Prolog

1.3K 32 119
                                    

Niewyspany, po wczorajszej imprezie, przeciągał się w squadzie 3. Jego koledzy widzieli, że od kilku dni nie ma się dobrze. Śmierć ukochanej, zdrada przyjaciela i problemy w pracy dołowały go. Radził sobie na swój sposób. Czyli alkohol, imprezy i nie rzadko coś mocniejszego. Przed kolegami z pracy udawał, że jest dobrze. Z szefem miał już tak napięte relacje, że schodził mu z drogi kiedy tylko mógł. Robił swoje i nie widział nic złego w tym, co robi po pracy...

Jechali do wypadku. Jak co dzień, przez ostatnie kilka dni. Ludzie jeździli jak szaleni. Przed czwartym lipca każdy się spieszył. Kilka samochodów zdarzyło się na moście DuSable. Nie mogli się spóźnić, bo o pełnych godzinach most się podnosił, a to mogło spowodować wiele złego. Wyskoczyli z wozu i biegli zbadać sytuację. Kilkoro poszkodowanych siedziało już na chodniku.

- Cruz, Capp zabierzcie ich poza most. Tam karetka niech zrobi sobie miejsce na przyjęcie rannych. - rozkazał porucznik

- Severide, co mamy? - Casey podszedł do niego, jakby nigdy nic. Kelly zmroził go wzrokiem mordercy i odszedł bez słowa. Matt przyjął to z wyjątkowym spokojem, ponowił pytanie na, które znów nie otrzymał odpowiedzi. Wtedy nie wytrzymał. - Poruczniku Severide! - warknął - Raport! - na te słowa Kelly odwrócił się i wrogo nastawiony odpowiedział.

- Jeszcze nie znam pełnej sytuacji. Dopiero przyjechaliśmy.

- Przejmuje dowództwo! - Casey nie zamierzał się patyczkować. Po tym wszystkim co usłyszał ostatnio od przyjaciela... nie powinien go już nazywać przyjacielem. Kellyemu nie w smak było to, że Matt wykorzystuje swój stopień, aby pokazać mu swoją wyższość. Ale zagryzł zęby i ruszył przed siebie.

Wyciągnęli kolejno poszkodowanych z Audi i Mitsubishi. Potem, przez przednią szybę, kierowcę ciężarówki i jego pasażera. Severide zostawił dokończenie tego kapitanowi, a sam poszedł zobaczyć, czy to już wszyscy. Okazało się, że to wszyscy i nie ma już żadnych samochodów, więc zwrócił i przekazał tą informacje dalej, przez radio. Wyrobili się na czas, bo rozległ się sygnał podnoszenia mostu. Wszyscy byli już poza nim, mimo to Casey próbował wciąż powstrzymać jego podnoszenie. Samochody będą zsuwać się po moście i spadną na tych, którzy są obok.

Porucznik przechodził obok naczepy, która była zabezpieczona. Zatrzymał się nasłuchując. Był pewny, że ktoś wolał pomocy. Zajrzał za wielki blaszany bęben naczepy. Pod jego ciężarem leżała kobieta. Była uwięziona, a podnoszony most sprawiał jej jeszcze większy ból.

- HEJ!!! - krzyknął przejęty - Zatrzymajcie to! Tu jest jeszcze jedna!- Szybko podbiegł do poszkodowanej. Nie miała więcej niż trzydzieści lat. Ciemna blondynka o szarozielonym spojrzeniu, patrzyła z przerażeniem na ogrom naczepy, która ją przygniatała. - Nazywam się Kelly Severide. Słyszysz mnie? Jak masz na imię?

- Cami... Camille. - odparła przerażona - Nie czuje nóg.

- Leż spokojnie zaraz... - Nie dokończył, bo przyczepa przesunęła się lekko w dół, mało nie przygniatając również porucznika. Dziewczyna krzyknęła z bólu. - Hej! Casey! Pośpieszcie się! - Zerknął na dziewczynę, bo ta jednocześnie płakała i śmiała się - Wszystko w porządku? 

- Serio? - Znów się zaśmiała, ale zacisnęła zęby z bólu - A mogłam wziąć taxi.

- Dokąd szłaś?  - postanowił ją zająć rozmową, gdy jego koledzy już działali.

- Do sądu. - odpowiedziała rozbawiona, ciężko oddychała  - Mogłam poczekać. Nie musiałby martwić się o intercyzę. Będzie wdowcem. 

- Ej. Nie mów tak. Jeszcze zdążysz się rozwieźć. -  zerknął na kolegów, którzy montowali liny na barierkach -  Dlaczego w ogóle chcesz to zrobić?

- Zdradził mnie. Nie raz... przeleciał wszystkie sekretarki w biurze, a pracuje w Willis Tower. - mimowolnie zaśmiał się z nią. To pierwszy jego uśmiech od... szybko spoważniał.

- Więc musisz żyć, żeby go oskubać. - pocieszał ją. Medycy podłączyli kroplówkę z środkiem przeciwbólowym.

- Okay. Jesteśmy gotowi. Zabierać się stamtąd. - zarządził kapitan.

- Róbcie swoje. Nigdzie się nie wybieram. - odparł. Sylvie wpatrywała się w obu, jak przerażone dziecko w czasie kłótni rodziców.

- Severide! - warknął na na niego Casey, aby zrozumiał, że to rozkaz.

- Pośpieszcie się. Sylvie odejdź. - odpowiedział nie ruszając się z miejsca. Sanitariuszka odeszła, zabierając torbę. Wkurzony kapitan odszedł dając sygnał do rozpoczęcia akcji. Strażacy ciągnęli liny z całych sił. Naczepa podniosła się o kilka milimetrów. Nim Kelly zdążył włożyć kliny, jedna z nich pękła i naczepa spadła na dziewczynę. Krzyknęła z bólu, łapiąc porucznika za rękę. - Co jest do jasnej cholery!?

- Lina pękła. Próbujemy jeszcze raz. - odparł Kapitan. Most powoli zaczynały się obniżać. To pomogło im w kolejnym zaczepieniu lin. - Na trzy. - Kapitan odliczył i wszyscy zaczęli ciągnąć. Tym razem Kelly zdążył z klinami. Wcisnął je mocno z obu stron i dał znak kolegom, że skończył. Potem w ruch poszły poduszki hydrauliczne.

- Kelly... - dziewczyna miała już założony kołnierz, więc nie mogła zobaczyć, czy obok wciąż jest strażak.  - Kelly?

- Jestem. - Klęknął za nią tak, że jej głowa była między jego kolanami. - Jak się czujesz?

- Moje nogi... Nie czuje ich... - wyznała smutno, oczy zaszkliły jej się od kolejnych łez.

- Zaraz będziesz w karetce, zabiorą cię do szpitala.

- Pojedziesz ze mną? - zapytała zmęczonym głosem.

- Nie mogę. - odmówił. Bez wahania odmówił. Nie chciał tam wracać. Zbyt wiele się tam wydarzyło w ostatnim czasie. Mimo, iż dziewczyna wydawała się przerażona i nie było innych przeciwwskazań, aby z nią jechał. Chłodno odmówił.

- Dobrze. - zaczynała odpływać, środki jakie podała jej Brett zaczęły działać. Patrzył jak zamyka oczy. Jej twarz wydawała się spokojna. Wiedział, że to ostatni taki moment. Nie raz był świadkiem takich wypadków. Te nogi już nigdzie nie pójdą.

Zebrali sprzęt i skierowali się do wozów. Kelly podniósł swój haligan, który odłożył z boku i zobaczył coś błyszczącego. Schylił się, podniósł i obrócił kilka razy w dłoni. Mała kuleczka z każdym jego obrotem rozwijała się. Był to cienki łańcuszek. Bransoletka? Małe zawieszki z cyferkami wydawały się być ze srebra, a cała reszta z innego kruszcu. Wlepiał wzrok w ten bibelot, dopóki nie zawołała go ekipa. Schował biżuterię do kieszeni i skierował się do wozu.

W remizie nie obeszło się bez awantury. Casey rozumiał złość i frustrację Severida, ale takie zachowanie na akcji było niedopuszczalne. Nie był to pierwszy raz, więc nie miał wyrzutów idąc do Boden'a.

- Musimy coś zrobić. Mnie nie posłucha. Przypomina mi to sprawę z Andym. Wtedy też obwiniał mnie. - Casey, równie mocno co inni, przeżywał stratę strażaka z jego wozu. Jednak nie czuł się winny. Nie w taki sposób, aby móc przyznać to przed całym departamentem. Czuł winę, że nie zakazał jej, dostatecznie mocno, wchodzenia do budynku. Jednak ona miała swój rozum i wiedziała czym to grozi.

- Jest w żałobie. Nie wyśle go na urlop, bo już nie wróci. A tego nie chcemy. - Boden czuł największy żal, miał wielkie plany co do strażaka - Ale masz rację. Musi skończyć te podchody i zacząć normalnie pracować. To nie twoja wina co się stało. Stella wiedziała, że ratując tą dziewczynkę, sama może stracić życie. To była jej decyzja. Zawsze będziemy o niej pamiętać.


I jak? 
Jak się podoba? 

Już na początku będę prosić o gwiazdki. :) I komentarze :)

To tylko przedsmak, który pociągnę jak skończę Exchange Girl. :) 

Ale nie mogłam się powstrzymać... :D

Dziękuję :)

<3 

Chicago Fire - My Light...Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz