⦅XXIX⦆

1K 70 2
                                    

Wojna ponoć nigdy nie jest rozwiązaniem. A prawdziwy przywódca nigdy nie dąży do wojny. Co jednak jeśli tylko wojna może cię ocalić? Paradoksalnie coś, co nieodłącznie wiąże się z zabijaniem, może uratować ciebie i twoich ludzi. A przynajmniej ich część. Właśnie o tym myślała Edith, planując strategię wojenną. Dążyła ona do wojny, by uniknąć rzezi.

Spojrzała na swojego betę, który z taką zawziętością szukał najlepszych rozwiązań. Był zmotywowany i pewien jednego. Musi wygrać tę wojnę. Miłość i poczucie odpowiedzialności za watahę sprawiało, że robił wszystko, najlepiej jak tylko potrafił. Był gotowy się dla nich poświęcić. Edith to dostrzegała i podziwiała. Niewielu, mimo wielkich słów, byłoby stać na wielki gest, jakim jest poświęcenie.

- Jak to wygląda? - spytała, kiedy tylko zorientowała się, że zbyt długo mu się przygląda. - Znaczy, jak bardzo jest źle?

- Wataha stoi przy granicy i pewnie przekroczy ją wraz ze wschodem słońca - stwierdził, przypominając sobie słowa alfy. - Wilkołaki szkolone do walki uderzą. Nie będą znały dla nas litości. Zabiją każdego, kto okaże się zbyt słaby.

- W mojej sforze nie ma miejsca na słabość - uderzyła dłońmi o stół, na którym wyłożona była mapa z wyznaczonymi granicami. - Życie jest zbyt okrutne, byśmy mogli pozwolić sobie na słabość.

- Wiem. Pytanie, czy sfora zdaje sobie z tego sprawę. - Wbił w nią to samo spojrzenie szarych tęczówek, które widziała podczas treningu. Zimne niemalże wyprane z emocji.

- Wie, a jeśli nie to się dowie - zabrała dłonie ze stołu, spoglądając na mapę. - Jakie mamy szanse?

- Jeśli się nie poddamy - całkiem spore. Ziro był pewien, że wygra. Dlatego wysłał zabójców. Chciał nas wystraszyć i liczył, że po tym akcie przemocy pokłonimy mu się do stóp. Więc jego armia nie jest kompletna.

- Miło słyszeć, że jednak mamy jakieś szanse - skrzyżowała ramiona na piersiach, spoglądając na mapę. - I że nie wiodę ludzi na pewna śmierć.

- Niestety nie znam terenów, tak dobrze jak znał je mój ojciec. Są tutaj bunkry i miejsca strategiczne, o których wiedział tylko on i alfa. - Wzrok młodego wilkołaka powędrował za okno w kierunku więzienia. - Tylko,że mojego ojca tu nie ma.

- Za to jest były alfa - Edith podeszła do okna i spojrzała w stronę wielkiego budynku. - Powinnam z nim porozmawiać prawda? - beta jedynie skinął głową na znak potwierdzenia.

- Skoro zamierzasz to zrobić, to musisz coś o nim wiedzieć - do rozmowy wtrąciła się luna. - Mój były potrafi nieźle namieszać.

- Niczego innego się po nim nie spodziewałam.

Edith ruszyła w stronę wiezienia. Sama nie wiedziała, czego powinna się spodziewać. W życiu nie spotkała byłego alfy. Jednak z opowieści o nim wynikało, że święty nigdy nie był. Dziewczyna weszła do niewielkiego pomieszczenia. Mieściły się w nim jedynie schody za srebrnymi kratami i dwóch strażników. Ci bez słowa przepuścili swoją alfę, która wolnym krokiem pokonała schody. Na samym dole mieścił się długi korytarz, po którego obu stronach mieściły się cele, po dziesięć z każdej strony.  Wszystkie posiadały srebrne kraty. Pod półmetrowym nasypem z ziemi wkopane były srebra płyty ta sama sytuacja miała się co do ścian i sufitów.

Alfa ruszyła pewnym krokiem, dochodząc do ostatnich drzwi na końcu korytarza. Nie były to już zwykle kraty. Były to potężne srebrne drzwi po obu stronach stali strażnicy. Bekko i Zanzi byli jej znani głowie z widzenia. Były to jedne z lepszych delt jej ojca.

- Nie sądziłem, że przyjdziesz - Bekko był postawnym mężczyzna, liczącym robię dwa metry wzrostu i potężną budowę ciała. Jak większość banitów był zgolony na łyso. Jego oczy były natomiast zielone i wyjątkowo puste.

- W końcu musiała to zrobić - Zanzi niewiele różnił się od Bekki. Z tą różnicą, że jego oczy były piwne. - Nie będziemy cię zatrzymywać. W końcu zbliża się wojna.

Delta otworzył przed nią drzwi. Miał na rękach specjalne rękawice ochronne, by móc dotknąć srebra. Dziewczyna bez słowa przekroczyła drzwi, niepewna co ją tam spotka.

Maren siedział na ziemi, opierając się o jedną ze ścian. Jego włosy były w nieładzie, a na twarzy dostrzec można było spory zarost. Już na pierwszy rzut oka widać było, że nie mył się dobrych parę dni. Do ściany dodatkowo przykuty był łańcuchami, które najwyraźniej nie były ze srebra. Mężczyzna wydawał się aż nazbyt spokojny.

- A więc teraz to ty władasz moją watahą - kiedy tylko wyczuł jej obecność, otworzył oczy. - Nie wyglądasz jak typowa alfa. No, ale może to i dobrze.

- Nie przyszłam tutaj, abyś mógł mnie poznać - przewróciła oczami, zmniejszając dystans między nimi. - Potrzebuje pomocy.

- A liczysz, że Ci pomogę, bo? - spojrzał na nią z kpiną wypisana na twarzy.

- Bo liczę, że nie pozwolisz umrzeć swoim wilkom - skrzyżowała ramiona na piersiach, obserwując mężczyznę. - Muszę poznać rozmieszczenie punktów strategicznych.

- Więc ci je podam - oświadczył podnosząc się z ziemi. Czym kompletnie ją zaskoczył. - W końcu martwą watahą nie da się rządzić prawda?

- Nie licz na to, że kiedyś ich odzyskasz - spojrzała mu prosto w oczy, by pokazać, że nie robi on na niej większego wrażenia.

- Alfy będą dla ciebie jak sztorm, którego nie przetrwasz - stwierdził rozbawiony, krzyżując ramiona na piersi.

- Myślisz się - stwierdziła z cwaniackim uśmiechem. - To ja będę tym sztormem.

- Plany punktów strategicznych są ukryte pod podłogą. Luźną deskę znajdziesz pod łóżkiem w sypialni.

Odwróciła się na pięcie i kopnęła w drzwi. Nie mogła dotknąć ich nagimi rękami. Srebro spaliłoby jej skórę. A ból ciała palonego srebrem był nieporównywalny do czegokolwiek. Było jej już dane, się o tym przekonać.

- Wataha musi cię kochać Edith - rzucił alfa, ponownie siadając na ziemi. - W końcu to za Twoje błędy przyjdzie im zapłacić.

- Nie za moje błędy. Ta wojna jest tylko i wyłącznie wynikiem nienawiści tych "prawdziwych wilkołaków" - stwierdziła, kreśląc nawias w powietrzu palcami.

- Sprowokowałaś ich - uśmiechnął się szeroko, podnosząc na nią wzrok. - Gdybyś siedziała cicho, nic by się nie stało. Nadal żylibyście w pokoju. Te martwe wilkołaki to tylko i wyłącznie twoja wina. Wszystko to twoja wina jakby na to nie patrzeć.

- To mój ojciec mnie tutaj wysyłał - jej kły wysunęły się a oczy na ułamek sekundy zmieniły kolor. - Ja tego nie chciałam.

- A jednak tutaj jesteś i walczyłaś o tę pozycję. Nie możesz całe życie obwiniać ojca za swoje błędy. Bądźmy poważni.

Kiedy tylko drzwi się otworzyły Edith opuściła celę byłego Alfy. Może i miał rację? Oczywiście, że ją miał. Wzbudził w niej poczucie winy, które za wszelką cenę próbowała zdusić. Jednak nie mogła teraz o tym myśleć. Marenowi właśnie o to chodziło. Chciał ją zniszczyć od środka. A ona nie zamierzała mu na to pozwolić.

Potępiona Alfa [+18] Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz