⦅XXVI⦆

1.1K 81 1
                                    

Serce Edith przyśpieszyło w niekontrolowany sposób. Stało się to, czego obawiała się najbardziej. Alfy zamierzały wypowiedzieć jej wojnę. Wiedziała, że to mogło oznaczać tylko jedno. Jej koniec. Nie posiadała ona wiernej armii gotowej oddać swe życie w imię swojej alfy. Podejrzewała, że cała wataha będzie wolała oddać się w ręce alf jak walczyć, to była w końcu ich okazja, by uwolnić się od banitki.

- Zabierz mnie tam - zwróciła się do wilkołaka tonem nieznającym sprzeciwu.

Wiedziała, że nie może okazać strachu. Nawet wtedy kiedy paraliżował on jej ciało. Była alfą co wiązało się z odwagą. Nie mogła okazać strachu, nawet patrzą w oczy samej śmierci. Strach to przywilej omeg i najmłodszych dzieci. Tego uczono ją od dziecka i dzisiaj musiał skorzystać z tej wiedzy.

- Oczywiście - mężczyzna poprowadził ją pod samą granicę.

Oczom młodej alfy ukazało się wojsko. Stało ustawione w rzędach przy granicy. Nie przesuwali się ani nie szykowali do ataku. Po prostu stali nawet nie przekraczając granicy. To był pokaz siły. Jeden z alf postanowił pokazać jej, czym dysponuje. Wiedziała jednak, że armia jest gotowa ruszyć do boju w każdej chwili.

- Zawiadom Kire - zwróciła się do delty. - Niech zawiadomi watahę - mężczyzna na jej słowa skinął głową i odszedł w kierunku domu watahy.

Edith pewnym krokiem podeszła do granicy. Hunter nic nie mówiąc, ruszył za nią. Nie zamierzał pozwolić jej na samotne rozmowy z alfą. W końcu to zamierzała zrobić. A przynajmniej tak mu się wydawało. Nie mógł być tego pewien. Jednak wydawało się to jedynym słusznym rozwiązaniem w tej sytuacji.

- Niech wasz alfa przestanie kryć się za armia i ruszy tutaj swoje szlacheckie dupsko - dziewczyna wypowiedziała te słowa głośno i wyraźnie jakby pełna nadziei, że alfa usłyszy jej wypowiedź.

Nagle wilkołaki się rozstąpiły. Między nimi przechodził młody mężczyzna. Edith od razu poznała w nim jednego z wilkołaków z narady. Szedł, unosząc dumnie głowę. Emanował pewnością siebie, a cwaniacki uśmiech na jego twarzy wiele mówił o tym, jak traktuje akt wypowiedzenia wojny. Był on dla niego jak zabawa. Gra w szachy, w której przestawiać będzie pionki, a strata kilku w imię zwycięstwa będzie niewielkim poświęceniem.

- Rozumiem, że wypowiadasz mi wojnę - Edith nie miała nastroju na uprzejmości, które w tej sytuacji wydały się całkowicie zbędne.

- Nie do końca - alfa Ziro skrzyżował ramiona na piersi. - Możesz jeszcze zapobiec tej wojnie.

- Pewnie się nie zgodzę - stwierdziła niemal od razu. - Jednak wysłucham twojej oferty - Edith wiedziała, że jego propozycja będzie ostatnim co może ja uratować. Zresztą ją, jak i całą watahę.

- Poddaj się i wystaw swoją watahę - alfa stanął tuż przy samej granicy. - Wtedy część jej członków przeżyje. Jeśli tego nie zrobisz dla nikogo, nie znajdę litości.

Dziewczyna wiedziała, że Ziro nie żartuje. Jeśli nie odda mu watahy, będzie skończona. Przegra, a wtedy wszyscy zostaną straceni. Jednak nie zamierzała się poddać. Wataha nie była winna jej zbrodni i nie zamieszała pozwolić im za nie płacić. Jedynym słusznym rozwiązaniem była walka poparta nadzieja, że banici jej ojca ją wesprą.

- Banici nigdy nie poddają się bez walki - oświadczyła dumnie, spoglądając alfie prosto w oczy. - Nie boimy się ani rozlewu krwi, ani śmierci. Więc możesz sobie wsadzić taką propozycję.

- Edith muszę przyznać, że podziwiam twoją odwagę - chciał przekroczyć granice, jednak głośny warkot Edith go przed tym powstrzymał. - Jednak spójrz prawdzie w oczy. Twoi ludzie nie pójdą za tobą na tę wojnę. Jesteście dużo słabsi i nie macie żadnych szans. A tak uratujesz przynajmniej część ze swoich ludzi.

- Nie doceniasz mnie Ziro - warknęła podchodząc bliżej granicy. - Moi ludzie nie potrzebują twojej łaski. Jesteśmy silniejsi, niż ci się zdaje.

- Twoja pewność siebie jest urocza jednak wiedz, że któregoś dnia to cię zgubi - wilkołak obnażył duże kły gotowy do ataku.

- Lepiej zginąć za wiarę we własnych ludzi, niż żyć na warunkach dupka - oczy dziewczyny stały się czerwone niczym krew kapiąca ze świeżej rany.

- Jesteś bardzo młoda i porywcza - na jego twarzy zagościł arogancki uśmiech. - Dlatego dam ci czas. Jeśli jutro o wschodzie słońca się nie podasz, zmienię twoje życie w piekło.

- Zmień moje życie w piekło, a ja stanę się diabłem - Edith nie pozwalała sobie na to, by jego słowa mogły wyprowadzić ją z równowagi.

- Jesteś wyszczekana. Lubię takie. - Uśmiechnęła się w sposób, który w pewnym sensie przeraził dziewczynę. - Silna, bystra, gdybyś nie była banitką, to byłabyś kobietą marzeniem.

- Nie mów mi najpierw, że mnie zabijesz, a potem mnie nie podrywaj. - warknęła niepocieszona, gestem ręki uspokajając Huntera.

- Lepiej doprecyzuj, co oferujesz - warknął beta, nie mogąc dłużej znieść obecności alfy.

- Jeśli się poddacie, wszyscy do osiemnastego roku życia przeżyją. Dzieci do lat trzynastu nie poniosą konsekwencji. Co do reszty każdy stanie przed sądem i będzie mógł się obronić. To chyba uczciwa oferta nie sądzicie?

- Jaką mam gwarancję, że wywiążesz się z umowy? - Edith nie pałała zaufaniem do Alfy. W żadnym razie nie mogła mu zaufać. Już stając w tym miejscu, wiedziała, że zgodzenie się na ten układ, nie skończy się dobrze.

- Nie jestem banitą skarbie. Ja zawsze dotrzymuje obietnic. - Odwrócił się i ruszył przed siebie, znikając w tłumie wilkołaków.

Edith odwróciła się na pięcie i ruszyła w kierunku domu watahy. Jej kroki stawały się coraz szybsze. Musiała przyznać sama przed sobą, że zaczęła panikować. Jej serce przyspieszyło, a ona miała wrażenie, że to zaraz opuści jej klatkę piersiową.

- Edith uspokój się - Hunter złapał jej nadgarstek, uniemożliwiając jej dalszy bieg. - Jeśli pokażesz się taka sforze, wybuchnie panika. Ty masz ich zagrzać do walki, a nie strszyć.

- Przejrzyj na oczy - starała się uspokoić własny oddech. - Wataha nie pójdzie za mną na pewną śmierć. Nienawidzą mnie.

- Pójdą. Oni potrzebują silnego lidera, który wskaże im drogę. - Położył dłonie na jej ramionach. - Pokaż im swoją siłę i pewność a pójdą za tobą.

- Nie gadaj jak tani trener motywacyjny - zrobiła gwałtowny krok w tył, zrzucając z siebie jego dłonie. - Siła i pewność siebie tutaj nie wystarczą. Oni wybiorą życie, Hunter. Nie mnie.

- Myślisz, że jeśli pójdą na ten układ, to przeżyją? Jeśli tak to jesteś bardzo naiwna. - Skrzyżował ramiona na piersi. - On zabije ich wszystkich. Walka to wszystko, co nam zostało.

- Tylko co mam im powiedzieć, aby chcieli za mną iść? - Edith czuła, że ogarnia ją desperacja. Nie mogła zrobić nic, by obronić swoich. Mogła tylko próbować ograniczyć śmierć.

- Powiedz im prawdę. Tylko ona sprawi, że będą gotowi iść za tobą, nawet jeśli nie pałają do ciebie miłością. - Podniósł jej podbródek, używając dwóch palców. - Uświadom ich, że jesteś ich ostatnią nadzieją.

Potępiona Alfa [+18] Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz