Komuś odbija palma

373 23 20
                                    

Ludzie są dziwni – myślał Paprot – A na pewno zupełnie różni od istot fantastycznych. Popełniają głupie błędy, boją się, bawią, próbują zrozumieć, a potem umierają. Ale jest w nich coś...coś, co sugeruje, że to właśnie oni zostali ukochani przez siłę mocniejszą, silniejszą i większą, niż wszystkie ich czary, tajemnice i magia razem wzięte. A Kendra miała w sobie, prócz piękna ludzkiego, tyle światła, że kiedy zobaczył ją po raz pierwszy, myślał, że oślepnie.

A teraz leżała tuż obok niego, i nagle wydało mu się, że ta część istoty fantastycznej, która była w niej od czasu, gdy wróżki uczyniły ją wróżkokrewną nagle przejęła dowodzenie.

Dziewczyna zacisnęła usta i jednorożec otrzymał cios kolanem w brzuch, który nie był może specjalnie bolesny (prawdopodobnie dlatego, że leżeli), ale fakt, że ona właśnie go uderzyła, wyrzucił mu całe powietrze z płuc. Sprawił również, że dużo wolniej wstał, a o to właśnie chodziło młodej Sorenson, która w tym czasie skoczyła na Willa, wpijając mu zagięte na kształt szponów palce w głowę i zanurzając je pomiędzy zielonymi kosmykami. Chłopiec próbował ją odepchnąć, ale ona nic sobie z jego wysiłku nie robiła. Jednorożec z trudem podniósł się, zauważając jej poranione ręce i nogi.

Kendra wydała z siebie dziki ryk rozczarowania, w którym Will dopiero po chwili rozróżnił słowa „Nie ma!", odrywając w końcu dłonie od głowy Willa. Pod paznokciami miała krew. Dziewczyna podbiegła w kierunku jeziora i chciała skoczyć w mętną wodę, ale Paprot zareagował szybciej, przytrzymując ją. Miotała się tak, że był pewien, iż zaraz mu się wyślizgnie – nigdy by nie zgadł, że jak tak silna - ale nagle cała zwiotczała i osunęła się na niego bezładnie.

- Wszystko w porządku? - zapytał Will.

- To chyba ja powinienem o to spytać – odparł Paprot, powstrzymując się przed ucałowaniem opuszczonych powiek brunetki.

Tak długo jej nie widział, nie słyszał, nie czuł. Miał wrażenie, że mógłby ją tak trzymać bez końca.

- W takim razie... mam się świetnie.

- Ja też. A głowa?

- Nawet nic nie poczułem.

Paprot nie był pewien, czy chłopiec nie kłamie, ale był zbyt zajęty wpatrywaniem się w Kendrę, by na niego uważniej spojrzeć.

- Niech jeden z nas wróci do domu i przekaże reszcie wiadomość – zaproponował Will.

- Genialne, Will, jesteś genialny... pójdziesz? – odpowiedział nieco nieuważnie.

W głębi duszy dziękował mu, że ograniczył się do krótkiego chichotu, a darował sobie inne komentarze.

Warren, Vanessa, Seth i Tanu patrzyli na siebie chwilę w milczeniu.

- A my? - zapytał Warren, mówiąc na głos to, co chodziło po głowie wszystkim w pokoju.

- Wiecie co? Myślę, że jedna osoba powinna pojechać z Sethem do szpitala. Ja mam samochód – powiedziała Vanessa.

- A my? - tym razem Tanu chodziło o niego i o Warrena.

- Odbijecie Sorensonów seniorów. Będzie wam wręcz łatwiej – kobieta rzuciła nerwowe spojrzenie na tajemnicze jajo, leżące wciąż na ziemi i na paluszkach podeszła do leżącego Setha, wzięła go w ramiona tak, jak trzyma się dziecko i bez słowa pożegnania wyszła z domku dziadków.

Z jakiegoś powodu cichy szczęk zamykających się drzwi wydał się mężczyznom złowrogi.

- Co robimy? - spytali jednocześnie przyjaciele, patrząc na siebie z ponurymi minami.

- Wiesz co... może to głupie, ale możemy napisać list do Paprota i Willa, kiedy wrócą, na wypadek, gdyby nam coś się stało – zaproponował Tanu.

- Ostatni raz pisałem list w piątej klasie podstawówki – jęknął Warren, ale wziął leżącą gdzieś kartkę papieru i rozpoczął redagowanie wiadomości do chłopców.

Tanu natomiast zaczął zastanawiać się nad tymi niewidzialnymi stworami, które miały rzekomo wyjść z jajka. Zastanowił się, czy nie zostało nic z eliksiru przeciwko niewidzialności, który przygotowywał dla Paprota (a raczej Quentina). Zwykle robił na zapas mikstury, a w swoim mieszkaniu miał kilka skrytek, gdzie chował butelki z naklejonymi karteczkami typu „kwas azotowy" - na wszelki wypadek, gdyby ktoś nie znający magii chciał go odwiedzić.

Właściwie... mógł zostawić butelkę na werandzie, razem z kilkoma innymi flaszkami, które pochłaniały promienie słońca dla lepszego efektu.

- Skończyłeś się produkować? - zapytał pół szeptem Warrena – Bo nie wiem czy mi uwierzysz, ale mam już jakiś punkt zaczepienia.

- Nie wiem czy ty mi uwierzysz, ale napisałem list całkiem poprawny pod względem stylistyczny! - odparł pełen satysfakcji tymczasowy gryzipiórek.

- No chyba nie. Uwierzę, jak zobaczę – odparł Tanu – Ale nie teraz, nie chcę dostać apopleksji. Posłuchaj... - dwaj przyjaciele Baśnioboru pogrążyli się w planowaniu kolejnych posunięć operacji „Zrozumieć, co się dzieje i wyciągnąć z tego Ruth i Stana Sorensonów".

A jajko zaczęło podejrzanie syczeć...


/witamy w smutnej erze krótszych rozdziałów

ale będą, a to się liczy, prawda?

i czas [prawdziwą] na brackendrę!!!

więc ściskam,

Janka

Kendro, Masz Gościa! [Fableheaven FanFiction]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz