XII

414 24 25
                                    

Rok i cztery miesiące później.


    Wstał z nastawieniem jakiego dawno nie czuł. Miał wrażenie, że nie będzie dobry dzień. Coś w środku mówiło mu, że powinien uważać. Jak co dzień, nim zrobił każda inna czynność, wyszedł pobiegać na pobliską plażę. To było jego największe osiągniecie jakie udało mu się dokonać w L.A.. Zaraz po przylocie, gdy już wiedział gdzie znajduje się jego remiza, znalazł domek do wynajęcia. Tuż przy plaży. Mimo, iż wyobrażał sobie, że zapłaci krocie właściciel zgodził się na minimalny czynsz w zamian za opiekę nad zwierzęciem. I nie, nie był to pies czy kot. Bo z pewnością umarły z głodu przy trybie życia Severide. Było to ogromne trzymetrowe akwarium oddzielające dwa pomieszczenia. Miał je karmić odpowiednim pokarmem i wzywać raz na jakiś czas czyściciela. Dla Severida nie było w tym problemu. Potraktował to jak swego rodzaju terapie. Musiał dopilnować życia rybek. Wydawało mu się to śmieszne na początku, jak każdemu, ale gdy usłyszał, że najdroższa rybka w tym akwarium kosztuje ponad dwadzieścia tysięcy dolarów, jest przywieziona z Singapuru i jest jednym z najrzadszych gatunków. Trochę przestało mu się uśmiechać.

     Ze słuchawkami na uszach biegł swoim rytmem, w blasku pierwszych promieni słońca. Lubił L.A., chociaż na początku wątpił, że wytrzyma w tym skwarze. Przyleciał pod koniec września, więc upały były wciąż nie do zniesienia. W grudniu zrobiło się chłodniej, ale nie chłodniej jak w Chicago, gdzie temperatura spadała do minus piętnastu, było po prostu chłodniej. Teraz już mu wszystko jedno, przywykł, a bieganie stało się sposobem na to. Nie było mu łatwo, ale dał radę. Postawił sobie cel i go zrealizował. Rok w miejscu, które niczym nie przypomina domu. W niczym prócz remizy i zajęć pozna nią. Wciąż po pracy zajmuję się łodziami, a tu w krainie luksusu i bogactwa, ma co robić. Kolejny kilometr plaży zaliczony. Już mijał pierwszych przechodniów i ludzi surfujących o świcie. To była jedyna rzecz, której nie spróbował. Surfing. Nie bał się, ale nie czuł się do tego stworzony. Zrezygnował po pierwszej lekcji, jaką dostał od swojego dowódcy. Sam nie mógł się sobie nadziwić, że tak łatwo przyjmuje rozkazy, a nie je wydaje. W remizie, mimo swojego stopnia, był tylko strażakiem. Nie dowodził, bo tego nie chciał. Ten czas miał mu służyć do odcięcia się od wszystkiego, także od odpowiedzialności za ludzi pod jego rządami.

      Spojrzał na zegarek, zagalopował się z tym dystansem. Postanowił zawrócić i wtedy usłyszał krzyk. Głośny dobiegający z wody. Zobaczył jak mężczyzna stara się ratować kobietę z fali, która ją porwała. Obok nich bujał się na wodzie skuter, zapewne tego mężczyzny. Kelly dobiegł do nich, wyłaniających się z wody. Złapał za bark dziewczyny i we dwóch wyciągnęli ją z wody. Dopiero na plaży zobaczył co się dzieje naprawdę. Noga poszkodowanej była w strzępach. Dziewczyna była wpółprzytomna, więc spojrzał znacząco na mężczyznę.

- Płynąłem i ... nie zauważyłem jej na tej desce...- jąkał się przerażony - A potem...

- Dobra, dzwon po pomoc! - podał mu swój telefon, ale mężczyzna nie był w stanie nic zrobić, więc Kelly sam wybrał numer zdejmuje koszulę. - Porucznik Severide LAFD. Potrzebna pomóc na Santa Monica Beach jakieś pięć kilometrów od Santa Monica Pier w stronę Malibu. Dziewczyna z ramą szarpaną nogi. - dyspozytorka powiadomiła, że pomóc jest w drodze i zapytała czy strażak da sobie radę - Dam, tylko pośpieszcie się. - Gdy to wszystko mówił owijał swoją koszulką mogę dziewczyny, uciekając w miejscu największego krwawienia. - Cholera. - krzyknął - Daj mi swój sznurek z szortów. - mężczyzna zaskoczony nie rozumiał po co mu on - Pośpiesz się! Muszę jej zrobić opaskę uciskową na udzie, bo się wykrwawi. - warknął. Mężczyzna widząc jak strażak ratuje życie dziewczyny ocknął się letargu i zaczął mu pomagać. - Trzymaj mocno. - wskazał na kawałek materiału na ranie, a sam sprawdzał czy dziewczyna żyje. Nie wyczuwał pulsu, więc zaczął masaż serca. Robili to na zmianę przez dobre dwadzieścia minut, wtedy zjawiła się karetka i przejęła pacjentkę, a do mężczyzny przyjechała policja. Kelly spojrzał na swoje zakrwawiona dłonie i przypomniało mu się wiele złych chwil. To było to przeczucie, które miał rano. To nie będzie już dobry dzień.

     Wszedł do remizy witając się z kolegami. Patrzyli na niego jakoś dziwnie i dopiero Steve odważył się powiedzieć o co chodzi.

- No stary słyszeliśmy o twojej akcji ratunkowej na plaży. Co za dużo słonecznego patrolu? - zadrwił, ale to był jego styl komunikowania się z ludźmi, więc Kelly nie zareagował

- Zrobiłbyś to samo. - odparł idąc do szatni.

- Nie Kelly. Zrobiłbym to lepiej. - krzyknął za nim, ale Severide machnął tylko ręką. Przebrany poszedł do łazienki. Spojrzał na swoje dłonie i w między palcami dostrzegł małą czerwoną kropkę. Dobrze umysł się po tym całym zajęciu, dlaczego ona tam została? Zmył szybko ostatni ślad po porannym zdarzeniu i wrócił do pokoju gdzie siedzieli wszyscy.

      Pił kawę zastanawiając się co on właściwie tu jeszcze robi. Spojrzał po twarzach kolegów i uświadomił sobie, że z żadnym nie ma na tyle dobrych kontaktów, żeby móc porozmawiać o tym co czuje. Poczuł się obco w miejscu, które było jego domem od ponad roku.

- Severide. - usłyszał za sobą znajomy głos. Odwrócił się, a razem z nim w tamtym kierunku spojrzeli wszyscy. W drzwiach remizy stanął blondyn.

- A pan do.... - zaczął Steve z wyższością, ale przerwał mu Severide zrywają się z krzesła

- Casey? - zaskoczony nie mógł uwierzyć, że widzi przyjaciela.

- Przyjechałem do tego niby raju sprawdzić jak się masz? Nie dzwonisz nie piszesz. Odizolowałeś się od przyjaciół - Wypomniał mu

- Po to tu przyjechałem. - oznajmił smutno

- Ale chyba już dość? Nie sądzisz? - Casey przyjechał z jedną misją, o której nie wiedział nikt z pięćdziesiątki jedynki, nawet Boden.

- Po co przyjechałaś? - Kelly czuł o co chodzi i nie chciał dłużej przeciągnąć tego. Chciał usłyszeć od przyjaciela, dlaczego przyjechał na drugi koniec kraju?

- Nie ruszę się stąd bez Ciebie. - oznajmił pewnie. Kelly nie chciał roztrząsać dramatu przy kolegach, więc wyszedł z Caseyem na plac przed remizę.

- Matt, ja rozumiem, ale...

- Nie Kelly, nic nie rozumiesz. - powiedział - Pojechałeś Bóg wie gdzie, żeby się od nas odciąć. Rozumiem. - westchnął - Wiele się wydarzyło. Pewnie sam po czymś takim nie wróciłbym do Chicago. Ale minął ponad rok. Bez telefonu, maila, SMSa czy innego znaku życia. Nawet nie wiedzieliśmy gdzie jedziesz, żeby móc sprawdzić czy żyjesz. CFD niczego nie chciało nam zdradzić. Bo zasłaniali się biurokracją. - Casey jak zwykle podparł ręce na bokach, gdy mówił o czymś czego nie nie chciał mówić - Zwariuje jeśli nie wrócisz! - wyznał - Nowy dowódca squadu zrobił takie zamieszanie, że nie jesteśmy w stanie normalnie pracować. Przez niego remiza straciła najlepszym ludzi. Cruz, Capp odeszli po trzech miesiącach. Teraz odejść chce Brett, bo nie wytrzymuje jego zachowania. Nawet Boden ma go dość, ale nie ma podstawy aby się przeniósł albo żeby to wyrzucić. Kelly jesteś naszą ostatnią nadzieją. Remiza bez ciebie umrze.

- Ale co ja mogę? - zapytał będąc już pewnym tego co powinien zrobić. Ale czy dla niego było to dobre?

- Możesz wrócić. - odpowiedział pewnie - Komendant główny zdradził mi, że zapewnił cię, że jeśli będziesz chciał wrócić twoje miejsce będzie czekać. Więc...

- Nie wiem, Matt. - wciąż miał jakieś małe zawahania, spojrzał na przyjaciela i wszystko odeszło - Kiedy mamy lot?



I jak? Może być? :)

⭐ i komentarze mile widziane :)

Chicago Fire - My Light...Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz