Harry zaparkował Bentley'a pod sądem i skrzywił się, widząc stojących pod budynkiem rodziców. Wziął głęboki wdech, poprawił swoją marynarkę, nim wyjął klucze ze stacyjki i wysiadł z samochodu. Już po chwili czuł na sobie palący wzrok dwóch par oczu.
Da radę. Oni nie zrujnują mu dnia.
Przeczesał swoje loki, zablokował pojazd i schował dobrze kluczyki, nim ruszył do budynku.
Proszę ignorujcie mnie, ignorujcie mnie - powtarzał sobie w myślach, kiedy z każdym krokiem się do nich zbliżał. To była sprawa jego i Julie, oni nie powinni wtrącać się w to. Chcieli załatwić to podczas jednej sprawy, mieli swoje prawdziwe związki.
- Harry... - Anne nie miała zamiaru odpuścić - Przecież możecie to wszystko jeszcze naprawić. Julie na pewno ci wybaczy, wrócicie do siebie i jeszcze dacie nam wnuki.
- Anne - Harry nie nazwał kobietę matką, uważając to za jedną z najlepszych kar dla nich za to, do czego doprowadzili swoimi poglądami - Anne, jak wiem to niedługo urodzi mi się syn. Wasz wnuk, czy raczej nie? Może to i lepiej, moje dziecko przynajmniej będzie wychowywane w miłości.
- Nigdy nie miałeś z nami źle, Harry. Miałeś wszystko czego chciałeś. Na niczym nie szczędziliśmy - odezwał się Desmond.
Podczas ich rozmowy pod budynek, podjechał znajomy dla Harry'ego Land Rover. Z niego wysiadła Julie, jednak nie była sama. Przy jej boku była, naprawdę ładna brunetka, lekko niższa od jego jeszcze żony.
- Tu nie chodzi o to, ale wy dalej nie rozumiecie... - pokręcił zawiedziony głową, czując ból w sercu. Widział wyższość w wyrazach ich twarzy - Powinniście mi oddać pieniądze za rozwalony sprzęt, ale wolę nie wchodzić z wami w większe interakcje... Julie, cześć, gotowa na wolność? - przywitał się z przyjaciółką i ją objął, a potem i jej dziewczynę ze szczęścia, na co ta się zaśmiała głośno. Wiele słyszała o Harrym.
- Cześć Harry, dobrze cię widzieć. Promieniejesz - przyznała - Och i oczywiście to jest właśnie Marie. Moja dziewczyna - złapała ją za rękę.
Anne dosłownie zabijała ich wzrokiem, miała też minę, jakby dopiero co zjadła kawałek cytryny.
Harry z życzliwością się z nią przywitał i nie mógł się powstrzymać, od przechwalenia się - Nie uwierzysz, mam syna w drodze! Z Lou szykujemy już pokój, choć nie pozwalam mu wchodzić, gdy maluję farbą.
- Chłopiec! Cudownie, koniecznie będziesz musiał dać mi znać, kiedy się już urodzi. Chętnie wpadniemy zobaczyć malucha - spojrzała na swoją dziewczynę, która się z tym zgodziła.
- Julie? Ty nie jesteś poważna prawda? Przyprowadzać takie osoby do sądu... A może jeszcze byście się z Harrym dogadali - Anne skomentowała, cała czerwona na twarzy - Twoja matka o wszystkim się dowie, dalej mamy kontakt.
- A ja z nimi już nie, powinno się kochać swoje dzieci takie jakie są, a nie za to jak chcecie je wykreować - blondynka objęła swoją dziewczynę i bez zbędnych słów weszły razem do środka.
- Lecisz tylko na jego kasę, prawda? - Desmond zauważył, wskazując na cholernie drogi samochód - Dlatego z nim jesteś.
- Stać mnie aktualnie na takie auto tato... Zarabiam naprawdę dużo, byłbym w stanie kupić nawet dom na obrzeżach Londynu. Nie jestem taki płytki jak wy. Nie lecę na kasę, bo wiecie co? Pieniądze nie zastąpią nigdy miłości, jaką powinno obdarować się dziecko - wyrzucił z siebie - Skoro nie macie nic ciekawszego do powiedzenia wybaczcie, mój prawnik czeka na mnie w środku.
Nie czekając na ich słowa uciekł do środka sądu. Łatwo odnalazł salę, w której miała odbyć się rozprawa i przywitał się ze swoim przedstawicielem. Louis go zmusił, aby przyjąć pomoc najlepszego fachowca w kraju, choć to nie było potrzebne. On i Julie byli zgodni, żeby rozstać się za porozumieniem stron. Nie chcieli dzielić się majątkiem, jednak brunet nie chciał też zostawić jej na lodzie. Zdecydowali się sprzedać dom i podzielić pieniędzmi na pół, a samochód zostawił dziewczynie na wyłączność.
Na szczęście po tej jednej rozprawie byli już wolni. Dotrzymał słowa danego Louisowi. Ich dziecko nie będzie źle przez innych nazywane, skoro obaj są wolni... Musiał się tylko jeszcze oświadczyć młodszemu, ale na to już miał pewien plan, w który wtajemniczona była Fizzy.
Dziewczyna na początku szalała, ale obiecała pomoc i nie wygadać się przy tym Louisowi. Styles musiał jeszcze odebrać pierścionek, który był robiony na zamówienie. Wszystko musiało wyjść idealnie. Zadowolony wpakował się do samochodu i po drodze zajechał do kwiaciarni, żeby kupić najpiękniejszy bukiet kwitów swojemu szczęściu. To dzięki niemu zawalczył. Niemu i ich małej istotce. Cieszył się też, widząc Julie tak zaangażowaną w związek. Marie widocznie ją wspierała i była dla niej całym sercem. Harry życzył im z całego serca jak najlepiej. Każdy zasłużył na swoje szczęście i prawdziwą miłość.
Zaparkował w podziemnym garażu i nie zapomniał o kwiatach, kiedy kierował się już do windy, zadowolony jak jeszcze nigdy. Dojechał na odpowiednie piętro i otworzył drzwi. W mieszkaniu było zdecydowanie cicho. Harry sprawdził kuchnię, salon i ich sypialnię, jednak nigdzie nie było szatyna. Na ostatni cel wziął sobie pokój Felicite.
Szatyn siedział na łóżku siostry i spoglądał na to, co ona rysowała w swoim specjalnym zeszycie. Oboje byli mocno zaobserwowani, że nie zauważyli obecności Stylesa.
- No dalej Lou, niebieskie czy zielone. Nie ruszę bez tego, a sama nie wiem - dopytywała się go dziewczyna, siedząc nad projektem.
- Stanowczo zielone, ale nie taki ciemny... Tylko jasny, wyrazisty - Louis zagryzł dolną wargę. Nawet w tym momencie myślał o swoim chłopaku. Konkretnie o jego oczach.
- A ja bym powiedział niebieskie. Takie jak ocean, ale w pogodny dzień - Harry zdradził swoją obecność.
- Kochanie! - Louis podskoczył i spojrzał wyczekująco na mężczyznę - Jak poszła ta sprawa? - dodał nacisk na przedostatnie słowo, ponieważ jego siostra nie znała sytuacji.
- Musimy porozmawiać na osobności Lou, to nie jest takie proste - ledwo powstrzymywał uśmiech.
Przygaszony Tomlinson wstał, a Fizzy wróciła do swojej pracy. Rozumiała to, że mężczyźni mieli swoje własne sprawy. Wyszli z pokoju dziewczyny i wrócili do salonu. Gdzie Louis usiadł na kanapie i ułożył dłonie na swoim brzuszku.
- Louis... - zaczął Harry, kątem oka patrząc na bukiet kwiatów na przedpokoju.
- Nie dostałeś go prawda! Będziecie ciągle widnieć razem! - do niebieskich oczu napłynęły łzy złości i smutku - Dlaczego do cholery Harry, nie mogę cię mieć dla siebie?
W tamtym momencie zorientował się, jak głupi był jego żart. Louis miał huśtawki nastrojów, potrafił płakać bez powodu, a co dopiero przez tak ważną rzecz. W momencie, gdy szatyn ocierał twarz, chwycił bukiet i kucnął koło niego.
- Jestem tylko wasz kochanie. Dostaliśmy rozwód od razu. Pocztą przyjdzie dokument, bo musi się uprawomocnić - uśmiechał się, zza kwiatów.
- N-Naprawdę? J-Jesteś nasz, tylko nasz? - czknął, nim na jego twarz wpłynął delikatny uśmiech - Te śliczne kwiatki są dla mnie? - zagryzł dolną wargę, widząc zielone i niebieskie piękności.
- Dla ciebie. Oficjalnie jestem rozwiedziony. Jestem tylko. Wyłącznie dla ciebie i maleństwa. Julie przyszła na rozprawę ze swoją dziewczyną - podał je starszemu, żeby mógł się przyjrzeć kompozycji.
Louis przysunął subtelnie nos do jednego z kwiatów i go powąchał. Urocze rumieńce zawitały na jego policzkach, a oczy były zaczerwienione i do tego błyszczały przez wcześniejsze łzy.
- Przepraszam za głupi żart kochanie. Po prostu bardzo się cieszę, że wszystko załatwiliśmy na pierwszej i ostatniej sprawie.
- Po prostu mnie przytul idioto - poprosił, odkładając na chwilę na bok bukiet - Wtedy już nie będę smutny.
Kola 💙💚💙💚
CZYTASZ
Love from the first photo || Larry
FanfictionCzy praca to dobre miejsce na miłość? Zazwyczaj nie... Tylko czemu zakazany owoc smakuje najlepiej? Louis nie miał łatwego początku w swoim życiu, los postawił na jego drodze Maca który wywrócił wszystko do góry nogami. A Harry? Tkwi w czymś co w o...