I

792 36 12
                                    


Kelly siedział w swoim gabinecie od kilku godzin. Co rusz włączał się alarm, ale nie dla squadu. Miał dość tej bezczynności. W takich chwilach zbyt dużo myślał. A to sprowadzało się tylko do tego, że jeszcze bardziej był zły i rozżalony.

Na zewnątrz świtało. Spojrzał na zegarek było po piątej. Nie spał cała noc. Nie mógł. Gdy tylko zamykał oczy widział jej zwęglone ciało. Ten koszmarny widok długo nie wyjdzie z jego głowy. Jeśli miał być szczery chociaż ze sobą, to nie chciał by tak było. Jeśli zapomni o niej, zapomni też kto jest temu winien. A tym razem nie zamierzał odpuścić.

Zostało kilka godzin zmiany. Wyjechali do wypadku. Zwalone drzewo przygniotło auto, na szczęście puste. Akcja nie trwałą długo, pocięli i uprzątnęli pień, a potem zbierali się do remizy. Usłyszał sygnał swojego telefonu. Zdjął rękawice i sięgną do kieszeni. Wyjął telefon i zaplatany w niego łańcuszek. Tam sam, który znalazł wczoraj na akcji. Przyglądał się tępo w przedmiot, nie zwracając uwagi, że komórka wciąż dzwoni. Należała pewnie do tej dziewczyny. -pomyślał.

- Gotowi?- zawołał ściskając biżuterię w dłoni - Zbierajcie się, mamy jeszcze jeden przystanek. -Ekipa przytaknęła i spakowała ostatnie narzędzia. Byli niedaleko szpitala Gaffney, postanowił zwrócić własność. Wszyscy zdziwieni, że porucznik chce tu być, patrzeli po sobie, żaden jednak nie odezwał się. Nienawidził szpitali, nienawidził tego konkretnego szpitala. To tu kilka dni temu wydarzyła się tragedia jego życia. Nigdy więcej nie chciałby tu być. A jednak dziś postanowił obejść swój komfort psychiczny i wszedł do budynku. Na recepcji zapytał o poszkodowaną dziewczynę. Miła pielęgniarka wskazała mu salę, w której leżała. Przechodząc korytarzem dostrzegł salę, w której rozegrał się jego koszmar. Na szczęście nie musiał iść tamtędy. Dziewczyna leżała dwie sale wcześniej. Zapukał w futrynę otwartych drzwi. Leżała w białej piżamie szpitalnej, gapiąc się w ekran telefonu.

- Część. - przywitał się, zaskoczona zmrużyła oczy, chyba nie pamiętała kim jest.

- Część... strażak? Z wczorajszego... Kelly, tak? - jednak pamiętała, prztyknął, wchodząc w głąb pokoju. - Co tutaj robisz? - odchrząknęła, dawno do nikogo nie mówiła.

- Znalazlem to wczoraj na ulicy. Chyba należy do Ciebie. - Wyjął łańcuszek z kieszeni i pokazał dziewczynie. Nie miał pewności, że jest jej, ale gdy złapała łańcuszek w dłoń i uśmiechnęła się na jego widok wiedział, oddaje go w dobre ręce.

- Moja bransoletka. - zdziwiona, że ma ją w dłoni, spojrzała na Severida - Dziękuję. Myślałem, że przepadła. - szybko jednak posmutniała.

- Coś nie tak? - zmartwił się, może była uszkodzona?

- Nie, po prostu... Nie przyda mi już się. - oznajmiła dotykając jednej z zawieszek.

- Co znaczą te cyfry?

- Wygrane konkursy... - odparła melancholijne - Jestem tancerką... była tancerką. - poprawiła się - To tylko pasja, ale... 

- Co mówią lekarze? - Jeden dzień przekreślił marzenia dziewczyny. Było mu jej żal.

- Obiecują poprawę. Prognozują, że będę chodzić... kiedyś. - ironizowała - Ale już nigdy nie zatańczę. - wyglądała na pogodzoną z losem, Kelly czuł, że to tylko pozory.

- Lekarze czasem się mylą. Może jeszcze kiedyś zatańczysz. - rzucił bez namysłu.

- Nie wierzę w cuda. - odparła pewnie.

- Kilka lat temu, miałem kontuzję barku. Lekarze nie dawali mi szans na powrót do sprawności, a trzy miesiące później, wróciłem do pracy. - wyznał. 

- Kontuzja barku? - przytaknął - To chyba nie najlepsze porównanie do tego...- wskazała na owinięte nogi bandażami.Nie byłą zła, naprawdę wdawała się nie przejmować zbytnio tym co się stało. 

- Musisz myśleć pozytywnie.

- Cały czas to robię. - odparła. Wpatrując się w jego jasnozielone oczy, zastanawiała się dlaczego ukrywa w sobie tyle smutku. Jej szarozielone spojrzenie sprawiło, że poczuł się źle. Nie powinno go tam być, a już na pewno nie powinien pozwolić jej patrzeć tak na siebie.

- Muszę iść, życzę zdrowia. - odwrócił się i chciał wyjść.

- Kelly  - zawołała za nim, zatrzyma się w drzwiach - Ty też masz swoją tajemnicę. - stwierdziła, ale mimowolnie przytaknął - Dlatego nie chciałeś tu przyjechać? - na to pytanie już nie odpowiedział. Wyszedł ze szpitala jak oparzony.

Przekręcić klucz w zamku jak zwykle ostatnio nie spiesząc się. Był wyczerpany psychicznie. Przestępując próg uderzyła go cisza. Nie była błoga, a przerażająca. Miał dosyć tego. Od razu skierował się do sypialni. Tam pod łóżkiem miał schowane tabletki. Ukradł je tydzień temu Brett z plecaka, a drugie kupił od dilera w Englewood. Hydroksyzyna i Oksykodon. Ostatnie dwie wypadły na jego rękę. Połknął obie. Nie zastanawiał się co będzie dalej. Skąd weźmie następną dawkę. Chciał tylko, aby szybko zadziałały. W ubraniu położył się spać.

Wybudził go sygnał dzwonka do drzwi. Zwlókł się z łóżka. Wciąż miał na sobie ciuchy z dnia poprzedniego. Spojrzał na zegarek w kuchni. Była pierwsza w nocy. Kto o tej porze czegoś od niego chce? Otworzył. Za nimi stała Stella. Uśmiechnięta od ucha do ucha, weszła do mieszkania, odpychając go od drzwi. Zobaczyła ogromny bałagan na podłodze i w każdym koncie. 

- Zostawiam cię na pięć minut, a ty robisz z mieszkania chlew? - warknęła. Stał w szoku, nie mogąc oderwać od niej wzroku. Jak to było możliwe, ona nie żyła. Jak mógł ją widzieć, jak mógł ją słyszeć... Wtedy uświadomił sobie, że to co brał przez ostatni czas, może spowodować halucynacje. Bez namysłu podszedł do dziewczyny.

- Nie jesteś prawdziwa. - wymamrotał.

- Fakt, nie jestem. Jestem tu. - wskazała na jego serce i głowę - Ale jeśli nie przestaniesz się tak zachowywać, nakopię ci do tyłka, nawet zza grobu. 


Otworzył oczy z sercem walącym prawie dwieście na godzinę. Wciąż leżał w  łóżku, ubrany tak jak przyszedł. Postanowił wziąć szybki prysznic i wrócić do łóżka. Nalał, po drodze do łazienki, whisky i  zabrał szklankę ze sobą. Ciepła woda lała się po jego ciele strumieniem. Nie miał zamiaru zmniejszać ciepła, wręcz odwrotnie. Z chwili na chwilę przesuwał dźwignie bateria w stronę czerwonej kropki. Na ciało lał mu się prawie wrzątek. W głowie siedziała mu myślał jak czułą się ona, gdy do jej ciała przywarło ubranie, które miała pod uniformem. Jak ogromnie musiała cierpieć, tak jak on teraz. Nie to było bez porównania. Jego skóra nabierała czerwonego koloru, i zaczęła okropnie piec. Z ogromnym bólem przekręcił dźwignie na zimną wodę. Załamany uklękną, trzymając się ściany. Płakał, ale krople wody maskowały jego wylew uczuć. Miał dosyć, chciał już przestać czuć.


Proszę, next!

Może i to nie jest szczyt moich umiejętności, ale ułożyłam już tą historię w mojej głowie. I podoba mi się. Wiec wam ją dam. Po kolei systematycznie... 

⭐ i komentarze mile widziane.

Konstruktywna krytyka także :D

 Dziękuje :)


Chicago Fire - My Light...Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz