Siedział obok jej łóżka dobry kwadrans. Żadne nie zabrało głosu. To było jak czarna dziura, do której wyrzucono dwoje obcych ludzi i tylko wspólnymi siłami mogli z tego wyjść. Był zbyt dumy żeby zacząć się uzewnetrzniac. Czekała, aż uspokoi się i przemyśli wszystko. Przyszedł tam pod wpływem chwili. Nie mogła mu pomóc jeśli to nie była chłodna decyzja. Z emocjami na wierzchu nie wydostanie się z objęć nałogu. Mimo iż o to teraz chciała prosić.
Wiedziała to z doświadczenia. Dlatego nie naciskała. Musiał sam zdecydować. Chce wciąż być więźniem nałogu czy wrócić do wolnego życia i pracy.
Kiedy siedzieli w milczeniu kolejna godzinę nie potrafiła wytrzymać. To był jej minus. Brak cierpliwości. Zawsze gdy stawiała sobie cel nie potrafiła odciągnąć to do końca. Dlatego nie skończyła studiów, często zmieniała pracę i nie utrzymała swojego związku dłużej niż rok.
- Kelly. - zwróciła jego uwagę - Może opowiesz mi najpierw o niej. - powiedziała neutralne. Nie chciała nalegać.
- Nie. - odparł z determinacją.
- Ale to przez nią...
- Nic przez nią się nie stało. - warknął, dziewczyna omal nie podskoczyla na łóżku - To nie była jej wina i nigdy nie będzie.
- Więc kto jest winny?
- Jeśli to chcesz roztrząsać... niepotrzebnie tu przyszedłem. - wstał, sięgając po swoją torbę.
- Jak miała na imię? - zapytała, gdy zbierał się do wyjścia. Musiała to jakoś zatrzymać. Wydawało jej się że jeśli teraz wyjdzie już nigdy się tam nie pojawi.
- Nie odpowiem już na żadne pytanie.
- Jak miała na imię, Kelly? - dosadność z jaką zadała to pytanie, zaskoczyła go.
- Po co ci to?
- Nie możesz nawet wymówić jej imienia. A podobno była dla Ciebie ważna. - warknęła, nie chciała tego, ale jego upór zdenerwował ją.
- Stella. - odpowiedział a w jego oczach pojawiły się łzy. - Miała na imię Stella.
- Pięknie. Jak myślisz co by ci powiedziała teraz. - uśmiechnęła się do niego.
- Najpierw nakopałaby mi do tyłka za tabletki a potem za to że gadam z Tobą. - Odparł pewnie przecierajac oczy dłonią.
- No to mamy jasność. - zaśmiała sie - Kelly, nie możesz zapominać o tym że ona by nie chciała tego co robisz. I wiem że pewnie myślisz że jej to nie obchodzi już teraz bo jej nie ma ale ty jesteś i tak długo jak będziesz o niej pamiętać ona też będzie istnieć.
Następnego dnia rano jak tylko otworzył oczy poczuł coś czego nie czoło dawno. Spokój. Ręce mu nie drżały, w głowie nie miał już tylko myśli o lekach a organizm wcale nie domagał się narkotyku. Szybko poszło. Zasmiał się sam do siebie. Przesiedział u dziewczyny, u Camili, kilka godzin. Rozmawiali o tym co się stało. Nie przypuszczał że będzie w stanie o tym mówić. Cały tydzień unikał nawet najmniejszej wzmianki o tym a teraz rozmawiał bez emocji o tamtym dniu. Pil kawę wspominając.
- Budynek wydawał się mocny, mimo to szef dał nam tylko kilka minut. Rozdzileilismy się na kilka grup. Trzy piętra parter i piwnica. Stella poszła z kapitanem. - zadrżał mu glos ze zlosci. Przelknął gorycz i opowiadal dalej - Byli jako pierwsi na trzecim piętrze. Wyciągnęli wszystkich poszkodowanych z tamtego rejonu. Kiedy wychodzili kobieta która prowadziła Stella powiedziała że jej córka schowała się w piwnicy. Budynek płoną i nie było czasu na bieganie. A grupa którą była w piwnicy już dawno wyszła niczego nie znalezli. Kapitan... - znow zawiesił głos - Dał jej minutę a później wyszedł z budynku. Znalazła dziewczynke i chciała wyprowadzić ale schody się zawaliły. Komendant pozwolił nam na organizację pomocy. Razem z Kapitanem poszliśmy po nią. Wciagnelismy na linie dziewczynkę a później była kolej Stelli. Tyle że było za późno. Dach zawalił się do środka rujnujac wszystkie kondygnacje. Nim się ocknelismy ona już nie żyła.
- To straszne. - skwitowała Camilla - Zginęła jako bohaterka.
- I co jej po tym skoro jej nie ma. - odparł.
- Idąc do straży wiedziałeś że będziesz ratować ludzi. Wiedziałeś też że nie wszystkim da się pomóc. - patrzył na nią zdziwiony - Ona też to wiedziała.
- Wiedziałem że idę służy z ludźmi którzy mi pomogą. A nie wyślą na śmierć. Ona też im ufala. - warknął zdeterminowany.
- Więc kogo obwiniasz za ta tragedię? - spojrzał w jej oczy chcąc powiedzieć ale nie mógł. Oskarżyć byłego przyjaciela prosto w oczy było czymś oczywistym ale nie potrafił powodzieć tego na głos przy obcych. Może sam do końca nie obwiniał właśnie Matta. - Masz wybór. Możesz winić matkę dziewczynki. Pozwoliła dziecku bawić się w piwnicy. Możesz winić dziewczynkę, chociaż to dziecko... robi na co pozwolą dorośli. Możesz winić Stellę, ale jej nie chcesz winić. Więc winisz Kapitana. - powiedziała pewnie - Jest najłatwiej. W końcu dowodził. Mógł zrobić wiele żeby zapobiec temu a tego nie zrobił. W dodatku przeżył a ona nie. - przyglądał jej się, w głębi serca wiedział że ma rację. Trudno jednak było mu to przyznać.
Dalsza część dnia przesiedzieli w milczeniu. Dziś postanowił pójść do niej, ale nie wiedział o czym powinni rozmawiać. Wszystko co nim targalo przeróbki wczoraj. To wszystko było związane ze śmierci Stelli. Teraz to wie, nie bierze już oxykodonu i wydaje się że nie potrzebuje już "terapi". Jednak wciąż z tylu głowy miał jej słowa "Nie jest łatwo zerwać z tym. To siedzi w głowie.". Chciał dowiedzieć się więcej. Nie tylko o sobie, ale przede wszystkim o niej. Wydawało mu się jakby to co z nim robi było jej osobistą formom pokuty? Coś w niej było dziwnego. Nie przejęła się sobą a zależało jej na jego zdrowiu? Nie potrafił tego zrozumieć.
CZYTASZ
Chicago Fire - My Light...
FanfictionSeveride na byciu strażakiem zjadł zęby. Nic nie jest w stanie go nic zaskoczyć. Jednak w życiu prywatnym... nie ma takiej stabilności... Co zrobi, gdy spadnie na niego nieoczekiwane uczucie, poczucie obowiązku i ojcostwo? *Opowiadanie może zawier...