/18/

36 7 1
                                    

O dziwo nasze słowa skierowane do Andera, podziałały na niego jak kubeł z zimną wodą. Już kolejnego dnia wyrzucił cały alkohol jaki posiadał w domu i zakazał nam dawać jej jakikolwiek. Grace oczywiście była wściekła i dopiero przywiązanie do łóżka dało jakiś efekt. Kolejnego dnia wydawało się, że wróciła do normalności, ale gdy po kryjomu chciała nam ukraść jedno z win, Ander znów musiał zastosować radykalne środki. 

-Dzień dobry, doktorze - uśmiechnęłam się do starszego mężczyzny, który zapukał właśnie do naszego domu

-Jest może pani Grace? Mam dla niej bardzo dobre wiadomości - zapytał, a ja przytaknęłam i zaprowadziłam go do domku brunetki. 

Znaleźliśmy ją w momencie w którym biła Andera, a ten próbował się jakoś obronić przed jej ciosami. 

-Przepraszam, że przeszkadzam - zaczął doktor - Ale zaszła pomyłka w dokumentach. Nie jest pani chora na żaden nowotwór. 

Grace otworzyła szeroko oczy i odsunęła się od Andera.

-J-Jak to? - zapytała, kompletnie skołowana - Nie jestem chora na raka?

-Proszę nie mówić o tej pomyłce panu De Fonollosa, bo inaczej naszą klinikę zamknie, a mnie zabiję - wybłagał doktor, patrząc na Grace

-To ona jest panią De Fonollosa, nie ja - wyjaśniła brunetka - Czyli, ja nie mam raka? Jestem zupełnie zdrowa?

Lekarz pokiwał szybko głową i spojrzał na mnie błagalnie.

-Niech pan będzie spokojny, Andres się o niczym nie dowie - obiecałam i podeszłam do Grace

-Obiecujemy, że to ostatnia pomyłka - zapewnił doktor, a ja przewróciłam oczami

-Spokojnie, każdemu się to mogło zdarzyć. Może pan już iść - machnęłam do niego ręką i przytuliłam mocno Grace, która miała łzy w oczach.

-Nie wierzę w to - załkała, tuląc mnie do siebie i chwytając za rękę Andera - Nie jestem chora! Będę żyć, słyszycie?!

Zaśmiałam się, sama nie wierząc w to i przytuliłam jeszcze mocniej dziewczynę. Wieczorem jak to zwykle Grace urządziła małą imprezę, na której z wiadomych powodów zabrakło Emily i Lucasa. Nie było również Belli i Luke'a, którzy postanowili uczcić swoje zaręczyny w Rio de Janeiro. 

-Sama nie wierzę w to, co się dzieje - krzyknęła Grace, niemal tańcząc na stole

-Głupi zawsze ma szczęście - skomentowała Chloe, która siedziała na kolanach Arthura i namiętnie się z nim obściskiwała. 

-Kogo to była wina? - zapytał Andres, upijając łyk wina

-Dokt-

-Grace źle przeczytała wyniki - przerwałam szybko wypowiedź dziewczyny i uśmiechnęłam się promiennie do Andresa, który jedynie skinął głową i nawet tego nie skomentował.

-Kocham kiedy kłamiesz - mruknął, uśmiechając się lekko, a ja przybiłam sobie mentalnego facepalme'a. Oczywiście, że pan De Fonollosa miał w oku wykrywacz kłamstwa.

Kiwnęłam głową, pokonana i zagryzłam wargę, żeby się nie roześmiać ze swojej ułomności. Reszta wieczoru przebiegła w bardzo przyjemnej atmosferze, a mini impreza zakończyła się, kiedy Chloe publicznie oznajmiła, że jeśli zaraz nie posiądzie Arthura to nas wszystkich zabije. Wróciliśmy, więc z Andresem do naszego domku i w sumie zrobiliśmy to samo co Chloe i Arthur.

.

Jutro zrobię maraton bo dzisiaj mi się nie chce hihi, też was kocham

UncertaintyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz