⦅XI⦆

1.3K 91 2
                                    

Luna watahy zaprowadziła ją do sali narad. Dzisiaj musiała oficjalnie zaprezentować się przed watahą. Niestety wiązał się z tym jeden problem. Ona nie miała pojęcia, co powinna powiedzieć. Nie znała się na prowadzeniu watahy. I jak jeszcze banitom umiałaby coś powiedzieć tak zwyczajnej sforze już nie za bardzo. To były wilki z zasadami które miały ją za zwykłego śmiecia. Szacunek nie był czymś, co jej się należało. A jakoś musiała go zdobyć. I co prawda mogła straszyć watahę banitami i swoim ojcem jednak ona tego nie chciała. Chciała być inna niż ojciec. Inna niż wszyscy banici. Bo w głębi serca zawsze wiedziała, że jest inna. I nigdy nie pasowała do tego świata.

Stanęła na podwyższeniu przed całą watahą. Jak się okazało Kira zdążyła zwołać wszystkich na zebranie. Nie pozostawiając jej żadnego wyboru. I mimo że wiedziała, iż ta chwila w końcu nastąpi, liczyła, że uda jej się przesunąć ją w czasie. Nieco oswoić się ze swoją nową funkcją i poznać watahę. Szczerze to nawet planowała przećwiczyć parę razy pierwsze przemówienie. Jednak, no cóż, niewiele jej z tego wyszło. Bo jak często to się zdarzało, nie miała zbyt wiele do powiedzenia. Nikt nie liczył się z jej zdaniem, nawet teraz kiedy nosiła miano alfy.

Tylko czymże było to stanowisko? Skoro w oczach innych była tylko słabą nastolatką, która dostała stanowisko w prezencie od ojca. Alfą była tylko z nazwy. Tak naprawdę nigdy nie dowodziła liczniejszą grupą i nie wzbudzała u nikogo większego szacunku. A teraz musiała zaimponować stadzie wilkołaków, którymi jeszcze niedawno dowodził silny alfa. Była na przegranej pozycji i to już od samego początku.

Spojrzała na wilkołaki, które wzbudziły u niej mieszane uczucia już na samym początku. Były inne niż te co znała. Zresztą tutaj wszystko było inne. Jakby przeniosła się do innego wymiaru. Nerwowo przenosiła ciężar ciała z nogi na nogę, próbując wydusić z siebie choćby jedno sensownie brzmiące zdanie. Jednak w jej głowie panował chaos, w którym kompletnie nie umiała się odnaleźć.

Jedyne co do niej dochodziło to szepty. Głosy pełne drwiny i nienawiść. Wataha, która rzekomo należała do niej, nienawidziła jej z całego serca. I nie odczuwała względem niej żadnego szacunku. Kątem oka dostrzegła pierwsze wilki opuszczające sale. W tym momencie zdała sobie sprawę z tego, że jeśli teraz nie zrobi choćby najmniejszego wrażenia, może zapomnieć o jakimkolwiek szacunku.

- Nie jestem w waszych oczach alfą - starała się brzmieć pewnie. Co niekoniecznie jej wychodziło. - Jestem tylko banitką. Córką, która dostała watahę od ojca. - Kontynuowała, a szepty w sali ucichły. Jakby obecni tylko czekali na okazję, by ponownie zmieszać ją z błotem. - Nie jestem dojrzałą, doświadczoną alfą. Jednak nikt się nią nie rodzi. Każdy potrzebuje czasu... I wiem, że w naszym świecie nie ma czasu. - Kiedy kolejne wilki postanowiły opuścić sale, jej cierpliwość się skończyła. - Więc mi tego kurwa nie utrudniajcie. Ja lub mój ojciec słynący ze swego okrucieństwa. Nawet nie zdajecie sobie sprawy z tego, że jestem waszym darem. Bo gdyby nie ja to teraz trenowalibyście już piątą godzinę. A ci, którzy wybraliby banicję, staliby się tymi, których tak bardzo nienawidzą. - Zeszła z podwyższenia i podeszła do watahy. - Chce być dla was dobrą alfą. Chcę się wami zaopiekować i dać wam dobry dom. Więc przestańcie zgrywać małe ofochane dzieci i dajcie mi szanse sobie pomóc.

- Jak ktoś taki jak ty może nam pomóc? - jeden z mężczyzn wyszedł przed szereg, by spojrzeć w oczy swojej alfie.

- Mogę was uchronić przed własnym ojcem. - wykonała kolejny krok, przez co stanęła tuż przed mężczyzną. Była od niego niewiele niższa, przez co wzbudziła w nim lekkie zakłopotanie. - A w tej chwili nikt tak wam nie zagraża. Bo jeśli wszyscy macie tutaj mentalność trzyletnich rozpuszczonych bachorów to gwarantuje, że mój ojciec by was wykończył.

- Nie jesteś alfą - blond włosa kobieta wyłoniła się z tłumu. - Nie umiesz rządzić, a ja słuchać cię nie zamierzam.

- Więc idź w cholerę i zostań banitką - uśmiechnęła się szyderczo, zbliżając się do kobiety. - Tyle że tego nie zrobisz prawda? - spojrzała kobiecie prosto w oczy. - Bo nie przeżyłabyś sama jednego dnia. W tłumie czujesz się silna. Jednak gdybyś została sama, siedziałabyś cicho jak mysz pod miotłą. - Wycofała się tak by ponownie widzieć całą watahę. - Nie uważacie mnie za prawdziwego wilkołaka. Jednak to was wychowały przywileje i bogactwo. Wiecie co, mnie ukształtowało? - Wykonała pauzę jakby i tym razem oczekiwała jakiegoś śmiałka. - Musztra i żelazne zasady mojego ojca. Uchowałam się bez matki pod opieką tego, którego wszyscy tak się boicie. I powiem wam tak. Możecie schować dumę do kieszeni i mnie przyjąć puki próbuje być dobra lub dalej strzelać fochy i zmusić mnie do tego bym zaczęła rządy zgodne z przekonaniami mojego ojca. - Jej oczy stały się czerwone. Jakby traciła kontrolę nad wzrastającą w niej agresją. - Koniec spotkania.

Edith ruszyła do wyjścia, czując, że długo już nie da rady nad sobą panować. Nie chciała pokazywać im swojej mrocznej strony. Przynajmniej jeszcze nie teraz. Opuściła pomieszczenie, z ulgą stwierdzając, że powoli udaje jej się uspokoić.

- Byłaś dobra - Kira szybko zrównała z nią kroki. - Nawet bardzo dobra - wsunęła dłoń między jej ramię a ciało, tak by zmusić ją do przyjęcia jej ramienia.

- To dopiero początek - alfa nawet nie próbowała protestować i uciekać. Po prostu przyjęła jej ramię. - Samą przemową jeszcze nikt szacunku nie zdobył.

Mimo pewnej niechęci do wchodzenia w kontakty fizycznie nie uciekała. Wiedziała, że musiała się przemóc. Nie mogła w końcu uciekać jak rażona za każdym razem, gdy ktoś chciał ją dotknąć. To nie było normalne i nie wpisywało się w zasady tego świata.

- Mimo słabego początku zrobiłaś dobre wrażenie - piwnooka posłała w jej stronę, leki uśmiech szybko przebierając nogami. - Nie chodź tak.

- Czyli jak? - nie rozumiała, o co mogło się rozchodzić. Chodziła normalnie. Zresztą tak jak przez całe życie.

- Robisz wielkie kroki jak facet - zwolniła kroku, wymuszając na Edith to samo. - Stawiaj mniejsze kroki.

- Niech będzie.

Edith zawsze była w biegu. Mało co robiła na spokojnie, starając się zdążyć ze wszystkim. Trening z rana, potem meldunek u ojca, chwila odpoczynku i kolejny trening. Gdzieś tam po drodze jeszcze jakieś obowiązki. Spokojnie było jedynie wtedy, kiedy alfa wyjeżdżał. Ewentualnie kiedy wszystkie prace były wykonane, a ojciec nie miał dla niej czasu. Wtedy do jej obowiązków zaliczały się jedynie treningi.

- Więc co teraz? - przerwała panującą chwilę cichy.

- Teraz omówimy przyszłość twoją jako alfy.

Potępiona Alfa [+18] Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz