Rozdział 25

87 11 5
                                    


Przez ciężkie bramy Exmes przetaczały się liczne wozy zwożące dobytek do miasta, jak i te zmierzające w zupełnie przeciwnym kierunku, skrzypiąc niemiłosiernie na drewnianym pomoście oddzielającym podjazd od fosy okalającej miasto wypełnionej stęchłą, zielonkawą wodą. Łatwo zgadnąć, że trafiały do niej nie tylko opady atmosferyczne, ale i wszelkie nieczystości skwapliwie wylewane przez mieszkańców wprost na ulicę, a także zdechłe szczury, gołębie i inne, równie skutecznie zatruwające zbiornik wodny tak, że nikomu by nawet nie przyszło do głowy, by zaczerpnąć z niego wody, a już nie daj boże się napić, by ugasić pragnienie. W niektórych miejscach dno gęsto porastały pałki wodne i trzcina, ale trzeba przyznać, że były regularnie usuwane przez nieszczęśników, którzy musieli brodzić w śmierdzącej wodzie przez wiele godzin, nabawiając się potem różnych przykrych dolegliwości, którymi sowicie dzielili się ze swoimi rodzinami.

Przy podniesionej, kratowanej bramie stali żołnierze z wyszytymi herbami na ubraniach i z pikami w dłoniach, krzyżującymi się przed każdym niepowołanym gościem. Między nimi tłoczyła się niezliczona, szara ciżba składająca się z dziesiątek mieszkańców, każdy udając się w swoim celu. Niektórzy wybierali się po kryjomu do lasu, mając nadzieję, że uda im się zastawić sidła i wrócić z jakąś zwierzyną do domu, nie będąc złapanym i ukaranym za złamanie królewskiego dekretu. Według prawa tylko hrabia miał przywilej polowania, a każdy inny, który dopuścił się kłusownictwa, był srogo karany za swój występek. Jednak bieda i głód zaglądający ludziom w oczy na przednówku popychał ich do wszystkiego, byle by tylko zdobyć pożywienie. 

Raum minął niepostrzeżenie całe te zgromadzenie, przelatując jako kruk ponad murami miasta, niezatrzymywany ani niezauważony przez nikogo. Teraz był nikim więcej niż ptakiem, jednym z wielu tysięcy, które o tej porze przelatywały przez mury i chmarami obsiadały okoliczne drzewa porośnięte ogromnymi wiechciami jemioły, wypełniając powietrze smętnym krakaniem. Raum skierował się na pobliską gałąź, a siedzące na niej wrony z lękiem odleciały stamtąd, robiąc mu miejsce. Zwierzęta wiedziały, że nie jest jednym z nich, a w dodatku książę odczuwał niejaką dumę, że zwierzęta czują przed nim respekt. Zresztą, chciał zatrzymać się właśnie tam, więc tym bardziej cieszył go pusty konar.

Nie za długo cieszył się spokojem. Wzdłuż ulicy biegła grupka bosych, umorusanych chłopców, krzycząc i wymachując kijami. Pewnie wyobrażali sobie, że są niezwyciężeni, ale prawda była taka, że musieli trwożnie przyciskać się do ścian domostw, ilekroć jeźdźcy galopowali wzdłuż ulic, ochlapując błotem wszystko w zasięgu końskich kopyt. Dzieci niewiele robiły sobie z pokrzykiwań mijanych tęgich matron w czepkach na głowie z wielkimi koszami w rękach, wygrażającym im za łobuzerstwo i hultajstwo, a przed każdym potężniejszym chłopem rozbiegali się jak kurczęta na boki, przy okazji odcinając co mniej uważnym sakiewki od pasów.
Zobaczywszy majestatycznego kruka w zasięgu wzroku, nie mogli przejść obok niego obojętnie, zwłaszcza, że emanowała od niego specyficzna aura, która wręcz kazała im zatrzymać się na moment przed nim. Ludzie, wyrzekając się wiary w istoty wyżej usytuowane w hierarchii nad nimi, nigdy nie wyzbyli się do końca przeczucia, które ich zawsze ostrzegało, lecz na swoje nieszczęście, wcale nie potrafili je właściwie zinterpretować.

Sebastian przestępował z nogi na nogę, ciekawy, o co im chodzi. Wtem jeden z chłopców sięgnął po procę niedbale wetkniętą w spodnie, a drugi schylił się, by podać mu pokaźny kamień, który przed chwilą znalazł na ziemi. Chwilę przedyskutowali, który z nich ma się popisać zmysłem łowieckim, aż rozstrzygnęli swój spór w najprostszy z możliwych sposobów. Wyznaczyli trzeciego spośród swoich towarzyszy, który stanął pomiędzy nimi w roli sędziego. Rywale założyli ręce zaciśnięte w pięści za plecy, a na dany sygnał szybko wyciągnęli je przed siebie, układając we wcześniej zaplanowaną figurę. Oczywiście, jeden z nich zaczął podskakiwać i wymachiwać rękoma, a drugi odszedł posępny jak chmura gradowa. Zwycięzca z uśmiechem od ucha do ucha puścił swoją amunicję celując w demona, ale na próżno. Sebastian natychmiast poderwał się, i wzleciał na wyższą gałąź, oburzony takim postępowaniem. Jak te ludzkie śmieci, a zwłaszcza ich dzieci, mają czelność rzucać w niego z procy?! I on ma z kimś takim zawrzeć kontrakt i im usługiwać? Niedoczekanie.

Wspomnienia demonów | KuroshitsujiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz