⦅XIX⦆

1.1K 101 9
                                    

Edith wstała jeszcze przed wschodem słońca. Wstawanie o czwartej nad ranem nie było jej marzeniem, mimo to była gotowa na to poświęcenie. Teraz wataha najbardziej potrzebowała silnego przywódcy. Musieli poczuć względem niej respekt. Nie mogła pozwolić sobie na bunty czy sprzeciwy. Zbyt wiele zależało od posłuszeństwa sfory, zwłaszcza teraz, kiedy pozostałe alfy będą ostrzyć sobie na nią kły. Byli oni problemem, dużo większym niż jej ojciec.

Wilczyca stanęła przed lustrem, upinając włosy. Czarny top i obcisłe legginsy leżały na jej umięśnionym ciele zaskakująco dobrze. Westchnęła cicho, niemal odruchowo przejeżdżając palcem po jednym ze śladów na brzuchu. Urodziła się, by walczyć. I teraz musiała udowodnić to całej sforze, jak i sobie samej.

Gdy dotarła na plac treningowy, przeżyła szok. Wataha stała w rzędzie, gotowa na rozkazy. Pomimo niewyspania i irytacji wszyscy zdolni byli do podjęcia wysiłku fizycznego. Alfa zmierzyła ich surowym spojrzeniem. Starając się ukryć własne zdziwienie, przeszła przez wszystkie rzędy. Wilkołaki nie wyglądały dużo gorzej od banitów. Były dobrze zbudowane, chociaż większość z nich najpewniej nigdy nie walczyły. W końcu stanęła przed nimi, prostując się dumnie.

- Słuchanie mnie, nie jest waszym marzeniem - stwierdziła, w pełni świadoma nienawiści watahy względem niej. - Jednak czy wam się to podoba, czy nie, musicie mnie słuchać. Więc dobrze wam radzę się nie obijać, bo ja ładnie proszę tylko raz.

Członkowie watahy milczeli, przyglądając się własnej przywódczyni. Silnej i w ich mniemaniu bezwzględnej jak każdy banita. Strach względem niej momentami był zbyt silny, by się sprzeciwić. Czasem budziła się w nich ta bardziej buntownicza strona. Ich dzikie bestie, które są ich nieodłączną częścią. Te, które nie uznawały władzy kobiety, a tym bardziej banity.

Edith rzuciła kilkoma komendami, oczekując na reakcje watahy. Na jej szczęście początkowo nikt nie stawiał oporu. Młoda alfa przyglądała się ich poczynaniom, starając się ocenić to jak dobrze są wyszkoleni. Ku jej zdziwieniu radzili sobie całkiem nieźle.

W jej przekonaniu sfora była słaba. Pozbawiona blizn i zasad. Choć może było to błędne spostrzeżenie. Może wataha nie musi żyć jak banici, by być silna?

- Jak ci idzie? - dziewczyna była tak pochłonięta własnymi myślami, że nie spostrzegła bety, który pojawił się u jej boku. - Z tego, co widzę boją się na tyle, aby słuchać.

- Powinieneś leżeć - unikała jego spojrzenia, które mogło ją zgubić. - Wiele przeszedłeś.

- Miło, że się martwisz - oderwał od niej wzrok, by spojrzeć na watahę. - Możesz być spokojna. Wycięli mi spaloną srebrem skórę i teraz jestem praktycznie zdrowy. Duża w tym twoja zasługa.

- Nie martwię się, tylko twoja obecność mnie wkurwia - przewróciła oczami zirytowana. - Ale dobrze, że czujesz się lepiej. Wataha potrzebuje doświadczonego bety.

- A ty nie potrzebujesz partnera?

Przez chwilę wahała się nad odpowiedzią. Czy potrzebowała partnera? Nie. Ona nigdy go nie potrzebowała i to nie powinno się zmieniać. Mimo wszystko, coś ją do niego przyciągało. Ta cała więź. Najbardziej absurdalna i niedorzeczna rzecz na świecie.

- Nigdy nie potrzebowałam i to się raczej nie zmieni - odważyła się spojrzeć na Huntera.

Był on wysokim mężczyzna o ciemnych, nieco dłuższych włosach. Jego oczy były szare i tak puste jakby niezdolne do odczuwania czegokolwiek. Skóra była blada, a w niektórych miejscach sina od uderzeń. Nie był najprzystojniejszym mężczyzną, jakiego w życiu spotkała. Miał w sobie jednak coś intrygującego. Coś, co przyciągało ją niczym magnes.

- Ulegniesz żądzy jak każdy - poprawił włosy, które już definitywnie wymagały ścięcia.

- Jestem córką Holta - spojrzała kontem oka na watahę. - Nie odpycha cię to? - spojrzała na sforę. - Dziesięć kółek po granicy, już!

- Twój ojciec wzbudza respekt. Wilkołaki boją się go. Chociaż oczywiście są i takie, które mają go za istotę. Niektórym nie wadzi, a inni najchętniej by go rozszarpali. - położył dłoń na jej podbródku. - Ty nim nie jesteś. Możesz żyć całkiem inaczej niż alfa banitów.

- Zawsze będę już tylko córką alfy banitów - zrobiła gwałtowny krok w tył. - Nigdy się od tego nie uwolnię, więc muszę nauczyć się z tym żyć.

Hunter otworzył usta, by coś powiedzieć, jednak żadne słowo nie opuściło jego ust. Wilkołaki wróciły, odmawiając dokończenia treningu. Zamierzały sprawdzić, na ile mogą sobie pozwolić. Chyba nie mógłby zrobić nic głupszego.

- Czemu wróciliście? - ton Edith stał się władczy i ostry.

- Nie zamierzamy dalej trenować - jeden z mężczyzn wyszedł przez szereg. - Jesteśmy zmęczeni.

- Na polu walki nikt nie spyta czy jesteście zmęczeni - dziewczyna starała się zachować względny spokój. - Tam będziecie walczyć aż do końca. Choćby nie wiadomo co.

- To jeszcze nie wojna - wilkołak wydawał się całkiem pewny siebie, co tylko podjudziło alfę.

- Hunter, idź do domu - rozkazała tonem nieznającym sprzeciwu.

Beta bez słowa wrócił do domu. Nie był pewien, dlaczego kazała mu się oddalić. Może nie chciała pokazywać mu się z tej najgorszej strony. Może powód był całkiem inny. Wiedział, że w tym momencie stawianie się było bardzo nieodpowiednim pomysłem.

- Kto kazał wam wrócić!? - Edith nawet już nie próbowała być spokojna czy łagodna. Władza była zbyt istotna, by mogła pozwolić sobie na takie zachowanie. - Słucham!?

- On - jeden z członków watahy wskazał na mężczyznę, który wydawał się najbardziej pewny siebie.

- Inni to potwierdzają? - zmierzyła wzrokiem resztę, jednak nikt nie był chętny, aby udzielić jej odpowiedzi. - Wskażcie jednego lub ukarze wszystkich.

Te słowa wzbudziły na tyle przerażenia, by reszta watahy wskazała wytypowanego wcześniej mężczyznę. Edith musiała wierzyć, że tak było. I szczerze to nie miała powodów, by wątpić.

- Podejdź do mnie - jej oczy stały się krwistoczerwone.

Mężczyzna emanujący nadmierną pewnością siebie, podszedł do niej dumnie. Nie widziała w jego oczach lęku. Był błędnie przekonany o swej nietykalności.

- Czemu kazałeś im wracać? - jej ton był beznamiętny.

- Nie będę służył banicie - przyznał, nawet nie próbując udawać, że czuję skruchę. - Nie masz prawa rządzić. Nie ty.

- Mam dosyć waszych sprzeciwów. Chciałam podejść do sprawy łagodnie. Sprawić, że zaczniecie szanować mnie za to, że staram się władać dobrze i sprawiedliwie, ale mój ojciec miał rację. Do niektórych dochodzi jedynie strach.

Bez ostrzeżenia wbiła pazury w twarz wilkołaka, zostawiając na niej głębokie i długie ślady. Omijając oko, przejechała po jej całej długości. Zmusiła mężczyznę, by ten uklęknął i spojrzała na resztę.

- Nie jesteście dziećmi i musicie zdawać sobie sprawę z konsekwencji własnego czynu - zabrała pazury, kopiąc mężczyznę tak, że ten leżał na ziemi. - Będzie tak leżał, aż nie wykonacie treningu, więc ruchy.

Wataha patrzyła na całe zdarzenie, nie wierząc w to co widzą. Strach przejął kontrolę. Nikt z obecnych nie zamierzał skończyć właśnie tak, dlatego wrócili do treningu, nie zamierzając okazywać sprzeciwu.

Potępiona Alfa [+18] Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz