⦅XXIV⦆

1.1K 86 5
                                    

Edith przez kilka ostatnich dni skupiała się na uzupełnianiu dokumentów i doglądaniu watahy. Oczywiście nie mogło obyć się bez natrętnego mate, który nie dawał jej spokoju. Mimo tej drobnej niedogodności radziła sobie całkiem dobrze. Ostatnie dni były spokojne. Może nawet zbyt spokojne. Alfa była gotowana na ten jeden moment, kiedy wszystko się zawali. Niczym domek z kart.

- Nad czym tak myślisz? - Hunter przez ostatnie dni dotrzymywał jej towarzystwa. Nie zawsze rozmawiali. Najczęściej oddawali się wspólnemu milczeniu, które okazało się im oby na tyle potrzebne, iż beta został a alfa go nie przegoniła.

- Jest zbyt spokojnie - przyznała, nie ukrywając swych obawa. Hunter był szkolony na betę od dziecka, dlatego liczyła na jego wsparcie.

- Masz rację. Zwłaszcza po tym, co ostatnio zrobiłaś. - Beta nawet nie próbował ukryć pretensji względem swojej alfy. Był zły, gdyż świadomość wojny, którą najpewniej wywołała, nie dawała mu spać po nocach.

- Nie wypominaj mi tego - jej ton pozostawał władczy. W zasadzie tylko tak z nim rozmawiała. Trzymając go, na bezpieczny dystans. - Liczyłam na radę nie dobicie.

- Za późno na dobre rady. Teraz możemy już tylko oczekiwać konsekwencji twoich czynów.

- Możesz dać już spokój? - podniosła się z krzesła i zgarnęła kilka dokumentów. - Zaniosę to Kirze.

- Od każdego tak bardzo się dystansujesz? Życie samotniczki czasem cię nie dobija?

- Kurwa, o co ci chodzi? - stanęła do niego przodem, marszcząc brwi niezadowolona. - Nie możesz po prostu tutaj siedzieć i milczeć?

- Edith Holt nie obawia się śmierci ani wygnania. A jak wiadomo, każdy czegoś się boi. Więc czego boi się ona? - Hunter podniósł się z krzesła, zmniejszając dystans między nimi. - Ona boi się tylko uczuć i szczerości.

- Gratuluję, w kilka dni dokonałeś interpretacji mojej osobowości - wykonała krok w tył, chcąc się wycofać. Ta rozmowa prowadziła w kierunku, który jej się nie podobał.

- Nie jesteś taka twarda, jak ci się wydaje. Isaac cię złamał. I to w sposób tak dotkliwy, że być może już nigdy nie zagoisz tych ran. - Złapał jej nadgarstek, uniemożliwiając jej odejście. - Nie jestem nim, Edith. Nie jestem przypadkowym kochaniem. Jestem tym jedynym na całe życie.

- Tak tylko ci się wydaje - wyrwała nadgarstek z jego uścisku. - Każdy odchodzi prędzej czy później. Wielkie słowa nic tutaj nie znaczą.

- Nigdy nie widziałem tego banity na oczy. Jednak tu i teraz mogę Ci powiedzieć, czym się różnimy. - Położył dłonie na jej talii i spojrzał głęboko w jej oczy. - Ja chce głównie dawać, a nie brać.

- W tym wypadku ja cię rozczaruje - zrzuciła jego ręce ze swojego ciała. - Ja potrafię tylko brać.

- Zawsze jesteś taka uparta? - niechętnie odsunął się od wilczycy czując, że tak jej nie przekona.

- Ta jedna noc nic nie zmienia. Nie znamy się i lepiej aby tak pozostało. - Nie czekając na jego odpowiedź, wyszła z gabinetu chcąc przemyśleć parę spraw.

<Edith>

Hunter jak ja cię kurwa nienawidzę. Chcesz się zbliżyć, mimo że cię odpycham. I co ja mam teraz zrobić? Nie stać mnie na takie przywiązanie i nawet go nie chce. Miłość niesie za sobą tylko rozczarowanie i gniew. Zwłaszcza więź mate. Łączy ze sobą dwa osobniki, pozbawiając ich świadomego wyboru. Zmusza je do kochania, mimo że oni nic nie czują. To nie jest zdrowe ani normalne. Więc lepiej będzie, jeśli się wycofam i oszczędzę nam obu wiele zachodu i cierpienia.

Miłość wymaga zbyt wielkiego zaufania. Kiedyś obdarzyłam kogoś takim zaufaniem. Tylko raz w swoim życiu oddałam całe serce jednemu mężczyźnie. Banici rzadko odnajdują swoich mate. Dlatego najczęściej sami dobieramy się w pary. Ja chciałam zrobić to samo. Obiecał mi wszystko, a zostałam z niczym.

- Nie możesz być aż tak uparta - Hunter w końcu mnie dogonił. Temu facetowi naprawdę zależy.

- I kto to mówi - przyspieszyłam kroku. Jego naprawdę nie da się pozbyć.

- Nie zasłużyłem na nawet jedną szansę? - stanął tuż przede mną, uniemożliwiając mi przejście. - Tylko jedną.

Jego upór mnie zadziwił. Sądziłam, że po jednym dniu milczenia da sobie spokój. On jednak trawa u mego boku cierpliwie. Szkoda tylko, że zmarnował cały ten czas. Bo mnie ciężko kochać. Niewielu udało się zaakceptować wszystkie moje wady. A ich lista momentami wydaje się nieskończona.

- Jedna i nic więcej - wiedziałam to, że jedna próba nic nie znaczy. Nie można nikogo ot, tak pokochać. Liczyłam jedynie na to, że kiedy pozna mnie lepiej, w końcu odpuści.

- Więc dzisiaj wieczorem jesteś moja - ominął mnie, w końcu dając mi spokój.

Czy serce banitki jest warte takich starań? Może kogoś innego tak, ale nie moje. Ile bym dała by móc poradzić się Zumei. Ona wiedziałaby co robić. Była królową spławiania facetów. Poza tym brakuje mi jej tak samo, jak chłopaków. Nie rozmawialiśmy, od kiedy wyjechałam. Nie mogłam z nimi rozmawiać, bo izolacja jest częścią mojej kary. Byłam więc sama, chociaż nie dane mi było zaznać samotności.

Wiecznie u mego boku stali Kira lub Hunter. Rzadko bywały chwilę, kiedy byłam całkiem sama. I nie wiem, czy jestem im wdzięczna, czy ich za to nienawidzę. To zawsze było u mnie trudne. Mam duży problem z nazywaniem emocji. Żal przenikał u mnie z gniewem i takie tam. To ponoć skutek wychowania w środowisku gdzie nie rozmawiało się o emocjach. Zresztą emocje są tylko przeszkodą. Może dlatego ojciec zawsze trzymał mnie na dystans.

Ruszyła w stronę sali treningowej. Musiałam się wyżyć. No i sama też muszę trenować. Kira bywała tam raczej sporadycznie, a Hunter gotował się na wieczór. Więc liczyłam, że dane mi będzie pobyć w samotności.

Jak na żądanie siłownia była pusta. Wataha po moich treningach była tak zmęczona, że nikt nie chciał dodatkowo się forsować.

Spojrzałam na czarny worek treningowy jak na największego wroga. Moi trenerzy zawsze powtarzali, że jeśli nie trenujesz na serio, to możesz tego w ogóle nie robić. Dlatego zawsze trenowałam, tak jakby naprawdę walczyła o życie.

Zrzuciłam z siebie dresową bluzę. Ostatnio przerzuciłam się na dresy. Tutaj każdy może wyglądać jak chce, a ja chce wyglądać jak dres. Tak jest mi wygodnie i tyle w temacie.

Podeszłam do worka i zaczęłam w niego uderzać. W pewnym momencie całkowicie się wyłączyłam. Uderzałam w worek skupiona tylko na własnych ruchach. Reszta świata nagle przestała się liczyć. Tak spędziłam następne trzy godziny. Mimo własnej niechęci opuściłam salę treningową. Nie chciałam się spóźnić na spotkanie z moim mate. Nic sobie nie obiecuje, ale mogę być uprzejma. Jednak jeśli on naprawdę wyobraża sobie, że kolacja na kocu piknikowym wyzwoli we mnie rządzę, niczym u nastolatki w tanim romansidle, to grubo się myli.

Potępiona Alfa [+18] Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz