XXI

372 24 27
                                    


Wyszła wkurzona z firmy. Tego było jej jeszcze trzeba, matki na głowie. Kobieta była niczym Ebola. Przy niej także boli głowa, czuje się ogólne rozbicie i podnosi się temperatura. Bardzo często boli też gardło, od mówienia sto tysięcy razy tego samo zdanie. Camilla nienawidziła gdy zjawiała się w pobliżu Chicago. Miała wtedy pretekst do kontrolowania jej. A to kochała najbardziej. Kontrole i krytykę. Gdy tylko w zasięgu jej wzroku znalazło się coś, co można było skrytykować, poprawić na jej modłę, to czuła się jak ryba w wodzie. Kochała pouczać wszystkich na wszystkie tematy. Nie bez powodu ze swoim bliźniakiem zawsze mówili na nią Wikipedia. Jechała właśnie na spotkanie z Demi. Musiała się jej wygadać, poradzić i wymyślić coś co spowoduje, że mama szybko zniknie z miasta.

- Za dwadzieścia minut będę. - oznajmiła, odbierając połączenie.

- Cami, przepraszam cię, ale nie dam rady. - smutna Demi czuła się źle zostawiając przyjaciółkę na pastwę matki - Wysyłają mnie do Kansas, dziś muszę tam lecieć, za dwadzieścia minut mam samochód. Nie mogłam odmówić...

- Spokojnie, kochana. - westchnęła, rozumiała przyjaciółkę. Pracowała w najlepszej restauracji i była najlepszą menadżerką. Wysyłali ją na szkolenie ludzi w innych restauracjach. Miała z tego niezłe pieniądze. - Rozumiem cię. Jakoś ogarnę matkę. Czekam na telefon.

- Na pewno poradzisz sobie z Wikipedią?- Camilla zaśmiała się słysząc to z ust przyjaciółki, od razu zrobiło jej się cieplej na sercu.

- Dam radę. Coś wymyślę. Baw się dobrze. - rozłączyła się i stanęła na poboczu. Westchnęła czując ogromny ciężar na sercu. Zaczęła analizować do czego jej matka może się przyczepić. Nagle otworzyła oczy i zrozumiała co z pewnością będzie pożywką dla jej matki. Zawróciła auto i skierowała się w jedynym kierunku gdzie mogła znaleźć pomoc. Zaparkowała pod budynkiem, wszystko zostawiła w aucie i wbiegła na teren. Zadziwiająco nie miała oporów przed tym co zrobi. To było jasne, że podpisała by pakt z samym diabłem, byle pozbyć się szybko matki z Chicago. Zapukała, a później zadzwoniła dzwonkiem. Gdy drzwi się otworzyły mogła powiedzieć tylko jedno.

- Musisz mi pomóc. - weszła do środka bez zaproszenia. Zdyszana przez nerwy, stanęła na środku salonu. Przyjrzała się gospodarzowi i dostrzegła dziwny smutek w jego oczach. Jednak jej nóż na gardle wydawał się bardziej realny.

- Coś się stało? - Przejęty Severide czekał na odpowiedź.

- Musisz udawać mojego faceta. - wypaliła nagle.

- Słucham. - to zdanie nie tylko otrzeźwiło porucznika, ale także rozbawiło.

- To nie tak. - machała rękoma jak steward w samolocie - To nie ma nic wspólnego z wczorajszym pocałunkiem. - wyznała, czym zaskoczyła Severida.

- Więc pamiętasz?

- Oczywiście, że pamiętam, nie byłam aż tak pijana. - oburzyła się - Ale to nie ma teraz znaczenia. Jesteś jedyną osobą, która może mi pomóc.

- Ale nie rozumiem po co ci facet na niby? - Kelly rozbawiony całą sytuacją starał się opanować i jakoś zrozumieć.

- Moja matka przyjeżdża. Potrzebuję szczęśliwego związku, żeby nie miała się do czego przyczepić.

- Dlaczego chcesz jej kłamać?

- Bo to jędza, która jak tylko może coś skrytykować to robi to. - westchnęła i zrezygnowana zdjęła płaszcz - Rozwiodłam się prawie rok temu. Z pewnością doszła do niej ta nowina i teraz przyjedzie sprawdzić czy wciąż jestem sama. - Severide poczuł żal, szkoda mu było Camilli, widział ją taką smutną już wcześniej, a nie chciał jej takiej oglądać.

- Co miałbym zrobić? - podniosła wzrok pełen nadziei.

- Chodzi tylko o jedną kolację, zapewniam, pójdzie szybko. Nie będzie miała się do czego przyczepić. - powiedziała szybko, aby się zdecydował. Patrzyła na niego intensywnie i on na nią też. Ciężko było mu się na to zgodzić, ale wiedział, że naprawdę go potrzebuje.

- Dobrze. - oznajmił - Powiedz mi tylko więcej szczegółów tego twojego planu i możemy...

- Jezus, Maria. Kelly ratujesz mi życie. - zeszło z niej całe napięcie, prawie rzuciła się Severidowi na szyję. Powstrzymała się jednak i odetchnęła z ulgą. - Zrozumiesz gdy ją poznasz. - ubierała płaszcz idąc do drzwi.

- A ty dokąd? - zdziwiona odwróciła się z pytającym wyrazem twarzy - Kiedy ma przyjechać?

- Jutro.

- Mam jutro zmianę. - oznajmił, a na jej twarzy pojawił się znów ten smutek.

- Czyli jestem w dupie. - powiedziała zrezygnowana. Nie mógł patrzeć na jak powoli załamuje się. Dziewczynie naprawdę zależało.

- Poczekaj. - spojrzała na niego z nadzieją - Spróbuję coś wymyślić. Tylko musisz mi podać konkretną godzinę. - uśmiechnęła się, ale czuła, że zbyt wykorzystuje porucznika.

- Jesteś pewien? Ja coś wym...

- Poprosiłaś mnie? Zgodziłem się... więc coś wymyślę. - przytaknęła i znów chciała wyjść - Nie uważasz, że to mało czasu, żeby dowiedzieć się czegoś o sobie? - rozbawiona wróciła jeszcze raz do wnętrza.

- Kelly, my wiemy o sobie więcej, niż trzeba do tej misji. - zadrwiła - Przeszliśmy razem tyle, że śmiało możesz grać mojego faceta, bez korków z mojego życia.

- A ty wiesz wystarczająco o mnie? - westchnął. Znów przystanęła zastanawiając się co ma na myśli. - Wiesz tylko tyle ile mówiłem ci na naszych "terapiach". - Zaznaczył to słowo nie mogąc się powstrzymać. Camilla wróciła kilka kroków. Czekała, aż powie coś więcej. - Nic nie wiesz o mojej rodzinie, rozmawialiśmy tylko o remizie, Stelli. Chcesz powiedzieć mamie, że poznałaś mnie gdy byłem w żałobie i brałem dragi? - Dziewczynie zrobiło się głupio. Miał rację. Myślała tylko o sobie. Nie zdawała sobie sprawy, że to działa w obie strony.

- Przepraszam. - powiedziała skruszona - Pójdę tylko po torebkę i może pojedziemy na jakąś kolację. - uśmiechnęła się serdecznie - Uznamy to za naszą pierwszą randkę. - Podobał mu się ten pomysł.


Siedzieli w Gibsonie dyskutując na temat rodziny Severida i jego przeszłości. Camilla dołożyła trochę historii o swojej matce i ojcu. Uzewnętrzniła się tak bardzo, że Kelly zaczął rozumieć dlaczego wcześniej była jaka była. Duży wpływ na to miała matka. A on myślał, że to tylko śmierć brata tak na nią wpłynęła. Dostrzegał coraz więcej rzeczy, które podobały mu się w dziewczynie. Samo podejście do ich pocałunku. Miał wiele dziewczyn w swoim życiu. I dla większości pocałunek to był wstęp do czegoś większego, ważniejszego. Camilla uznała to po prostu za pocałunek. Koniec tematu. To była dla niego dziwna odmiana.

- Więc Benny... brakuje ci go pewnie mimo wszystko. - upiła łyk wina, nie chciała spowodować konsternacji, Kelly rozumiał jej pytanie.

- Był moim ojcem, wzorem do bycia strażakiem. Miał swoje za uszami, ale na swój sposób kochał mnie i moje rodzeństwo. - wpatrywał się w kieliszek zamyślony. Przez tą całą rozmowę Cami uświadomiła sobie jak wiele stracił Kelly w swoim życiu. Nie tylko w pracy, ale i w życiu prywatnym. Zaczynała rozumieć go i podziwiać. Ona nie potrafiła pogodzić się z jedną stratą, a on... Był dla niej bohaterem.

- Pewnie nigdy nie usłyszałeś od niego tego, co ja od mojej matki. - z uśmiechem chciała wyrwać go jakoś z tego letargu.

- Fakt. Nigdy nie powiedział mi, że żaden facet mnie nie zechce. - dobre kilka minut śmiali się z tego żartu. Kolacja dobiegała końca. Oboje w dobrych humorach wyszli z restauracji i szli do auta. Severide zaparkował mustanga za rogiem. Noc była wyjątkowo ciepła i bezwietrzna. Mimo, iż marzec dopiero się zaczynał, czuć było powoli wiosnę. Oczywiście nie w te dni gdy mróz sięgał dziesięć kresek poniżej zera. Ale takie noce były już bliższe tej lepszej porze roku. - Więc twoja mama przyjeżdża jutro?

- Tak myślę. - westchnęła - Chyba nie będzie czekać na mnie pod drzwiami, bo wrócę do ciebie. - rzuciła bez pomyślenia o tym co mówi.

- Możesz zostać. - odparł wprawiając ją w osłupienie - Mam trzy sypialnie, pamiętasz? - zaśmiał się pokazując, że żartuje, a jej serce przestało bić na mikro sekundę.

Chicago Fire - My Light...Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz