on w was wierzy

632 22 0
                                    

Nie dane było mi długo pospać, ale o dziwo, turbulencje obudziły mnie szybciej, niż koszmary

—To tylko chwilowe, podać pani kolację lub coś do picia?— zwróciła się do mnie młoda stewardesa.

—Nie, dziękuję— przetarłam palcami oczy i wyjrzałam za okno. Była ciemna noc, a my lecieliśmy nad chmurami. Uśmiechnęłam się delikatnie na ten widok. Sama nie wiem, czego oczekiwałam, gdy tu wsiadałam, planowałam powrót do domu tak długo, ale ani razu nie zastanowiłam się, co zrobię i powiem, gdy wreszcie tam będę. Wiedziałam, że Wojtek jest w domu, w Polsce. Wiedziałam też, że przeprowadził się na Ursynów. Prześledziłam dokładnie wszystkie artykuły o nim, niedługo zaczyna się zgrupowanie na Euro 2020, co oznacza, że w mieście jest, lub dopiero się pojawi, Grzegorz. O nim nie czytałam, nie chciałam, nie to było teraz ważne. Jednak gdzieś w zakamarkach mojego umysłu, tliła się cicha nadzieja na to, że wszystko może być, jak dawniej.

—Może pójdzie pani spać, długa droga przed nami— stewardesa ponownie nachyliła się nad moim fotelem.

—Chyba ma pani rację— mruknęłam i sięgnęłam do torebki, po swoje leki. Obym zaczęła brać je coraz rzadziej.

***

Obudził mnie głośny komunikat pilota, który prosił o pilne zapięcie pasów. Lądujemy. Nadal byłam zaspana, te prochy nieźle usypiały. Już po kilku minutach usłyszałam dźwięk charakterystyczny dla lądowania. Gdy samolot się zatrzymał, wstałam z siedzenia i skrzywiłam się nieznacznie, całe ciało mnie bolało. Po chwili, do samolotu zostały podstawione schody, a ja mogłam zejść. Odebrałam bagaże i skierowałam się w stronę lotniska.

—Dzień dobry, mogę prosić o paszport?— usłyszałam przyjemny głos mężczyzny w mundurze. Tak dawno nie słyszałam polskiego języka, brakowało mi tego.

—Tak, proszę— powiedziałam ochrypłym głosem i podałam dokument. Tęskniłam za Polską.

—Dobrze, życzę bezpiecznego powrotu do domu— uśmiechnął się i oddał mi paszport. Do domu, wróciłam do domu. Wzięłam swoje walizki i wyminęłam mężczyznę, kierując się w stronę wyjścia z lotniska.

Nagle, na jednym z krzeseł przy ścianie, dostrzegłam znajomą mi twarz. Przystanęłam na chwilę i przyjrzałam się dokładniej. Chłopak poderwał się gwałtownie, miał podkrążone oczy i był strasznie blady. Zmroziło mnie, nie byłam w stanie się poruszyć. W odległości kilku metrów ode mnie stał Wojtek, tak inny, a jednak tak podobny do tego, którego zostawiłam pięć lat temu. Zerwał się, jakby wyrwany z transu i podbiegł do mnie. Jego silne ramiona objęły mnie mocno i przyciągnęły do siebie. Z oczu pociekły mi łzy, wtuliłam się w jego klatkę piersiową i zamknęłam oczy. Pachniał dokładnie tak, jak zapamiętałam.

—Chodź, zabiorę cię do domu— wyszeptał i odsunął się ode mnie kawałek. Oboje przyglądaliśmy się swoim twarzom. Wojtek zdecydowanie wydoroślał, zmienione rysy twarzy zdradzały czas, jaki się nie widzieliśmy. Oderwaliśmy się od siebie, chłopak wziął moje walizki i razem wyszliśmy z lotniska. Wsiedliśmy do taksówki i odjechaliśmy.

—Skąd wiedziałeś, co tu robiłeś?— zapytałam ze łzami w oczach i oparłam głowę na jego klatce piersiowej. Poczułam jego uspokajający dotyk na moim ramieniu.

—Widziałem galę, w telewizji— przełknął ślinę, gdy załamał mu się głos. —Siedziałem tu od kilkunastu godzin i czekałem— dodał i rozpłakał się. Tak po prostu, na tylnym siedzeniu samochodu. Objęłam jego twarz w dłonie i również rozkleiłam się na dobre. Oboje byliśmy kompletnie rozbici.

Dojechaliśmy na miejsce i po zapłaceniu, wysiedliśmy na zewnątrz. Staliśmy przed pięknym apartamentowcem, patrzyłam na niego z podziwem. Weszliśmy do środka w ciszy i tak też pojechaliśmy windą, na dwunaste piętro. Niech to będzie dobry znak, błagam.

—Czuj się, jak u siebie— odezwał się mój brat, gdy weszliśmy do przestronnego, dwupiętrowego mieszkania. Moje walizki postawił w przedpokoju. Nagle, przed nami stanęła jakaś kobieta. Miała ciemne włosy, duże oczy i przyjazny wyraz twarzy.

—Marina, to jest moja siostra Lili. Lili, to jest moja żona, Marina— przedstawił nas, a ja podeszłam do kobiety z zamiarem uściśnięcia jej dłoni. Zamiast tego, Marina przyciągnęła mnie do siebie.

—On nigdy o tobie nie zapomniał— wyszeptała mi do ucha, a mi ponownie stanęły w oczach łzy. Uśmiechnęłam się do niej i poprawiłam swoje długie włosy.

—Chodź Lili, mamy sobie dużo do opowiedzenia— odezwał się Wojtek i zaprowadził mnie do salonu. Czułam się tu niepewnie, serce wciąż waliło mi, jak młot. Usiedliśmy na białej kanapie i spojrzeliśmy na siebie.

—Co się u ciebie działo?— zapytał i położył dłoń na moim kolanie. Od czego ja powinnam zacząć?

—No cóż...— westchnęłam i podrapałam się po karku. —Niebo na ziemi miałam właściwie bardzo krótko. Na początku, przyznaję złapałam pana Boga za nogi, miliony rosły i trochę mi wtedy też odbiło— zaśmiałam się nerwowo i kontynuowałam. —Piekło zaczęło się, gdy odeszłam z agencji i podjęłam współpracę z managerką. To miało zapewnić mi rozwój— dodałam i przełknęłam ślinę.

—Nie wiem właściwie, kiedy zaczęła się ta presja, kiedy zaczęłam niedosypiać, niedojadać. Doskonale za to pamiętam, kiedy ataki paniki zawładnęły moim życiem i zmieniły je w koszmar. To Meredith mnie od ciebie odciągnęła, wmawiała mi, że przez to zmarnuję swoje pięć minut. Sprawiła, że zostałam całkiem sama, więc siłą rzeczy zaczęła się dla mnie liczyć tylko kariera, nic więcej mi już nie zostało. Przerosło mnie to, te ciągłe pretensje, obserwowanie mojego życia, wymyślanie jakiś obrzydliwych artykułów na mój temat— wypłakałam i schowałam twarz w dłonie. Zmierzenie się z tym, okazało się znacznie trudniejsze.

Poczułam kojący dotyk brata na plecach.

—Jestem tu— powiedział, choć tak banalne słowa, mi zapewniły spokój, ukoiły moje nerwy. —Lili, już nie pozwolę cię skrzywdzić— zapewnił i pocałował mnie w czoło. —Ale musisz pójść na terapię. To, co cię spotkało nie może zostać z tobą na zawsze. Musisz przepracować traumy z dzieciństwa, bo jeżeli tego nie zrobisz, staniesz się tylko zbiorem nieprzepracowanych traum, wyprą prawdziwą ciebie— powiedział delikatnie, ale pewnym siebie głosem. Pokiwałam tylko głową, wiedziałam że muszę o siebie zawalczyć.

—A co z Grzegorzem?— starałam się zabrzmieć obojętnie.

—On tu jutro przyjdzie, Liliano. Nigdy nie przestał wierzyć, że wrócisz. Nie podejrzewał pewnie tylko, że wrócisz taka złamana— odparł, a ja spojrzałam na niego przestraszona. Bałam się tego spotkania.

—Czy on... Czy on chciał?— zapytałam niepewnie i nerwowo czekałam na odpowiedź.

—Tak, on chce to wszystko naprawić, on w was wierzy— powiedział i przytulił do siebie moje dygoczące ciało. —Chodź, musisz się przespać, dużo się dzisiaj działo— uśmiechnął się i zaprowadził mnie do sypialni gościnnej. Z okna był widok na piękną, nocną Warszawę.

Najbardziej zdziwiło mnie to, że mimo tylu lat rozłąki, teraz czułam, jakby nic między nami się nie zmieniło. Byliśmy, jak te rodzeństwo sprzed lat, troszczące się o siebie i dbające w każdej sytuacji.

Przebrałam się w piżamę i położyłam do łóżka, sen szybko zajął mój umysł.

—Masz przeprosić!— wykrzyczał mój ojciec

—Przepraszam— wyszeptałam przestraszona.

—Przeprosiny nie przyjęte— powiedział i zaczął bić pięściami mój brzuch i plecy. Krzyczałam, prosiłam, błagałam. Nic go nie zatrzymało, wyczekiwałam omdlenia, jak cudu i wybawienia. Niestety, utrata świadomości nie nadeszła, a ja czułam wszystko bardzo dokładnie, zbyt dokładnie.

—Liliana!— światło w pokoju zostało zapalone. Ja leżałam spocona z szybko unoszącą się klatką piersiową, zalana łzami. —Już dobrze— brat wziął mnie w ramiona. —Chcesz mi powiedzieć, że tak wyglądały ostatnie pięć lat twojego życia? Myślałem, że koszmary skończyły się, gdy wyjechałaś. Kurwa, byłem pewien— złapał się za głowę i przyciągnął mnie ponownie do siebie.

Siedzieliśmy przy sobie w ciszy, a ja już ani razu tej nocy nie zostałam sama, żaden koszmar nie zawładnął już moim umysłem.

golden cage •g.krychowiak [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz