//UWAGA! Występują popularne w Polsce leki. Kiedy dowiem się, jakie leki bez recepty są łatwo dostępne w Stanach, poprawię - na razie nie chciałam dłużej zwlekać z publikacją. Do zobaczenia na dole!
Seth obudził się na tylnym siedzeniu pędzącego samochodu, dziwacznie przypięty w na wpół leżącej pozycji.
I, mówiąc „pędzącego" mam na myśli: nieprzyzwoicie szybko, z zawrotnym tempem, bez umiaru pokonującym kolejne odcinki trasy Baśniobór-Niewiadomogdzie.
Nic dziwnego: na siedzeniu kierowcy siedziała Vanessa.
- Znowu nas zdradziłaś i mnie porywasz? - zapytał chłopiec, ale zaraz piekący ból w gardle i płucach sprawił, że pożałował tego, iż się odezwał.
To znaczy, ten w żebrach był najmocniejszy: prócz tego pulsowało mu kolano, zamiast ręki czuł żarzące się węgielki, i cały ociekał od potu.
- Auć – skwitowała ten przytyk bliksa, niemal stojąc na pedale gazu – Nie, skarbie, odwożę cię do szpitala.
- Szpitala? - zaklinaczowi cienia wydało się to kiepskim pomysłem. Co ma niby szpital do gadania z magią?
- A co się robi, gdy opętany pseudojednorożec zepchnie cię ze schodów? - w lusterku widać było, jak Vanessa przewraca oczami.
Chłopiec chciał coś odpowiedzieć jednak przedtem przymknął oczy – co okazało się niezbyt dobrą decyzją. Po minucie znowu zapadł w coś, co dziadek Sorenson nazwałby „snem regeneracyjnym".
Obudził się jeszcze kilka razy; gdy musiał przejść kawałek z samochodu do szpitala, i potem, kiedy w poczekalni przez chwilę dzwonił Dzwon, no i u lekarza, żeby podać kilka danych na swój temat, o których nie miała pojęcia Vanessa (chociaż Seth nie miał pojęcia, co mu się udało wydukać). Przez cały ten czas czuł się, jakby ktoś uderzał go młotkiem w głowę, wykręcając mu równocześnie ręce i nogi w różne strony, nie znając zasad działania ludzkich stawów itepe, itede. W pewnym momencie był tak bliski krzyku, że Vanessa musiała dać mu jakąś magiczną gumę zalepiającą mu usta. A może to była zwykła mordoklejka?
Kiedy na dobre odzyskał przytomność, leżał w szpitalnym łóżku (ach, stary dobry szpital. Kiedyś, w Ośrodku w Rochester bywał średnio co miesiąc i znali go wszyscy lekarze). Chciał unieść głowę, że zobaczyć coś poza sufitem, ale okazała się zbyt ciężka (a podobno nie ma mózgu...).
Na razie nie czuł bólu (oprócz lekkiego pulsowania w głowie) - zamiast niego miał wrażenie, że jego ciało zostało wypchane watą. Gdyby odcięli mu nogę, raczej by nie zauważył.
Powoli docierała do niego jego sytuacja. Po tym, jak zobaczył Quentina musiało wydarzyć się coś poważnego, skoro znalazł się w takim stanie. Może jakaś bitka? Kurczę, zawsze omija go najlepsze.
Później pamiętał tylko ból i fragment jazdy do szpitala z Vanessą.
- Jest tu kto? - powiedział, ale z początku jego wypowiedź przypominała jęko-charczenie niż cokolwiek innego, dlatego musiał powtórzyć pytanie.
- Taaa – odpowiedział mu chłopięcy, trochę chropowaty głos z drugiego końca sali – A ty to kto?
- Seth – chłopiec podjął ponowną próbę uniesienia górnej części ciała i tym razem udało mu się oprzeć na łokciach, chociaż przez chwilę tak zakręciło mu się w głowie, iż był pewny, że zwymiotuje na białą pościel – A ty?
- Arthur – odparł chłopak.
Przez chwilę panowała cisza, kiedy Seth, intensywnie mrugając, przyglądał się miejscu, w którym spędził ostatnie godziny – albo, patrząc optymistycznie – minuty. Nie kojarzył tej sali, w końcu Vanessa mogła przywieźć go do dowolnego szpitalu w tej części Connecticut.
CZYTASZ
Kendro, Masz Gościa! [Fableheaven FanFiction]
FanfictionKontynuacja Baśnioboru po szóstej części (zaczęłam pisać przed wydaniem "Smoczej Straży"). Jeśli szukasz heheszków Tanu oraz Warrena, Brackendry oraz zawikłanej fabuły - dotarłeś pod właściwe drzwi. okładka autorstwa cudownej @-fern--