Rozdział XIV

1.6K 70 11
                                    


Andres odwrócił sie beznamiętnie, a ja zostałam znowu sama  w tym dużym pokoju. Patrzyłam się w zamknięte już przede mną drzwi, a do oczu zaczęły wpływać mi łzy. Uświadomiłam sobie co tak naprawdę zrobiłam, zniszczyłam to. Przez te dni tutaj, miałam mieć go koło siebie, miało być naprawdę dobrze, a teraz, on nie chce mnie znać i szczerze wcale się mu nie dziwie.

Mogłam się poradzić Profesora jak to rozgryźć. On pewnie nie robiłby tak głupich błędów jak mówienie o śmiertelnej chorobie ukochanego, pierwszej napotkanej osobie.

Odwróciłam się w końcu tyłem od drzwi, ale nadal tak samo zamurowana. Zaczęłam iść w głąb pokoju, nie wiem czy już do mnie to dotarło, czy dopiero zacznie. Nie wiem, jak reaguję się po takim rozstaniu.

Bo to chyba rozstanie. Andres był dziwny i w całym tym popłochu. Przeszło mi przez myśl, że odstawił leki, jednak nie chciałam się w tym zagłębiać. Nie będę usprawiedliwiać  każdego jego czynu.

Może spróbuję go przeprosić?
Znowu?
Nie, nie mogę go przeprosić, już to robiłam.

Ale przecież nie zrobiłam tego umyślnie, czemu on mnie skreśla?

Ja nawet mu tego nie powiedziałam, Denver sam sie domyślił.
Lekko mi się wypsnęło.

Milion myśli kłębiło mi się w głowie, a  najgorsze było to, że nie znałam na żadne z nich odpowiedzi.
Chyba powinnam znowu do niego pójść, powoli, może już ochłonął. Zrozumie, że zależy mi na nim, przecież wiem, że mu na mnie też.

Wstałam bwięc z sofy i niewiele myśląc co robię, udałam się wprost do gabinetu Andres. Ogarnęłam się trochę przed wejściem i od razu zapukałam. Jednak nikt sie nie odezwał. Nie zraziłam się tym, bo pewnie się mnie spodziewał. I chciał pokazać jak bardzo nie ma ochoty ze mną gadać. Cóż.
Weszłam więc nieśmiało do pokoju. Rozejrzałam sie w skupieniu, ale nie ujrzałam nikogo. No tak, przecież nie będzie tu siedział cały czas.

Poczekam tu.

Ale uzna, że nie szanuje jego prywatności.

uh powinnam mniej myśleć.

Usiadłam na chwilę na sofie, żeby się uspokoić, załamałam się całą tą sytuacją. Schowałam twarz w dłoniach i zaczęłam płakać. Nie mogę w to uwierzyć, że z taką łatwością podjął decyzję o wykopaniu mnie z jego życia, to jakiś dramat. Chciałam się w sobie zebrać, ale jakoś kiepsko mi to wychodziło. Nie chciałam już tu być, być może dlatego, że wszystko przypominało mi o ostatniej nocy z nim.

A więc już miałam wychodzić z pomieszczenia kiedy przypadkiem zobaczyłam kilka alkoholi ustawionych na stoliku.

Czemu nie?

Wytarłam tylko rozmazany tusz. W zasadzie czemu nadal miałam go na sobie? Cała w rozsypce chwyciłam butelkę, niewiele myśląc.

Najpierw jedna szklanka, druga, trzecia...

No i teraz już byłam pewna, że muszę porozmawiac z Andres.

Stałam cała roześmiana, opierajac się o jego biurko, piłam zawartość szklanki i śmiałam się z wiszących obrazów. Zobaczyłam naprawdę fajne radio, takie śmieszne, czarne. Śmiejąc się również z niego włożyłam nieudolnie pierwszą lepszą płytę. Wraz ze szklanką poszłyśmy tańczyć.
Cholera, ona naprawdę dobrze tańczy.
W zasadzie już nie obchodziło mnie czy Andres mnie chcebz powrotem czy nie. Chcę go zaatakować, żeby to on cierpiał.

Kiedy tak już sobie tańczyłam, do tych genialnych hiszpańskich utworów, ktoś otworzył drzwi.

—Ooo Andres!–zaśmiałam się w stronę drzwi.—O, to nie Andres.–śmiałam się jeszcze bardziej.

DOM Z PAPIERU | 𝔩𝔞 𝔠𝔞𝔰𝔞 𝔡𝔢 𝔭𝔞𝔭𝔢𝔩[ W trakcie poprawy]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz