7

1.7K 108 42
                                    

Wracał powoli ze szkoły, wiedział, że Tony na niego czeka, ale mimo to nie śpieszyło mu się. Od pewnego czasu darował sobie powroty metrem, nie dość, że było ciasno, to jeszcze w czasie, gdy kończył lekcje było tam dużo ludzi i wtedy było już kompletnie nie ciekawie. A mały spacerek jeszcze nigdy nikomu nie zaszkodził. Nie byłby sobą, gdyby nie skracał sobie drogi przechodzące przez różne alejki czasem przez te bardziej lub mniej bezpieczne. Jak to zwykł mieć w zwyczaju przechodził właśnie przez jedną z takich alejek kiedy poczuł jak ktoś z tyłu pociągnął go za kaptur. Chłopiec nie zdarzył złapać równowagi i boleśnie grzmotnął o ziemie. Rozejrzał się ale nikogo nie zauważył, co było dla niego strasznie niepokojące. W sekundę wstał z zamiarem ucieczki ale drogę zagrodziło mu czterech mężczyzn. Nastolatek starał się ich wyminąć ale niestety bezskutecznie. Każdy z nich był wysokim i dobrze zbudowanym mężczyzną. Na ich twarzach znajdowały się maski z filmu Piątek trzynastego, osobiście ta maska zawsze go przerażała. Pamiętał jak kiedyś na nocowaniu u kolegi jak był jeszcze takim małym brzdącem razem ze swoim przyjacielem obejrzeli właśnie ten film a później przez kilka następnych nocy upewniał się czy gdzieś w jego pokoju nie ma Jasona z tą właśnie maską.

-Mogę przejść?- Z tyłu miał cicha nadzieję, że puszczą go bez większego problemu, ale cała jego wiara związana z myślą o bezpiecznym powrotem do wieży została rozwiana wraz ze śmiechem wszystkich czterech mężczyzn. Praktycznie w ułamku sekundy został przyszpilony do ściany budynku. -Co ja wam zrobiłem?!- Chciał zacząć krzyczeć, ale jeden z nich wepchnął mu kawałek materiału do ust.

-Oj, Peter, albo tak mało rozumiesz, albo nic nie wiesz o świecie. Naprawdę, za zwyczaj nie bierzemy zleceń dotyczących dzieci, uwierz mi. No ale dobrze zapłaciła, więc czemu by nie zrobić wyjątku.- Dosłownie po tym jak skończył mówić poczuł pierwsze uderzenie z jego strony. Dwójka z nich poszła pilnować wejść do alejki kiedy pozostali zajmowali się Peterem. Na samym początku bił go tylko jeden mężczyzna. Zaczął szarpać się jeszcze bardziej ale właśnie w tym momencie popełnił największy błąd, przez ten ruch, z pozoru obronny, młody był bity już nie przez jednego a dwóch mężczyzn. Na zmianę każdy z nich bił go raz w klatkę piersiową raz w twarz zostawiając przy tym krwawe ślady. Czuł i słyszał pękające żebra, przez co do jego gardła podeszła żółć. Gdzieś w połowie ruchy Petera spowolniły się a zagłuszony krzyk osłabły. Jedyne co pokazywało im, że dalej był przytomny to cichy szloch z jego strony. Wszystko to powtarzało się przez kilka lub kilkanaście minut, chociaż dla niego trwało to godziny, a przynajmniej do czasu do którego dwójka najemników stwierdził, że wystarczająco poobijali chłopca. Mężczyźni skupili się na biciu twarzy i klatki piersiowej nie tykając żadnej innej części ciała. Peter już ledwo przytomny patrzył jak jeden z najemników wyciąga scyzoryk i jego ostrze przykłada do jego policzka. Przysunął się bliżej ucha chłopca i zaczął szeptać.

-Nie bierz tego do siebie Petey, to mógł być każdy, no ale niestety tym razem padło na ciebie.- Chłopiec popatrzył się na niego błagalnym spojrzeniem ale nie wystarczyło to, bo poczuł palący ból na policzku. Napastnik upuścił z ręki scyzoryk który głucho uderzył o bruk. Patrzyli się na ledwo przytomnego i ciężko oddychającego chłopca jeszcze przez chwile kiedy największy z nich który przez cały ten czas trzymał w końcu postanowił puścić jego ręce a Peter walnął o grunt jak chwile wcześniej scyzoryk. Trójka z nich zaczęła usuwać po sobie jakiekolwiek dowody kiedy największy z nich klęknął przy jeszcze przytomnym chłopcu.

-Pozdrowienia od pani P smrodzie.- Podniósł się i kopnął go w twarz pozbawiając go przytomności.

...

Obudził się kilka godzin później w tej samej alejce. Na zewnątrz było już ciemno, był naprawdę zdziwiony, że przez ten cały czas kiedy tu leżał nikt, nawet jedna osoba nie zauważyła go. Na Boga, to jest przecież Nowy York, tu się roi od ludzi i nikt go nie zauważył, to było po prostu śmieszne. Jego ciało dosłownie całe go paliło, nie ważne, że obili go po twarzy i klatce piersiowej, czuł ból na całym pieprzonym ciele. Leżał w bez ruchu jeszcze przez kilka minut kiedy przyłożył rękę do żeber i jak najwolniej i najdelikatniej potrafił usiadł opierając się o ścianę. Następne co zrobił to podniósł się na swoje rozklekotane nogi. Kręciło mu się w głowie i chciało mu się wymiotować co z resztą się stało chwile później schował głowę do przypadkowego śmietnika i wydalił z siebie wszystko co zjadł tego dnia. Po omacku udało mu się znaleźć swój plecak w poszukiwaniu telefonu, kiedy już go miał światło wyświetlacza oślepiło go. Na ekranie było powiadomienie o około stu nieodebranych połączeniach od pana Starka. Mógł tylko myśleć o tym co działało się w wieży. Kiedy już miał opuszczać zaułek przez przypadek kopnął coś nogą. Oparł się o ścianę i poświecił latarką gdzie oczom ukazał mu się scyzoryk z zakrwawionym ostrzem. Bez zastanowienia podniósł go i wrzucił do plecaka

I'm Fine Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz