Prolog

1.1K 30 1
                                    

Usiadłam w parku, na tej samej ławce co zawsze. Wyprostowałam się i złożyłam dłonie na kolana. Zaczęłam się rozglądać, czy już nadchodzi. Chciałam czym prędzej dowiedzieć się co się stało i dlaczego tak prędko miałam zjawić się w umówionym miejscu. Był wieczór, lato. Delikatny wiatr, rozwiewał moje pasma włosów, które zdążyły uwolnić się już, z mało dokładnie sczesanego koka. Całe niebo pokryte było gwiazdami i księżycem, którego blask padał na ścieżkę, znajdującą się tuż przede mną. W całym parku świeciła tylko jedna lampa, nie widziałam ani jednej osoby, przechadzającej się, dla przykładu z psem.

W końcu zobaczyłam męską sylwetkę zbliżającą się w moją stronę. Wiedziałam, że to on. Szedł pewnym, szybkim krokiem, jednak kiedy mnie zobaczył, zwolnił. Przywitał mnie pocałunkiem, a ja czułam jego szybko unoszącą się klatkę piersiową i nierównomierne bicie serca.

- Meg... - Szepnął do ucha, nie uwalniając mnie ze swoich objęć.

- Co się stało? - pytałam.

Panowała cisza. Nikt nic nie mówił przez kilka minut. Cieszyła mnie jego obecność i ten stan, w którym aktualnie się znajdowaliśmy.

- To koniec. - Przycisnął mnie do siebie mocniej.

Z początku chyba nie zrozumiałam co do mnie powiedział, ale po sekundzie ocknęłam się i zrozumiałam. Łzy momentalnie napłynęły do moich oczu, odsunęłam się od jego ciała.

- Dlaczego? - Wypowiedziałam ledwo słyszalnie.

- Nie mogę już dłużej. - mówił. - Przepraszam, Meggie. Nadal Cię kocham... ale nie mogę.

- Ale co się stało?! - Krzyczałam, a po chwili ściszyłam głos. - Kocham Cię...

- Ja też... przepraszam.

Ostatni raz dotknął mojej dłoni, spojrzał się prosto w błękitne, zapłakane oczy i odszedł, znikając w mroku.

Nie wiedziałam czemu. Co źle zrobiłam? Moja miłość, jedyna podpora w życiu jaką miałam, zniknęła. Odeszła już na zawsze, bo nie wierzę, że kiedykolwiek wróci. Moje optymistyczne nastawienie do życia, spowodowane nim, odeszło razem z jego osobą. Nie widziałam powodu dla którego mogłam dalej żyć. Nie potrafiłam wyobrazić sobie dnia bez jego głosu, zabawnych żartów i spacerów wieczorową porą.

Kiedy odszedł już kawałek dalej, upadłam na kolana, twarz chowając w dłoniach. Płakałam. Łzy spływały po moich policzkach, nie potrafiłam tego zatrzymać. Zdawałam sobie sprawę, że mój cichy szloch słyszy bardzo dokładnie. Tylko on go słyszy. Wyczulony na tym punkcie, miałam teraz nadzieję, że razem z odejściem, przestał tak dokładnie słyszeć to co mówię, nawet ledwo słyszalnym szeptem. Tak jednak nie było, to nie możliwe. Jedyne o czym teraz myślałam to o nim i cierpieniu jakie teraz przeżywa, słysząc mój płacz. 

TryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz