Rozdział 27

83 11 9
                                    


Przywołanie broni dla wprawnego boga śmierci nie stanowiło żadnego problemu. Mógł to zrobić gdziekolwiek i kiedykolwiek, nie zważając na okoliczności. Jednak Andatejka miała tego dokonać pierwszy raz, a w dodatku Heptling liczył na olbrzymi łut szczęścia, o czym naturalnie nie wspomniał swojej podopiecznej, nie chcąc kłaść na jej ramiona dodatkowego brzemienia niespełnionych oczekiwań. Swoje przypuszczenia opierał wyłącznie na wrażeniu, jakie odniósł z ich pierwszego spotkania i które zapadło mu w pamięci, czego nigdy nie starał się nawet ukrywać. W zasadzie to, co chciał zrobić, ocierało się o czyste szaleństwo. Zastanawiał się, czy nie zrezygnować i odczekać jeszcze jakiś czas, gdy z szeregu rosnących wątpliwości wyrwał go wysoki głos:

– Właściwie, jak mam się do pana zwracać?

Rychło w porę zganiła się w myślach Collette, odwracając głowę w bok, aby ukryć swoje zażenowanie. Poza tym, czuła jakieś dziwne uderzenia gorąca w policzki, więc ukróciła to w najprostszy sposób, jaki jej wpadł do głowy. Związała włosy z tyłu w niechlujną kitkę z wypadającymi pasmami i przykładała zimne dłonie do rozgrzanej twarzy, mając nadzieję, że zadziała to na zasadzie kompresu. Po chwili stwierdziła, że pomysł wcale nie był taki głupi, bo cel został osiągnięty.

– Może być po imieniu. Nie sprawia mi to jakiejś szczególnej różnicy – odpowiedział spokojnie, nie widząc w pytaniu nic właściwego.

Nawet jeśli miał dobre intencje, w niczym nie pomógł podjąć decyzji Andatejce. Nie wyobrażała sobie mówić do kogoś starszego od siebie tak zwyczajnie po imieniu. Kłóciło to się z jej zasadami. Z drugiej strony, ciągłe nadużywanie bezosobowej formy per „proszę pana" było równie uciążliwe, co niepotrzebne. Kiwnęła głową, przykładając drugą dłoń do policzka i uciekając wzrokiem, znowu powracając do swoich bosych stóp. Nie było to jakieś niezwykłe z tego, co się zorientowała, idąc przez miasto. Sądziła, że tylko tam, gdzie się wychowywała, było tak biednie. Poczucie, że chociaż w czymś pasuje do społeczności podziałało na nią niezwykle przyjemnie, zalewając kojącym ciepłem i nawet napawając odrobinkę optymizmem.

Szkoła Shinigamich znajdowała się w innym wymiarze, a każdy z bogów potrafił bez problemu przechodzić do swojego wymiaru jak i na ziemię, tyle, że Andatejka, zbyt zaaferowana wizją zakupów, zupełnie nie zwróciła na to uwagi, a dopiero gdy dłuższy czas podążała za swoim opiekunem i miała okazję rozglądać się na boki, zobaczyła, że ludzie ubierają się trochę inaczej, niż jak ich zapamiętała ze swojego życia jako człowiek. Jeszcze nie wiedziała, że czas w wymiarach zupełnie się nie pokrywał, a boskiemu wymiarowi było bliżej do piekielnego, niż do ludzkiego. Dlatego chłonęła widoki i pożerała wzrokiem każdą napotkaną osobę. Czasami delikatnie ciągnęła za rękaw boga śmierci, żeby o coś się zapytać, co wydało się jej wybitnie zajmujące i nie zwrócić na siebie jakoś szczególnie uwagi. Pomimo zapewnień, że są niewidzialni dla zwykłych śmiertelników, wolała zachować pewną niezbędną w jej mniemaniu ostrożność. Poza tym, jak to niewidzialni? A nuż ktoś będzie umierał? Albo ktoś z tych ludzi będzie istotą nadprzyrodzoną? Albo zwyczajnie ta cała niewidzialność to tylko bajeczka, albo coś się zepsuje...

Mijali właśnie jakieś zbiegowisko ludzi, które powoli rozchodziło się do domów. Razem z Heptlingiem ostrożnie przeciskali się przez zbity tłum, bardziej z czystej ciekawości niż z faktycznej potrzeby. Na samym środku stał duchowny i skraplał wodą święcona głowy wiernych, czemu towarzyszyło nabożne, nieco zbyt gorączkowe mechaniczne powtarzanie znaku krzyża. Andatejka przykucnęła pomiędzy dwoma rosłymi mężczyznami i przez szparę pomiędzy ich ciałami ciekawie rozglądała się, co jest powodem takiego zamieszania, jednak od księży wolała trzymać się profilaktycznie z daleka. Już przez jednego z nich straciła życie, nie zamierzała ryzykować ponownie fałszywego kroku.

Wspomnienia demonów | KuroshitsujiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz