Kendra poczuła się znowu jak w tym śnie – jakby Paprot podszedł do niej i ją uderzył, ale tym razem nie dała się powalić temu uczuciu – po prostu w to nie uwierzyła.
- Kłamiesz! - zawołała, robiąc krok w tył, a potem znowu w przód. Zaciskała pięści i rozprostowywała je na przemian, ale nie mogła się zdecydować, co powiedzieć. Naskoczyć na niego? Grać zrozpaczoną? Miała przed sobą prawdopodobnie nieudolnego szpiega po rozkazami kogoś dużo groźniejszego.
- Jesteś tego... - zaczął z krzywym uśmieszkiem PP, ale Babcia Ruth sprawnymi ruchami, na które wszyscy prócz Stana patrzyli z lekkim niedowierzaniem kucnęła przy leżącym i zawiązała mu szmatę na ustach, po czym z pomocą reszty mieszkańców domku zaciągnęła chłopca do celi. Jego ciało tuż po tym, jak wargi dotknęły chusty zwiotczało, a sobowtór Paprota usnął.
Przez chwilę wszyscy patrzyli po sobie ciężko.
- Gdyby nie ja, nic by się nie udało! - dumnie przerwał ciszę Seth.
- Tak, dobrze, że wszcząłeś alarm, Secie – przytaknął niewyraźnie dziadek, ziewając – Myślę, że musimy koniecznie to przedyskutować. Tanu, dlaczego twoje zabezpieczenia nie zadziałały i ktoś obcy mógł tu wejść?
- Ja zastosowałem odstraszacze na istoty bratające się z czarną magią – wyjaśnił Samoańczyk – Więc myślę, że nie musimy się obawiać tej istoty, skoro udało jej się je ominąć.
- Albo wręcz przeciwnie – wtrącił Warren.
- Luka musi być również w ogólnych zabezpieczeniach – zauważyła babcia – Rejestr mógł wpuścić Paprota, ale czy nabrałby się na takie przebieranko?
- LUDZIE! - usłyszeli nagle krzyk Kendry który sprawił, że co wrażliwsi podkoczyli (Czyt. Tanu i Warren) – A Paprot?! Co jest z prawdziwym Paprotem? Co on mu zrobił? TO jest teraz najważniejsze – gorączkowała się, patrząc na wszystkich szeroko otwartymi oczami w których błyszczały łzy - Przepraszam - dodała, i wyszła z pokoju, chwiejąc się.
Nie mogła uwierzyć w to, co powiedział ten wariat, nie mogła pozwolić, aby ta myśl zawładnęła nią. Nagle przypomniała sobie, jak go na samym początku przytuliła i poczuła, że jest w dobrym miejscu.
Nie była. W ogóle nie powinno jej być, nigdzie, powinna zniknąć, nic nie czuć, po prostu przestać istnieć. Nic już nie było ważne, nic nie było wartościowe, ona sama nie była niczego warta.
Najchętniej rozpłynęłaby się, rozwiała jak pyłki dmuchawca.
-----------'-------'-------'-
Dziadkowie i reszta mieszkańców Baśnioboru (bez Willa i Dale'a) stwierdzili, że nie będą przeszkadzać Kendrze w rozpaczaniu, a sami rozważą, siedząc na zimnej piwnicznej podłodze. Tylko Vanessa powiedziała, że są „bez serca" i wyruszyła, by pocieszyć Kendrę.
- Myślę, że ona kłamie – stwierdził Seth, udając zupełnie nie poruszonego całą sprawą – Gdzie właściwie wyszedł Paprot? - zapytał, patrząc na dziadków.
- Szczerze mówiąc, to nie mam pojęcia – wyznał Stan.
- Ja wiem – rzekła babcia, ale nie wyglądała na przekonaną, by mówić dalej – Podobno wezwała go jego matka, Królowa Wróżek. Wspominał coś o jednym czy dwóch dniach z powodu przemieszania czasowego w tamtej krainie, ale nie ma go już prawie tydzień i jestem nieco zaniepokojona.
- Może Kendra wybrałaby się do kapliczki, aby zapytać się, czy wszystko z nim w porządku? - zasugerował Warren.
- Jakoś nie jestem przekonana... - babcia patrzyła w podłogę, gładząc ręką chłodne kafelki.
CZYTASZ
Kendro, Masz Gościa! [Fableheaven FanFiction]
FanfictionKontynuacja Baśnioboru po szóstej części (zaczęłam pisać przed wydaniem "Smoczej Straży"). Jeśli szukasz heheszków Tanu oraz Warrena, Brackendry oraz zawikłanej fabuły - dotarłeś pod właściwe drzwi. okładka autorstwa cudownej @-fern--