Kończył pisać raport z ostatniej akcji. Zapamięta ją długo. Troje dzieci zamkniętych w domu, zatruły się czadem. Beznadziejna sprawa. Nic nie mogli zrobić. Ten płacz i szloch matki wciąż dudnił mu w głowie. Z zamyślenia wyrwało go pukanie do drzwi. Casey, stał niepewnie czekając na jego zaproszenie. Dopiero co wszystko między nami się pookładało, ale wciąż trzymał dystans. Kelly skinął na niego wtedy wszedł.
- Raport gotowy? Idę do Bodena. - powiedział wskazując na swoją teczkę.
- Tak. Tylko jeszcze... - wrócił do kartki i złożył zamaszysty podpis na dole strony. - Już. I dzięki. - rzucił.
- Nie ma za co. - odparł, już miał wyjść kiedy dostrzegł jak Kelly ze zwieszoną głową bawi się długopisem, ewidentnie cos go trapiło - Masz ochotę na drinka? - zapytał porucznika
- A wiesz, że tak. Ta akcja... - pokręcili głowa.
- Po pracy w "Tasty". - porucznik przytaknął, a kapitan zamknął drzwi. Dobrze, że nie zaproponował mu Molly's. Lubił ten bar, ale od śmierci Stelli nad barem wisi jej zdjęcie. Nie może siedzieć tam i w spokojny pić. Jeszcze nie teraz. To co się stało prawie dwa miesiące temu wciąż było jedną wielka raną. Jedyne co mógł zrobić, to powoli ją leczyć. I tak było do zeszłego tygodnia. Kiedy miał Camille. Teraz sam nie jest pewny, czy da radę? Za dużo czasu wolnego spędza na myśleniu. Ona była jego odskocznią. Mimo, iż nie była psychologiem czy terapeutą i czasem gadała od rzeczy, czuł że jej obecność, odciąga jego myśli od tragedii, jaka go spotkała. Była odskocznią od remizy, od przyjaciół, od tego co przypominało mu Stelle. Wyciągnął się na krześle ziewając. Dawno nie przespał całej nocy, a od tego "rozstania" z Cami już w ogóle nie spał. Był zmęczony i raz... jeden jedyny, próbował sięgnąć po oxykodon. Był wtedy wściekły, pijany i w ten dzień obchodzili by z Kidd rocznicę. Jednak nie wrócił do nałogu, przypomniał sobie wtedy o bliźniaku Cami i odpuścił.
- Poruczniku. - do jego biura, bez pukania wszedł Cruz, był dziwnie niespokojny - Przepraszam, ale... ale tam czeka na ciebie jakaś dziewczyna. - prawie się jąkał. Dlaczego? Kto to wie. Severide wstał i poszedł za strażakiem. Wyszli do hangaru, a tam przy stole squadu siedział Tony, Capp i Camilla. Zabawiała chłopaków rozmową, a oni spijali każde słowo z jej ust. Na widok Severida dziewczyna spoważniała. Złapała za koła wózka i podjechała bliżej Kelly'ego.
- Cześć. - uśmiechnęła się niepewnie - Możemy porozmawiać? - Chciał ją zbyć, ale czół wzrok podwładnych na sobie i nie chciał tworzyć dodatkowych plotek. Przytaknął i poprosił ją na zewnątrz. Odjechała dobry kawałek od wejścia, zawróciła swój pojazd i czekała, aż strażak do niej dołączy. - Chciałam cię przeprosić. - wyznała - Zbyt mocno zareagowałam, na proste pytanie.
- Zbyt mocno? - zadrwił Kelly - Camilla nie musisz mnie przepraszać.
- Ale ja chcę! - powiedziała prawie krzycząc - Chcę ci wyjaśnić, dlaczego tak się stało. - patrzył na nią widząc jej skruchę, ale czy mógł mieć pewność, że jest prawdziwa? - Doktor Charles leczy mnie od samobójstwa mojego brata. Miałam załamanie nerwowe, depresje i kilka innych dolegliwości, które już mam za sobą.
- Na pewno? W szpitalu wyglądało to inaczej. - dziewczyna spoważniała, czekał na jej wybuch złości, kiedy odetchnęła i kontynuowała.
- Wiem, czasem się nie kontroluję. Ale uwierz mi, to nie ma nic wspólnego z tobą, to moje problemy i...
- Camilla, czy ty siebie słyszysz? - przerwał jej - Mówisz mi, że chcesz mi pomóc wyjść z moich problemów emocjonalnych, kiedy sama takie masz? To nie przejdzie. Dziękuję ci za chęci, ale...
- Ale co? Z wariatką nie chcesz mieć do czynienia? - warknęła na niego - Staram się żyć normalnie. A pomoc tobie mi to umożliwia.
- Wariat nie pomoże wariatowi! - odpowiedział. Dziewczyna zdębiała. Czy on własnie nazwał ją wariatką? Nie... nie mógłby. Czekała na jakiś dalszy ciąg wypowiedzi, ale to wszystko co chciał powiedzieć.
- Dobrze. Skoro tak uważasz... - w jej oczach pojawiły się łzy - Dziękuję. - powiedziała spokojnie wolno obracając wózek - Mam nadzieję, że nie masz mi za złe, że próbowałam. - Pożałował swoich słów. Nie chciał jej zranić.
- Camilla...
- Nie Kelly. Jest okay. Życzę szczęścia. Żegnaj. - powiedziała po czym odjechała w stronę bramy. Odprowadził ją wzrokiem, a później plując sobie w twarz wrócił do remizy.
"Ambulans 61, Ekipa ratunkowa 3, Wóz 81. Róg South Blue Island Avenue i Maxwell Street. Wypadek z wieloma rannymi."
Wozy wyjechały na ulicę, miejsce wypadku nie było daleko, niecałą milę dalej. Pierwsza na miejscu była sześćdziesiątka jedynka. Dziewczyny wyskoczyły z auta, podbiegając do pierwszych rannych. Ofiar było mnóstwo, jak na tak mały wypadek. Trzy samochody zderzyły się ze sobą, jednak jeden z nich odbił w bok i potrącił grupkę pięciu osób stojącą na chodniku.
- Severide, bierz Jeep'a, my zajmiemy się Nissanem. - zarządził kapitan, porucznik przytaknął, zakładając czapkę. Podszedł do auta i zdębiał. Na tylnym siedzeniu leżała Camilla, auto było otwarte, kierowca zwiał. Nie mógł otworzyć drzwi na tylne siedzenia, więc Kelly bez wahania wskoczył do środka.
- Cami? - drżącym głosem sprawdził puls na szyi dziewczyny. Wyczuł miarowe bicie serca, co dobrze wróżyło. - Camilla? Słyszysz mnie? Otwórz oczy. - z napięciem w głosie, starał się ocucić dziewczynę. Naprawdę był zdenerwowany.
- Kelly? - wymamrotała. Krew lała się z rany na głowie i prawej dłoni.
- Cami, zostań ze mną. - upominał ją, zakładając kołnierz na jej szyję - Cami, gdzie twój kierowca?
- Uciekł... -wybełkotała - Kelly, przepraszam.
- Nie tera, dobrze, porozmawiamy później. - Zabrał od Cappa opatrunek i przykleił na ranę - Camilla, otwórz oczy. - znów ją upomniał. Dziewczyna mglistym spojrzeniem podpatrzyła na twarz porucznika.
- Wciąż mnie ratujesz. - Kelly ponaglił Brett, która opatrywała jednego z poszkodowanych, dziewczyna ścisnęła jego rękę, wtedy spojrzał na nią - Przestań mnie ratować. - Porucznik wziął jej prośbę za majaczenie. Gdy Sylvie była w samochodzie, Severide wycofał się. Po chwili dziewczyna na noszach była w drodze do karetki. - Nie chcę... - mamrotała, przez maskę tlenową ciężko było ją zrozumieć, dopiero w karetce Brett podniosła ją na moment, aby Camilla mogła przemówić. - Nie chcę resuscytacji. - wydukała, a Severide, który właśnie zmykał drzwi karetki był w szoku.
CZYTASZ
Chicago Fire - My Light...
FanfictionSeveride na byciu strażakiem zjadł zęby. Nic nie jest w stanie go nic zaskoczyć. Jednak w życiu prywatnym... nie ma takiej stabilności... Co zrobi, gdy spadnie na niego nieoczekiwane uczucie, poczucie obowiązku i ojcostwo? *Opowiadanie może zawier...