczął jeden z mężczyzn, patrząc na Jeona w niemałym szoku.

— Nie pamiętam, żebym rozkazał, aby obić mu mordę albo zabić! Wygląda na to, że wy również sprzeciwiliście się kapitanowi tego statku — warknął, by w następnej chwili westchnąć głośno i ułożyć palce na skroni, przesadnie ją masując. Zachowywał się niczym aktor w spektaklach teatralnych. — No i co ja mam z wami zrobić? — zapytał, choć zdawać by się mogło, że doskonale znał odpowiedź. — Przecież nie rozkażę, żebyście się wychłostali... Och, czekajcie, właśnie to zrobię — powiedział od niechcenia, odwracając się w stronę przerażonego blondyna. Wyraz twarzy Jungkooka od razu złagodniał, a w jego oczach Kim mógł dostrzec głębokie przejęcie i troskę — Taehyung, boli cię bardzo? Kurwa jesteś cały we krwi, zabije tych gnoi.

— Nic mi nie jest, Jeon — powiedział prędko niższy chłopak, ocierając swoją twarz ze szkarłatnej cieczy, by choć w małym stopniu zabrzmieć wiarygodnie. Skrzywił się lekko, gdy czerwona plama ozdobiła biały materiał rękawa jego koszuli. – Naprawdę, spójrz, żyję i nawet nie czuję bólu. Odpuść im... N-nie wiedzieli, że ty mnie uwolniłeś.

— Nie mogę im tego darować. Już nawet nie chodzi o zemstę, Taehyung. Muszę pokazać im kto tu rządzi i kogo mają się słuchać i obawiać. Zależy mi tylko, by dowiedzieć się, jak mocno cierpisz, żeby wyznaczyć odpowiednią karę.

— Nic mi nie jest — powtórzył twardo, lekko wytrącony z równowagi. Czy przemoc naprawdę zawsze musi być rozwiązaniem? — Odpuść im.

— Tak więc, Reven, Choi i Brown — zaczął, odwracając się w kierunku mężczyzn, którzy jeszcze przed momentem mocno trzymali ciało Taehyunga — dwanaście batów. A dla ciebie cholerny rudzielcu, dwadzieścia — warknął, podchodząc do jednej ze skrzyń i wyciągając z niej dziewięcio-ogonowego kota.

Blondyn nie jadł nic od dłuższego czasu, jednak poczuł jak zbiera mu się na wymioty, kiedy dostrzegł plamy krwi na skórzanym bacie. Zmarszczył brwi, kiedy coś błysnęło w słońcu.
Nie potrzebował się długo zastanawiać, by zrozumieć, co to było, dlatego pospiesznie rzucił się na Jeona, chcąc wyrwać mu przerażające narzędzie tortur, do którego zaplecione były węzły z kawałkami metalu.

— Głupi jesteś?! — krzyknął spanikowany. — To ich poważnie okaleczy!

Niestety, zakrwawiony chłopak został mocno odepchnięty od kapitana, który spiorunował go wściekłym spojrzeniem, ignorując jego prośby o zaprzestanie tego przedstawienia.

— Taehyung, idź do mojej kajuty i z niej nie wychodź. Nie sprzeciwiaj się moim rozkazom, bo kary na tym statku są obowiązkowe, a nie chcę, żeby i tobie się jeszcze mocniej oberwało przez to, że jesteś uparty i głupi.

Kim spuścił wzrok, wiedząc, że tym razem faktycznie lepiej było się wycofać. Zabolały go słowa kapitana, ale zdawał sobie sprawę, że Jungkook był mocno zdenerwowany i blondyn brnąc głębiej, tylko pogorszyłby sytuację swoją, jak i skazanych piratów.

Wraz z zamknięciem drewnianych drzwiczek, do uszu Kima dotarły pierwsze jęki rozpaczy, błagania o litość i krzyki bólu. Chłopak zamknął oczy, oddychając głośno. W kolejnej chwili rzucił się na niewygodną koję, chowają twarz w brudnym prześcieradle. Przykrył głowę twardą poduszką, by choć trochę zagłuszyć okropne odgłosy, przez które chciało mu się wymiotować. Do jego umysłu wkradł się okropny obraz, który malował się w tamtej chwili na pokładzie Victorii. Przecież bat przyodziany w metal był w stanie wyrwać kawałki skóry z pleców korsarzy, zadając głębokie rany, oszpecając ich tym samym na zawsze.

Czuł ucisk w gardle, jednak nie potrafił uronić choćby jednej łzy. Żal i obrzydzenie władały jego ciałem, ale nie był w stanie zapłakać nad cierpiącymi mężczyznami. Zamknął oczy, kiedy zmęczenie z powodu nieprzespanej nocy i dopiero zaczynającym się - aczkolwiek pełnym atrakcji - dniem zaczęło ogarniać jego wycieńczony organizm. Zasnął wsłuchując się w echo cierpienia i bólu.

×⚓×

[starałam się, żeby było jak najmniej drastycznie, jednak mimo wszystko chciałam opisać w jakimś rozdziale, jak wyglądały kary na pirackich statkach i padło właśnie na ten. Mam nadzieję, że nikt nic nie jadł, czytając to 😅]

𝗵𝗲'𝘀 𝗮 𝗽𝗶𝗿𝗮𝘁𝗲 • taekookOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz