XXIII

379 22 23
                                    

Wóz 81 i 51 zajechały do remizy. Strażacy wykończeni poszli prosto do pokoi sypialnianych, a ci którzy ubrudzili się w poszukiwaniu poszkodowanych zmierzali do łazienki. Brakowało tylko squadu 3. Jechali na samym końcu, bo czekali na swojego dowódcę. Kelly jednak nie wrócił z nimi. Gdy przeszukiwali budynek natknął się na zamknięte na klucz drzwi, zza których dobiegały krzyki młodej kobiety i płacz dziecka. Kelly musiał użyć slamigana do ich otwarcia, a nie było to łatwe w zadymionym pomieszczeniu. Gdy uderzył trzeci raz drzwi ustąpiły i wydostał z pomieszczenia matkę i dziecko. Niestety, drzwi ustąpiły zbyt gwałtownie i przygniotły dłoń porucznika. Karetka 61 chciała zabrać go na szpital, ale odmówił. Po czym do akcji wkroczył Casey i powiedział, że bez konsultacji lekarskiej nie dopuści go do dalszej służby. Kelly musiał ustąpić, więc pojechał jednak z dziewczynami do Med. Szybkie prześwietlenie wykazało brak złamań, ale silne stłuczenie skłoniło doktora Choi do wypisania zwolnienia Severida z dalszej służby. Przyjął to ze spokojem. Wiedział, że tak właśnie się to skończy. Był nieprzydatny jako jednoręki strażak. Poza tym winił się dziś za zbyt wiele rzeczy, więc nie był gotowy na dalszą służbę. Przyjechał z sześćdziesiątką jedynką do remizy. Od razu powiadomił Matta i Bodena o ty co się stało z jego ręką. Powiedział, że napisze raport i odda jeszcze dziś. Ale Boden nie chciał o tym słyszeć. Severide był praworęczny, a właśnie ta ręka była owinięta teraz bandażem. Chciał aby szybko doszedł do sprawności więc zakazał mu ją forsować, nawet pisząc głupi raport. Kelly zabrał rzeczy i wskoczył w mustanga. Nie powinien prowadzić, ale uznał, że jadąc dwadzieścia na godzinę da radę dojechać do domu. Po drodze, przez wolne tępo jazdy, zaczął myśleć. I doszedł do wniosku, że jest winny komuś przeprosiny. Nie liczył, który to już raz w tym tygodniu, bo z pewnością by się pomylił w liczeniu. Ale nie mógł sobie odpuścić. Podjechał pod jej dom, myślał, że będzie musiał na nią czekać. Jednak w środku paliło się światło. Stanął na progu jej domu zdeterminowany do nie dania się spławić. Otworzyła zła. Widać było po niej, że dopiero przestała płakać. Poczuł się wtedy jeszcze gorzej. Ciężko było mu znaleźć odpowiednie słowa.

- Nic nie mów. - uprzedziła go, wpuszczając do środka. Zaskoczyła go. Liczył bardziej na coś w stylu " nie chcę cię znać", " nienawidzę cię". I to wszystko miało się rozegrać przy drzwiach. Wejście do jej domu było szczytem marzeń w porównaniu do oczekiwań. Minęła go gdy zatrzymał się tuż za drzwiami. - Oboje spieprzyliśmy tą idealną mistyfikację. - dodała.

- Myślę, że nie była ona w ogóle potrzebna. - wyznał.

- O co ty nie powiesz? - fuknęła pod nosem - Kelly, wiem po co przyszedłeś, ale odpuść. - zmęczona usiadła na fotel, pociągając nosem - Dopiero wróciłam. Przeszłam całe Michigan Avenue i East Chestnut Street, żeby dostać się na bus. Bo ty zabrałeś samochód, a ja zostawiłam telefon w domu. - wyznała. Jednak on nie dał sobie wmówić, że łzy są tylko przez niewygodne buty.

- Przepraszam. - rzucił, ale dziewczyna przecząco pokiwała głową.

- Po co? Skoro za chwilę znów coś się stanie i znów będziesz przepraszać. - nie była już zdenerwowana, co bardzo zaniepokoiło Severida, była po prostu smutna i znudzona tym wszystkim - Może poczekaj do końca miesiąca i przeprosisz hurtem. - dodała masując stopę.

- Wiesz, że gdyby nie wezwanie, nie wyszedłbym. - czuł dziwną potrzebę wytłumaczenia się. Ale jej było już wszystko jedno.

- Mam nadzieję. - szepnęła - Kelly, tak właściwie to sama jestem sobie winna. - wstała zdeterminowana. Po rozmowie, a właściwie jej monologu do matki, powiedzenie co naprawdę czuje wydawało się bardzo łatwe. - Niepotrzebnie cię w ogóle o to prosiłam. Co niby chciałam tym osiągnąć? Trzeba było odpisać jej, że jestem zajęta, albo wystawić ją do wiatru. - Minęła go idąc do kuchni, łzy powoli wysychały - Ale dziękuję ci za to, co się stało. Dzięki tobie w końcu zrozumiałam pare rzeczy. - Słuchał jej z coraz większym lękiem, że zakończenie tego wywodu mu się nie spodoba. - Po pierwsze, moja matka się nie zmieni, bez względu na to, co zrobię czy powiem. - nalała wodę do szklanki - Po drugie, jestem beznadziejna w utrzymywaniu postanowień. - upiła łyk i z wzrokiem wbitym w szklankę zaczęła - Po trzecie... - spojrzała na niego czując ukłucie w sercu - Pcham się w twoje życie, a ty mnie w nim w ogóle nie chcesz. - zakończyła.

- To nie tak...

- Właśnie, że tak. - stanowczo odłożyła szklankę z wodą na blat - Kelly, ty masz swoje życie, ja swoje. Znalazłam ci mieszkanie i na tym powinniśmy zakończyć naszą znajomość. Gdy tylko jesteśmy obok siebie coś się dzieje. - czuła, że to idzie w kierunku końca, dlatego jej oczy znów się zaszkliły - Albo się całujemy, albo na siebie wrzeszczymy. Beznadziejna sprawa i to, tak jak moja matka, się nie zmieni. Więc może odpuśćmy sobie!

- Więc, może po prostu, powinniśmy przestać udawać? - zaskoczył ją, to brzmiało jak przyznanie jej racji, ale czuła, że tam jest drugie dno - Ty przestaniesz udawać, że nie zależy ci na mnie, a ja w końcu przyznam się przed sobą, że też coś do ciebie czuję. - Była bliska omdlenia, gdy to usłyszała, jej serce przyspieszyło, a gardło jakby się zatkało, nie umiała wydobyć z siebie ani jednego słowa. - Cholernie źle się poczułem, gdy cię tam zostawiłem. - oznajmił - Niepotrzebnie krzyczałem i mogłem zrobić wiele rzeczy inaczej. Za to przepraszam, ale za pocałunek cię nie przeproszę. - powoli zaczął do niej podchodzić, chciał wykorzystać chwilę jej dezorientacji i kontynuował - Cami, oboje nie jesteśmy idealni, ale to nie ma znaczenia. Dogadujemy się jakoś. Idzie nam jak Syzyfowi pod górę, ale...

- Kelly! - przerwała mu gdy doszło do niej jak blisko się znalazł, odskoczyła do tyłu - Nie! Nie słyszałeś co powiedziałam. Mam dosyć! - krzyknęła - Co z tego, że teraz się pogodzimy, skoro za chwilę znów zaczniemy się ranić! To jest bezsensu! Minął tydzień odkąd wróciłam do twojego życia, a ty do mojego. Patrz ile się wydarzyło.

- Czyli nic do mnie nie czujesz?

- Ale jaki to ma znaczenie? - westchnęła.

- Duże. - odparł stanowczo - Bardzo duże.

- Mam ci wyznać miłość? - warknęła na niego - Tak, wciąż cię kocham i wciąż mi na tobie zależy! Ale to nie ma znaczenia, bo... - przerwał jej całując ją. Przez moment poddała się temu uniesieniu, jednak szybko wrócił jej rozum. - Powiedziałam nie! - uderzyła go w twarz, tak mocno, że sama poczuła jak piecze ją dłoń. Zakryła nią usta, będąc w szoku. Chciała przeprosić, ale uznała, że nie żałuje. To pomoże mu zrozumieć, że ona nie jest dla niego. - Wyjdź. - poprosiła.


LadyEvcia mam nadzieję że tym razem nie zepsuje ci poranka xd

Chicago Fire - My Light...Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz