Usiadła na sofie naprzeciw gościa. Wcześniej patrzyła kawę dobre dziesięć minut. Przeciągała jak mogła, by w końcu uspokoić się i móc porozmawiać z nim bez zbędnych emocji. Nie chciała zaczynać pierwsza, w końcu to on chciał rozmawiać, poza tym nie chciała powiedzieć, czegoś więcej niż musiała.
- Więc chodzisz do psychiatry. - wypalił nagle wpatrując się w jej reakcję, była zaskoczona, że zaczął bez ogródek.
- O terapii nie będę rozmawiać. Doktor Charles powiedział, że to tylko moja sprawa, więc nie muszę się nikomu spowiadać. - upiła łyk czarnego napoju czekając na koleje pytanie.
- Chciałem tylko powiedzieć... cieszę się, że masz się lepiej. Myślałem, że nie zrobisz tego o co prosiłem.
- Nie zrobiłam tego dla ciebie. - oznajmiła surowo, patrząc prosto w jego oczy - Zrobiłam to przez ciebie. - patrzył pytająco, więc ciągnęła dalej - Po tym jak skłamałeś, by ocalić moje życie, a potem olałeś mnie i wyjechałeś. - chciał zaprotestować, ale nie mógł, bo to prawda - Po tym wszystkim wpadłam w jeszcze większy dół. Nawet doktor Connor nie mógł sobie ze mną poradzić. Chciałam znów ze sobą skończyć, ale wtedy... Pomyślałam o tym, co się stało przez ten cały czas, gdy byłam bez ciebie i z tobą. To wszystko naprawdę nie miało sensu, a ja brnęłam w to jak wariatka. Więc pomyślałam, że skończę pajacować i zrobię coś, co dla odmiany będzie dla mnie dobre.
- Przepraszam. - powiedział cicho.
- Za co tym razem? - zacisnęła zęby, aby nie krzyknąć - Już raz przeprosiłeś, za to, że wróciłeś.
- Teraz przepraszam, że wyjechałem.
- Nie bądź śmieszny. - wstała aby rozchodzić nerwy - Myślisz, że dlatego dostałeś w twarz? - Kelly już nie wiedział co myśleć, więc przytaknął - Wyraźnie powiedziałeś dlaczego musisz wyjechać, nie jestem jakąś zapatrzoną w siebie laską, która ma gdzieś cudze uczucia. Musiałeś uciec, rozumiem, sama chciałam zrobić to samo.
- Więc dlaczego?
- Dlaczego... - zająknęła się i uśmiechnęła pod nosem - Kelly Severide. Najmądrzejszy ze wszystkich ludzi w Chicago, a taki głupi. - oburzył się jej obelgami, ale nie zareagował - Odkąd wiedziałam, że już nie bierzesz starałam się abyś był przy mnie. Nie dlatego, że ty mnie potrzebowałeś, ale dlatego, że ja tego potrzebowałam. Przyznaję, że wtedy było to chore i mogłam inaczej to okazać. Ale... - zwróciła się do niego, patrząc mu w oczy - Zakochałam się w tobie. - oznajmiła - Nie dlatego, że byłeś zepsuty jak ja. Ale dlatego, że mimo swoich problemów nie zrezygnowałeś z pomagania mi. - Kelly nie spodziewał się, że usłyszy te dwa słowa. Że Camilla mogła by... Musiał to sobie poukładać w głowie. Dziewczyna zauważyła jego zakłopotanie i znów usiadła na przeciw niego. - Zostawiłeś mnie wtedy i pogodziłam się z tym. Ale myślałam, że mimo wszytko, napiszesz, zadzwonisz... cokolwiek co znaczyłoby, że jestem dla ciebie ważna. A ty nic. Pomyślałam, że przez to, że jestem wariatką, więc znów się załamałam. Przestałam przychodzić na rehabilitację. Lekarze starali się zmienić moją decyzję, ale nie dali rady. Wzięłam leki i popiłam alkoholem. Liczyłam, że to będzie koniec. Na moje szczęście znalazła mnie Demi. - dziewczyna uśmiechnęła się na myśl o przyjaciółce - Zamieszkała obok mnie dzień wcześniej i przyszła się przywitać. Przypadkiem, gdy zapukała do moich drzwi, znalazła mnie leżącą we własnych wymiotach i konwulsjach. Dawka była za mała by się zabić. Demi została ze mną gdy doktor Charles zabrał mnie na psychiatrię. Była ze mną zawsze i wspierała... a ciebie nie było. - to zdanie uderzyło w porucznika bardziej niż wszystkie poprzednie - Gdy zjawiłeś się w moim biurze, myślałam na początku, że wróciłeś. Potem doszły do mnie słowa Lili i zobaczyłam twoja zaskoczoną minę. Nie wiedziałeś do kogo idziesz. Postanowiłam rozegrać to na chłodno. - westchnęła - Tyle, że ty wolałeś zepsuć wszystko udając urażonego chłopca. - skwitowała. Severide wciąż nie wiedział co powiedzieć, w zasadzie każde słowo Camilli zatykało jego gardło jeszcze bardziej. - Chciałam dać ci to po co przyszedłeś i zniknąć. Ale ty... - zamilkła w końcu. Nic więcej nie miała do dodania. Smutna podniosła kubek z kawą.
- Dlaczego wtedy nic nie powiedziałaś? - to pytanie wypadło z jego ust szybciej niż zdążył je dobrze przemyśleć, podniósł na nią wzrok, chciał wiedzieć czy mógł wtedy coś zauważyć. Czy dawała mu znaki, a on ich nie widział? Czy po prostu to dobrze ukrywała.
- Miałam pogrążonemu w żałobie mężczyźnie wyznać miłość? - zaśmiała się z jego rozumowania - Oszalałeś? Chciałam cię mieć przy sobie, a gdybym ci powiedziała uciekłbyś gdzie pieprz rośnie. - odpowiedziała wracając do kuchni. Odłożyła dźwięcznie kubek do zlewu i oparła się przy nim. - Cały czas mówiłeś o przyjaźni. Więc starałam się być przyjaciółką. Mimo swoich defektów, które ukryłam z tego samego powodu.
- Przepraszam. - znalazł się bezszelestnie tuż przy niej - Przepraszam za wszystko co przeszłaś przeze mnie. - spojrzała na niego chcąc go znów zbluzgać, ale dostrzegła szczerość w jego oczach i prawdziwą skruchę. Nie robił tego umyślnie, dobrze o tym wiedziała, jednak dalej ją to bolało. Zastanawiała się, co będzie dla niej lepsze? Życie bez Severida, czy z nim jako... ciężko powiedzieć kim... znajomym?
- Przestań przepraszać. To nic nie zmieni. - oznajmiła - Oboje jesteśmy winni tej sytuacji. Ja bo się w tobie zakochałam, a ty bo tego nie odwzajemniłeś. - znów zwiesiła głowę i uroniła jedną łzę, w zasadzie sama wypłynęła z jej oka. - Powinieneś już iść, twoja zmiana zaczyna się za piętnaście minut. - zaskoczyła go, że wie o takich drobiazgach - Ja też muszę jechać do biura, nie zrobiłam jeszcze dokumentów dotyczących tego loftu, a chcesz się tam chyba szybko przeprowadzić.
- Dlaczego tak myślisz?
- Demi z pewnością zrobiła ci awanturę. - zaśmiała się, dobrze znała swoją przyjaciółkę, chociaż dopiero rok. Spojrzała na Severida, potwierdził jej przypuszczenia. - Więc musisz wiedzieć, że jest nieugięta i nie wybaczy ci tego co zrobiłeś, a przynajmniej nie tak szybko jak ja. - dodała mijając go.
- Więc mi wybaczyłaś? - zaskoczony znów podążył za nią. Cieszył się z tego jak dziecko, które dostało zabawkę.
- Powiedzmy, że nie widzę sensu dalej być na Ciebie zła. - ubrała czarne szpilki i znów stanęła przed nim. Teraz była prawie w jego wzroście. - Urazy są toksyczne, a ja mam dość bycia w toksycznych związkach. - zamknęła oczy karcąc siebie w duchu za zły dobór słów - Uznajmy, że tego nie powiedziała. - uśmiechnęła się zawstydziła sięgając po torebkę. Jemu dla odmiany bardzo spodobało się jak zabrzmiało to zdanie w jej ustach. Sam nie wiedział jak szeroko się uśmiechnął po jej słowach.
- Idziemy? - Zapytała stojąc gotowa do wyjścia. Dziękował sama sobie, że zrobiła makijaż i nie rozmazała się płacząc. Bo purpura na jej twarzy paliła ją na policzkach. Severide wpatrywał się w nią z uśmiechem, co nie pomagało w opanowaniu swoich uczuć.
Kolejny. Pewnie dostanę burę za uległość Cami,
ale mam dość dramy na razie w swoim życiu.
⭐ i komentarze mile widziane
CZYTASZ
Chicago Fire - My Light...
FanfictionSeveride na byciu strażakiem zjadł zęby. Nic nie jest w stanie go nic zaskoczyć. Jednak w życiu prywatnym... nie ma takiej stabilności... Co zrobi, gdy spadnie na niego nieoczekiwane uczucie, poczucie obowiązku i ojcostwo? *Opowiadanie może zawier...