Rozdział 19

115 14 2
                                    


Grell klął jeszcze przez dobrą chwilę, rzucając pod adresem hrabiego Phantomhive najbardziej wyszukane przekleństwa, jakie tylko miał na końcu języka. Kreatywny umysł tworzył coraz to nowe obelgi, które wydostawały się z jego ust, a na całe szczęście nie docierały do niczyich uszu, bo po ich usłyszeniu pewnie już nigdy nikt nie chciałby przebywać w towarzystwie tak wulgarnego osobnika. Rozwścieczony rzucił swoją piłę na ziemię i kopnął ją tak mocno, że odleciała kilka metrów dalej, zarywając ostrzem ząbków o ziemię i brudząc się w błocie. Pędząc, okręciła się kilka razy dookoła swojej osi na śliskiej mazi, zanim nie wytraciła prędkości i nie zatrzymała się, przechylając na bok. Nawet za nią nie pobiegł, chociaż znany był ze swojej miłości do ulubionej broni, którą przecież sam stworzył, ślęcząc wieczorami nad jej projektem i składaniem. Pozwolił, by tak leżała, samotna i biedna, jakby wszystkie nieszczęścia były jej winą.

Przejmujący wiatr znowu dawał mu się we znaki. Jakby nie miał dość własnych kłopotów, to natura postanowiła mu dorzucić własne, odzierając go z łez złości spływających po policzkach i chłodząc do szpiku kości i tak zamrożone serce.

Zamachnął ręką zaciśniętą w pięść, szukając czegoś, na czym mógłby się wyżyć. W tej chwili tak bardzo nienawidził hrabiego, że w akcie szału mógłby go zwyczajnie zabić. Pomysł wcale nie wydawał mu się taki zły. Podszedł do klęczącego chłopca, nieświadomego zupełnie, co się wokół niego dzieje, zapatrzonego w historię demona rozgrywającą się przed jego oczami. Kamerdyner leżał w podartym fraku, z niezasklepiającą się raną. Niezwykły widok. Grell widział kłębiące się z nad rany nagrania, które jakoś dziwnie się rozdwajały fragmentami, ale nie zastanawiał się nad ich specyfiką. Nie był do tego w nastroju, nie obchodziło go to. Wmawiał sobie, ze go to nie interesuje, bo czuł, że w przeciwnym razie zupełnie by się załamał. Tym razem, zależało mu za bardzo. Splunął tylko z pogardą na widok swojego... ukochanego. Nawet ten wyraz, tak często wykrzykiwany, przy rozmaitych okazjach, przechodził mu z trudem przez gardło. Ukochany, tak? Dobre sobie. Najlepsza kpina, jaką widział świat. Shinigami zakochany w demonie...

– I jak, Sebastianie? Dobrze ci? Jesteś szczęśliwy, że twój gówniarz babrze ci się w pamięci? – wykrzykiwał w złości, kopiąc leżącego demona w nogę – Powiedz mi, jak to jest? Jak to jest, być pokonanym, chociaż uważało się za niezwyciężonego?! Wielki pan demon. Cholernie fajne uczucie, prawda?! Utracić marzenia... Ale co ty możesz o tym wiedzieć? Jesteś cholernym demonem bez uczuć, nie masz krzty zrozumienia dla innych! Przecież liczy się tylko twój idealizm, sadyzm i samolubna pogarda dla cudzych uczuć...

Sługa i pan zachowywali się tak, jakby ich wcale nie było i zupełnie ich nie dotyczyło. Nieruchomo, obojętnie, chciałoby się rzec, zupełnie nie z tego świata. Jakby bolesne słowa Shinigamiego nie były o nich, tylko pustą, czczą historyjką dla dzieci, opowiadaną w cieple domowego ogniska.

To miało być dla niego, te wszystkie wspomnienia. To on go pokonał, pociął, poświęcił się, nawet opiekował tym kociakiem, co mu tak bezczelnie zanieczyścił płaszcz... I przegrał. Czerwone policzki od złości rozciągnęły się, ukazując zaciśnięte, trójkątne zęby. Chciał zabić Ciela. Nie obchodziło go to, że tym samym złamie prawo. Nie był przeznaczony w spisie dusz do zabrania, więc powinien być wobec niego neutralny, a on pałał nienawiścią tak głęboką, że wydawało mu się, że w tym momencie jest gorszy w swoim zapędzie od samego zła.

Szlochając, podbiegł do swojej porzuconej piły. Rękawem koszuli otarł ją z błota i sprawdził, czy łańcuch nie uległ pęknięciu. Ostrze ząbków na delikatnej skórze tylko rozpalało w nim chęć zemsty. Nie tak miało być.

Jeden odskok i zamach. Stał nad nim, naprawdę tego chciał, ale zabrakło mu sił. Nie dał rady tego zrobić. Tak samo jak niegdyś Madame Red, kiedy jeszcze razem pracowali jako Kuba Rozpruwacz. Wciąż miał w pamięci obraz kobiety z włosami koloru lukrecji, która okazała się zbyt słaba, aby zabić własnego siostrzeńca, chociaż odkrył jej największą tajemnicę.

To było ich pierwsze spotkanie, kiedy nie udawał już nikogo. Mina zdumionego Ciela i ten chytry uśmieszek Sebastiana mówiący o tym, że domyślał się jego prawdziwej tożsamości.

Palce odmówiły mu posłuszeństwa. Zziębnięte mięśnie zadrżały, a piła wypadła mu z rąk, prosto na hrabiego i jego kamerdynera. Nawet nie zareagował, stał jakby wrósł w ziemię i skamieniał. Jedynie ruch gałek ocznych jeszcze utwierdzał go w przekonaniu, że nie stracił do końca możliwości motorycznych. Dlaczego wówczas nawet nie ruszył się z miejsca, nie miał zielonego pojęcia. Gdyby miał wówczas opisać, co czuł, powiedziałby, że ogarnęła go niemoc. Ku jego zdziwieniu, piła zatrzymała się sama i ześlizgnęła po niewidzialnej kopule na bok, omijając demona i jego duszę.

– O, jakie luksusy. Zwykłemu śmiertelnikowi można przeszkodzić, zniszczyć jego nagrania, a demony mają chyba jakąś polisę na taki wypadek.

Rozgoryczony stanął w miejscu, kręcąc ognistą głową na boki, machnął rękoma i usiadł na chłodnej ziemi wśród liści.

Poczuł się wykorzystany w grze, o której istnieniu nie do końca wiedział. Był jak pionek w rozgrywce szachów: miał wykonać swój ruch, jaki dla niego zaplanowano. I zrobił to, dokładnie według wskazówek i oczekiwań. Tylko po co?

Nie został zdjęty z szachownicy, jedynie zagroził szachem piekielnemu kamerdynerowi. I hrabia, ten fan gier logicznych, śmiejący się mu w twarz i mówiący dokładnie to samo, powtarzający jego ruch, jak echo:
Szach mat.
Więc kto i z kim tutaj gra?

– Undertakerze, wiem, że tam jesteś. Wyjdź, jeśli masz odwagę – odezwał się czerwono włosy, nawet nie odwracając głowy.

Grabarz, zdecydowanie zbyt poważnie jak na niego, bo bez krzty śmiechu, oddzielił się szarością swojego ubioru od kory bezbarwnych drzew, trzymając coś na rękach. Pełen wątpliwości podszedł do siedzącego na ziemi Grella i narzucił mu na ramiona ciepły płaszcz, który zabrał ze sobą z zakładu.

Młody bóg nawet nie chciał na niego patrzeć. Naciągnął tylko skostniałymi palcami płaszcz, otulając się nim. Zupełnie zapomniał o tym, że miał guziki, zresztą, teraz liczyło się dla niego tylko to, że w końcu było mu ciepło, a wiatr nie liczył przez koszulę jego żeber.

Undertaker przysiadł się bez słowa do swojego kolegi po fachu, głaszcząc jakąś kulkę, którą teraz dla odmiany trzymał na kolanach.

– Chcesz? – pokazał mu ciepłą, futrzastą, mruczącą kuleczkę. Miał na myśli, że w ten sposób szybciej się ogrzeje, od drugiej żyjącej istoty. Specjalnie nie mówił nic więcej. Chciał dowiedzieć się, w jakim nastroju jest Grell. Wcale nie miał mu za złe przegranej. To była wygrana, tylko z moralną porażką, pyrrusowe zwycięstwo. Najgorszy kaliber do pogodzenia się samemu z zaistniałą sytuacją.

Grell odwrócił z wysiłkiem głowę, zerkając na kota. Od razu trafił na te przebrzydłe złociste oczy, do których poczuł natychmiastowe uprzedzenie. Nigdy więcej złotookich zwierząt. Przecież to nienaturalne, jakby się tak nad tym zastanowić. W ogóle, to był kot, czy czyjeś wcielenie?

– Nie. Obsikał mi płaszcz.

Zanim zaatakował, demon coś wspominał właśnie o kolorze oczu zwierzęcia. Więc nawet wybór kociaka przez grabarza nie był przypadkowy. Nim zdał sobie z tego sprawę, zaczął zazdrościć mu tej wiedzy.

Wspomnienia demonów | KuroshitsujiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz