⦅XXXV⦆

1K 78 7
                                    

Edith otworzyła ciężkie powieki i rozejrzała się po pomieszczeniu, w którym się znajdowała. Betonowe ściany i kraty od razu przysunęły jej na myśl cele. Chociaż zważywszy na sytuację, w której się znalazła, nie powinna spodziewać się niczego innego. Podniosła się na łokciach i zamierzała oprzeć się o ścianę. Niestety ból był zbyt silny. Odsunęła się od ściany i zaklęła pod nosem. Jej sytuacja była jeszcze gorsza niż wcześniej. I nie mogła kompletnie nic z tym zrobić. Była na łasce własnych oprawców, modląc się o szybką śmierć. Tak właśnie skoczyła córka najsłynniejszego banity w historii.

- Za dużo przeklinasz.

Wilczyca niemal podskoczyła. Ostatnie czego aktualnie się spodziewała była odpowiedź. W dodatku wypowiedziana przez kogoś, kogo znała tak dobrze.

- Hunter... - spojrzała na cele znajdującej się naprzeciwko. Ku jej zdziwieniu jej mate naprawdę tam był.

Chociaż Edith nie sądziła, że to możliwe w tym momencie poczuła się jeszcze gorzej niż wcześniej. Teraz do jej problematycznej sytuacji doszło znoszenie towarzystwa faceta, którego porzuciła. Chyba nie mogła czuć się jeszcze gorzej.

- Nie twój anioł stróż - rzucił z rozbawieniem, opierając głowę o ścianę. - Oczywiście, że to ja banitko.

- No a kogo innego mógłby zesłać na mnie los, by jeszcze bardziej mnie dobić - fuknęła, próbując znaleźć w miarę wygodna pozycje.

- Spokojnie. Pewnie zabiją mnie jeszcze dzisiaj. Wiesz ja man już ukończone osiemnaście lat. - Odwrócił głowę w jej stronę, by obserwować jej reakcje.

- Ile byłam nieprzytomna? - w końcu wróciła do leżenia na boku. Była to najbardziej znośna ze wszystkich pozycja, jaką mogła przybrać.

- Trzy dni - stwierdził z wahaniem w głosie. - Pewnie tylko dlatego jeszcze żyje. Zabiją mnie, tak byś ty musiała patrzyć.

Edith zacisnęła powieki, pod którymi gromadziły się łzy. No tak skoro nie mogli zabić jej, zadadzą jej ból w inny sposób. Sama nie była w stanie określić czy jest on bardziej, czy mnie bolesny. Powoli traciła już siły do walki. Z każdym dniem było coraz gorzej, a jej sytuacja nie zamierzała się poprawić. Poczuła, jak pojedyncza łza spłynęła po jej twarzy. Otworzyła oczy i spojrzała na betę, który bez słowa jej się przyglądał. Przyglądał się upadkowi swojej mate.

- Boisz się? - spytał w końcu przerywając głucha ciszę.

- Nie - przyznała, wdychając niemo. - Teraz już po prostu chce, żeby to wszystko się skończyło. Chcę w końcu odpocząć od tego cholernego życia.

- Myślisz, że następne będzie lepsze? - obrócił głowę, by spojrzał na betonową ścianę celi.

- No gorsze już raczej nie będzie - wytarła łzę, podnosząc się na łokciach. - Może przy odrobinie szczęścia w następnym życiu nigdy nie spotkamy banitów.

- Będziemy żyć w sforze na drugim końcu świata - na samą myśl o lepszym życiu na jego twarzy pojawił się niewyraźny uśmiech. - Jako delty. Poznamy się na szkoleniu wojskowym. Ty będziesz cichą, bardzo ambitną wilczycą. Ja za to będę wygadany i leniwy. Będę cię rozpraszać, a ty będziesz się denerwować i na mnie wkurzać. Jednak i tak będziesz mnie kochać. Twój ojciec parę razy pogoni mnie z siekierą. - Parsknął krótkim śmiechem na samo wyobrażenie tej sceny. - I będziemy żyć długo i szczęśliwie jak w tych wszystkich durnych bajkach dla dzieci.

- Gdzie wszystko jest takie proste - Edith zmusiła się do lekkiego uśmiechu. - Gdzie są ci dobrze i ci źli. Wszystko jest czarno białe i zawsze wiesz, po której stronie powinieneś stać. - Spojrzała na betę czując, że powinni omówić pewien temat. - Jesteś zły za to, że spisałam cię na straty?

- A wyglądam, jakbym był zły? - posłał w jej stronę uśmiech. - Zrobiłaś wszystko by obronić watahę. Nie mam o co być zły. Też wybrałbym watahę.

- Przynajmniej w tym się zgadzamy.

Do uszu Edith w końcu dobiegł dźwięk kroków. W po chwili mogła już dostrzec grupkę mężczyzn zabierających betę. Łzy ponownie pojawiły się w jej oczach. Czy to naprawdę była ich ostatnia rozmowa? Tak bardzo o niczym. W końcu i do jej celi weszło dwóch mężczyzn. Skuli jej ręce tym razem z przodu i wyprowadzili ją w celi. Szli dwa metry za Hunterem. Edith czuła jak jej serce ściska się boleśnie. On zasłużył na lepszy koniec.

Huntera przykuto dokładnie tak ja ją trzy dni temu. Wataha stała zgromadzona, a Edith czuła się jakby znowu przeżywała to samo. Silnym kopnięciem w udo jeden z wilków zmusił ją, by padła na kolana. Drugi wplótł palce w jej włosy zmuszając ją, by patrzyła na to co się dzieje.

- Hunter Milgray zostaje skazany za służbę banicie i zdradę swojego gatunku! - ogłosił alfa, zwracając się do watahy. - Karą jest ubiczowanie.

Kiedy pierwszy bat uderzył w plecy bety, Edith poczuła się tak jakby ktoś wyrwał jej serce. Każdy kolejny bat był coraz bardziej bolesny. Przywiązanie, którego do bety wcale nie chciała, wywoływało u niej silny ból. Po raz kolejny przywiązanie sprawiło jej więcej bólu jak przyjemności. Jednak patrzyła na to wszystko, nie zamykając oczu. Widziała jak jej mate, z każdą chwilą traci na siłach i w końcu upada. Kolejna łza płynęła po jej policzku. Z tym że upadła alfa nie czuła już nic. Po wielkim cierpieniu przyszła przerażająca pustka. Stan, w którym wszystko wydawało się obojętne. To była reakcja obronna Edith na tak wielką dawkę cierpienia. Jej wewnętrzne zwierzę przejęło kontrolę. Tak by łatwiej było, jej przetrwać to co teraz się dzieje.

Widziała jak Hunter, walczy sam ze sobą. Jego wewnętrzne zwierze chciało walczyć o życie. Jednak ta ludzka część wiedziała, że ta wojna jest już przegrana. Nic nie mogło go uratować. Ostatkami sił spojrzał na swoją mate. Jedynie bezgłośnie wydusił "obyśmy się jeszcze spotkali". Wiedział, że to już koniec. Edith wiedziała, że to już koniec.

W końcu beta stracił przytomność. Wisiał bezwiednie przykuty do pali. Mimo to wilkołak wykonujący wyrok, nadal wymierzał kolejne baty. Dla Edith to był koniec. Teraz chciała już tylko umrzeć, aby móc spotkać się z Hunterem w nowym lepszym życiu. Straciła watahę, szacunek ojca, a teraz nawet swojego mate. Nie miała już o co walczyć. Została z niczym.

Z jej ust wyrwało się żałosne wycie. Chyba jeszcze nigdy w życiu nie okazała tylne emocji publicznie. A teraz to zrobiła. Nie dbała, o to co pomyśli sfora. Jej życie i tak dobiegło już końca.

Mężczyzna stojący obok uciszył ją mocnym uderzeniem w twarz. Edith wypluła krew i warknęła w jego kierunku. Nie zamierzała udawać silnej i nieczułej,  to i tak nie miało już żadnego sensu. Umrze teraz czy za pół roku. Nie było większej różnicy. Koniec jej historii za każdym razem jest taki sam.

- Spokój!

Potępiona Alfa [+18] Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz