Severide zadowolony, że po tygodniu przerwy może wrócić do pracy, stanął na progu remizy 51. Zdjął okulary przeciwsłoneczne i wszedł do środka witany przez resztę strażaków ekipy ratunkowej. Siedzieli przy stole jak zwykle. W ciągu tygodnia pogoda w Chicago zmieniła się z minus piętnaście na plus piętnaście. Słońce świeciło od kilku dni i ekipa pod dowództwem innego porucznika zdecydowała wynieść już swój stół. Mieli dość siedzenia w środku. Teraz śmiało mogli odetchnąć świeżym, wiosennym powietrzem, pomieszanym z zapachem paliwa wozów strażackich.
- Hej!!! Kogo nasze piękne oczy widzą!!! - zaśmiał się Capp.
- Nie takie piękne! - odparł rozbawiony porucznik, brakowało mu tego poczucia humoru. Odciął się od większości ludzi na ten tydzień, nie miał towarzyskiego nastroju.
- Poruczniku, jak rączka? Nie boli? - znów cały stół się zaśmiał
- Tacy zabawni jesteście? - zapytał przystając obok nich - Będziecie szorować trójkę tak długo, że odechce wam się śmiać z nieszczęścia porucznika. - Minął ich i wszedł do remizy. Uśmiech nie schodził mu z twarzy, chociaż w jego wnętrzu działo się tornado.
" Squad 3, Karetka 61. Zakleszczona para w samochodzie. West Root Street."
Ekipa w doskonałych nastrojach ruszyła z pomocą. Karetka wyjechała za nimi. Wszyscy zastanawiali się, co zastaną na miejscu? Zakleszczona para, brzmiało dosyć ciekawie, ale dyspozytor nie wspomniał o wypadku, więc jak zakleszczyli się w aucie. Dojeżdżali na miejsce, zobaczyli jak tłum ludzi wokół niebieskiego, nowiutkiego Audi R8, krzyczy i rzuca obelgi. Severidowi zaświeciły się oczy na widok samochodu. Wyskoczyli z wozu przeciskając się przez wrzeszczący tłum ludzi. Na boisku w parku biegały dzieci rodziców zgromadzonych na parkowej alejce. Dopiero gdy dotarli do auta, zrozumieli dlaczego. Mimo przyciemnionych szyb było widać... zbyt wiele. Nagi mężczyzna z wykrzywioną twarzą w bólu i zakłopotania, a na nim siedziała blondynka w samym staniku i płakała również z bólu i wstydu. Parka postanowiła sobie urządzić małą schadzkę w parku. Jednak nie pomyśleli o tym, że robią to w pobliżu boiska gdzie dzieci grają w football. Ich rodzice widząc co się dzieje zareagowali, a wtedy spłoszona para zakleszczyła się w aucie. Severide próbował otworzyć drzwi, ale nie mógł. Ekipa ratunkowa nie mogła zrobić nic więcej, niż zniszczyć drzwi do tego cacka.
- Cruz, przynieś nożyce i rozpierak. - rozkazał porucznik. Podszedł do auta prosząc partol, który się zjawił równo z nimi, aby odsunął gapiów. - Proszę zasłonić twarz.- Krzyknął do wnętrza pojazdu, po czym rozbił szybę.
- Człowieku oszalałeś!? - warknął na niego rozwścieczony mężczyzna z wnętrza - Wiesz ile ta szyba kosztuje!
- Nie. - odparł spokojnie porucznik - A ty wiesz ile kosztuje mandat za nieobyczajne zachowanie? - Severide nie powinien tak do niego mówić. Ale miał dobry humor i o ile blondynką siedzącą okrakiem była atrakcyjna, tak półnagi facet pod nią był okropnym widokiem z rana.
- Wyciągnij nas stąd! - zarządzała naga kobieta.
- Momencik. - Severide miał dziwną satysfakcję z tego, że oboje są bardzo źli i zestresowani. Zabrał od Joe rozpierak i wbił go w drzwi audi.
- Człowieku, co ty robisz? - mężczyzna w środku był zrozpaczony. Nie dość, że siedział roznegliżowany w jednoznacznej sytuacji z kobietą, to jeszcze czekał go mandat i strażak rozwalał mu nowy samochód. To nie był jego dzień. Kiedy drzwi się otworzyły kobieta zaczęła krzyczeć. Jej noga utkwiła między fotelem, a drzwiami i każdy ruch sprawił jej ból.
- Spokojnie. - uspokajał ją Kelly - Medyk coś Pani poda. - odwrócił się do Brett i pokazał na wnętrze pojazdu. Ta szybko zabrała plecak i podeszła do samochodu. Robiąc krótki wywiad, co nie było łatwe, wybrała odpowiedni lek i wstrzyknęła dziewczynie.
- Coś państwa boli? - zapytała grzecznie jak zwykle.
- Ślepa jesteś? - warknął mężczyzna - Nie możemy wyjść!!!
- Proszę się uspokoić. - upomniał go Severide
- Chcę stąd wyjść!!! - Znów wstrząsnął, Kelly przestał mieć opory. Wziął koc od Cappa i przykrył dziewczynie plecy. Kazał przejść Cruzowi na drugą stronę i zbić wszystkie szyby. Gdy strażak wykonywał rozkaz, właściciel prawie oszalał ze złości. Dopełnieniem było odcięcie dachu pojazdu. Wtedy mężczyzna zaczął płakać. Wył jak dziecko, któremu zepsuło zabawkę.
Kobietę udało się wyciągnąć. Z opatrzoną raną zabrana została do karetki, a mężczyznę zostawili policji. Na koniec jeszcze odgradzał się, że pozwie remizę za zniszczenie pojazdu, na co Kelly odparł krótko.
- Nie ty pierwszy, nie ostatni. - Po czym spakował swój zespół i ruszył do domu.
Pisząc raport mocno starał się nie uwzględniać swoich emocji. Musiałby wtedy najpierw przekazać tekst do cenzurowania i z pewnością większość była by zakreślona na czarno. Musiał zrobić to jednak skrupulatnie, w razie gdyby tamten facet naprawdę chciał pozwać ich o zniszczenie samochodu. Już wystarczy mu takich akcji. Po ostatniej gdzie rodzina pozwała remizę o to, że ludzie zginęli przez ich awarię sprzętu. A kamienica została zniszczona tak bardzo, że nie da się w niej mieszkać, ma dość pisania raportu i przedstawiania swojej wersji wydarzeń. Na szczęście wszystko rozeszło się po kościach. Miał nadzieję, że tutaj też tak będzie.
Casey przechodził właśnie obok pokoju wypoczynkowego, gdzie dostrzegł znajomą twarz.
- Demi? - zaskoczony wizytą dziewczyny, podszedł do niej i przywitał się - Co tutaj robisz?
- Przyniosłam przekąski. - wyznała, ale Matt od razu wiedział, że kłamie. Pełną powątpiewania miną dał jej do zrozumienia, że wie - Przyszłam porozmawiać z Kellym. - oznajmiła wzdychając.
- Po co? - zabrał ją z miejsca, gdzie nie tylko ściany, ale i każdy mebel miał uszy. Przeszli do części sypialnianej, skąd widać było gabinet Severida i samego go, pracującego nad raportem.
- Chcę z nim porozmawiać. - odpowiedziała szczerze i spokojnie. Jednak Casey wiedział, że to nie była by spokojna rozmowa.
- O czym chcesz z nim pogadać? - pytania jej faceta zaczynały ją wyprowadzać z równowagi.
- A jak myślisz? - zapytała ewidentnie zła - O Cami.
- Demi nie mieszaj się do tego. To dorośli ludzie...
- O nie Matt. Kiedy ktoś rani moja przyjaciółkę nie będę stała spokojnie. - zdeterminowana ruszyła w stronę biura Severida, ale Matt ją zatrzymał.
- Chcesz mu w pracy robić awanturę? - Nie rozumiał tej strasznej vendetty jaka prowadziła w imieniu Camilli. Jego dziewczyna nigdy nie była apatyczna, ale jeśli chodziło o Camille, potrafiła przesadzać z troską.
- Nie! Chce z nim porozmawiać. - powiedziała szczerze i w miarę spokojnie - Chcę, żeby odpowiedział mi na pytanie, dlaczego znów olewa Cami.
- Na to, ja ci mogę odpowiedzieć. - wyznał dziewczynie - Bo Cami nie chce go widzieć. - zaskoczona Demi uśmiechnęła się drwiąco - Myślisz, że Kelly nie ma uczuć. Spójrz na niego. - wskazał na gabinet z przeszklonymi drzwiami. Kelly siedział przy biurku pisząc coś, ale co chwila odrywał się od tej czynności chodząc po pomieszczeniu czy zaplatając ręce za głowa. Udawał, że stara się zrelaksować. Jednak słabo mu szło i Demi musiała przyznać, że Severide też nie trzyma się najlepiej. Ufała Mattowi, że na tyle zna przyjaciela, że wie jak on się czuje.
- Więc co mam robić? - westchnęła - Cami w domu siedzi i jak nikt nie widzi płacze. On chodzi jakby trenował do maratonu. Czy oni w ogóle potrafią ze sobą porozmawiać? - dziewczyna czuła się bezsilna, a nienawidziła tego.
- Jeśli nie będą chcieli, nic z tym nie zrobisz. - odparł jej Matt. Na jego słowa uśmiechnęła się, a ten uśmiech nie spodobał się kapitanowi - Co kombinujesz?
- Jeszcze nie wiem... Ale jak się dowiem, to dam Ci znać. - pocałowała go i uciekła w kierunku wyjścia.
CZYTASZ
Chicago Fire - My Light...
FanfictionSeveride na byciu strażakiem zjadł zęby. Nic nie jest w stanie go nic zaskoczyć. Jednak w życiu prywatnym... nie ma takiej stabilności... Co zrobi, gdy spadnie na niego nieoczekiwane uczucie, poczucie obowiązku i ojcostwo? *Opowiadanie może zawier...